27 stycznia 2013

Serial: Girls

Tysiące razy zarzekałam się, że nie będę oglądać seriali, ale już przestaję. Z prostego powodu: produkcje telewizyjne są coraz ciekawsze i szkoda pozbawiać się możliwości odkrycia czegoś naprawdę intrygującego.  Właśnie tak myślałam o serialu "Girls", oglądając pierwszy sezon. Zaczął się drugi i już nie jestem taka przekonana, ale po kolei:


Twórczynią serialu "Girls" jest Lena Dunham (rocznik 1986), która na początku podbiła serca miłośników kina niezależnego filmem "Mebelki" - wśród fanów jej produkcji znalazł się Judd Apatow (reżyser i producent superpopularnych i, w moim odczuciu, lekko obciachowych komedii jak "Wpadka", "40-letni prawiczek", "Druhny" czy "Boski chillout"). To Apatow jednak uwierzył niezaprzeczalny talent Leny Dunham stając się producentem i współscenarzystą wymyślonego przez nią serialu "Girls".


Hannę (Lena Dunham), główną bohaterkę serialu poznajemy w momencie, gdy rodzice  oznajmiają jej, że nie będą jej już dłużej utrzymywać. Hanna, aspirująca pisarka ("dajcie mi jeszcze dwa lata na skończenie książki!") musi się więc zmierzyć nie tylko z kryzysem twórczym, ale także (a może: przede wszystkim) z dorosłością. Bo Hanna, mimo skończonych studiów i samodzielnego mieszkania, ma z nią niewiele wspólnego. 
Poza Hanną poznajemy także jej trzy przyjaciółki: poukładaną Marnie (Allison Williams), która jest jednocześnie dobrym duchem, matką zastępczą i współlokatorką Hanny, hippiskę Jessę (Jemima Kirke), dla której nawet prawdopodobieństwo ciąży jest kolejną szaloną przygodą oraz nadmiernie rozwerbalizowaną Shoshannę (Zosia Mamet), która jest równie ekstrawagancka, co niewinna (i nieco naiwna) w swoim myśleniu i działaniu.


Wiele mówi się o tym, że bohaterowie serialu "Girls" nareszcie mają prawdziwe problemy. Wiedzą, co to kryzys, utrata pracy, walka o wyrażenie siebie i własnego zdania czy wspomniana wcześniej potyczka z dorosłością. "Girls" to również serial bez photoshopa: główna bohaterka ani nie ma imponującej figury, ani nie wpisuje się w kanon urodowego piękna (jej chłopak, o ile tak można kreślić status Adama (Adam Driver), również nie jest typem klasycznego przystojniaka, jest raczej dziwny, ciekawy i pokręcony, niż miły i ładny). Co więcej, wydaje się, jakby niespecjalnie jej na tym zależało, a zdobiące jej ciało tatuaże przedstawiające obrazki z kreskówek podkreślają tylko jej dziwactwa i bogatą osobowość. Wiele kontrowersji wzbudziły również sceny erotyczne, ponieważ wizerunek seksu w "Girls" często daleki jest od sensualnych obrazków ociekających miłością. Więcej ma w sobie pierwotności, niż klasycznego (hollywoodzkiego) piękna. Szybkie, błyskotliwe dialogi, szczerość w opisywaniu problemów (od kryzysów w związku przez molestowanie w pracy po uzależnienia) sprawiły, że "Girls" to prawdopodobnie najciekawszy serial dla pokolenia, które może się z bohaterami w pełni identyfikować.

fot. Grant Delin

Rozpoczął się drugi sezon i mam z nim z jakiś problem. Nie chcę pisać, że wyczerpała się formuła, bo to odczucie bardzo subiektywne, poza tym ciągle ogląda się go bardzo dobrze, ale chyba trochę jestem już tymi historiami zmęczona. Niemniej, ciągle uważam, że HBO należą się gratulacje za wyprodukowanie "Girls", a o klasie serialu mogą świadczyć chociażby dwa Złote Globy i nagroda Emmy.


fot. Danielle Levitt

W  pierwszym wywiadzie dla magazynu "Interview" przeprowadzonym przez Claire Danes, Dunham przyznała, że "Girls" jest swoistą odpowiedzią na "Seks w Wielkim Mieście". Jednak, podczas gdy z serialu o czterdziestoletnich singielkach krzyczał eskapizm, ona, przeciwnie: nie ucieka od rzeczywistości, ona chce o niej opowiadać. "Uwielbiam damską przyjaźń z filmów Nancy Meyer" - mówi Dunham. - "Ale ten obraz to iluzja".

fot. Gregory Harris

"Myślę, że mogę być głosem mojego pokolenia" - oznajmia Hanna podczas swojej rozmowy z rodzicami, a to zdanie z miejsca stało się jednym z najczęściej cytowanych w kontekście samej Leny DunhamCzy Dunham jest prawdziwym głosem swojego pokolenia (lub cytując dalszą część serialowego dialogu: przynajmniej jakimś głosem jakiegoś pokolenia)?
Lena Dunham przyznaje, że czerpie ze swoich doświadczeń i obserwacji. Niedawno podpisała kontrakt na powieść, a widzów  (miłośników i fanatyków również) serialu "Girls" nieustannie przybywa. I mimo że ciężko się z Leną Dunham identyfikować, widocznie wiele osób czekało na taki głos bez photoshopa (czy raczej: syntezatora).

fot. Gregory Harris

fotografie: collider.com, esquire.com, interviewmagazine.com, policymic.com, chatelaine.com

26 stycznia 2013

Wymowne detale + Django

Pamiętacie, jak pisałam kiedyś tekst o znaczeniu pojedynczej części garderoby dla filmu? Tekst można przeczytać w częściach TUTAJ i TUTAJ, natomiast ja wciąż uwielbiam ten temat i dlatego pomyślałam, że dzisiaj dodam dwa kolejne przykłady do tej osobliwej filmowej garderoby.

1. walizki w "Pociągu do Darjeeling" Wesa Andersona

Słynne upodobanie Wesa Andersona do filmowych detali zaowocowało współpracą reżysera z marką Louis Vuitton - to jej główny projektant, Marc Jacobs podjął się zaprojektowania walizek, z którymi podróżują bohaterowie "Pociągu do Darjeeling" (te kolorowe plamki, które na nich widać to w rzeczywistości inicjały byłego właściciela, a także obrazki dzikich zwierząt jak słonie, antylopy czy nosorożce oraz palmy narysowane przez brata reżysera!).



Francis, Peter i Jack odziedziczyli te torby po ojcu, a ich nieustanna obecność (oraz konieczność pilnowania ich w każdej ekstremalnej sytuacji) daje trzem braciom siłę i nadzieję na ponowne poukładanie relacji wewnątrz ich rodziny.

2. kurtka głównego bohatera "Drive" Nicolasa Windinga Refna

Być może nie wpłynęła ona znacząco na samą fabułę, filmu, jednak błyskawicznie stała się niemal kultowa. Projektantką stroju dla bezimiennego "bohatera z sąsiedztwa" granego przez Ryana Goslinga jest Erin Benach, która pracowała z aktorem już wcześniej przy "Szkolnym chwycie" i "Blue Valentine".



W wywiadzie dla magazynu GQ Benach powiedziała: "Ryan jest niesamowity. Z większością aktorów miałabym wcześniej co najwyżej  rozmowę telefoniczną, ale najczęściej oni po prostu biorą to, co jest dla nich przygotowane w garderobach. Ale Ryan jest zupełnie inny. Wierzy, że kostium jest równoprawną częścią budowanej przez niego postaci i dlatego aż tak integruje się z procesem jej kreowania"


Co ciekawe, wśród inspiracji do stworzenia kostiumu do "Drive" Benach wymienia nie tylko przyniesione przez Goslinga gadżety, ale także wizytę w J. Paul Getty Museum w Los Angeles i rozmowę o germańskiej alegorii Percewala i Czerwonego Rycerza czy koreańskie "souvenir jackets" z lat 50 (jak na przykład TA). Skorpion natomiast pochodzi z surrealistycznej krótkometrażówki Kennetha Angera "Scorpio Rising" opowiadającej o gangu motocyklistów w skórzanych kurtkach.

PS1. Wczoraj aby odreagować tydzień, wybrałam się do kina na:


Z twórczością Tarantino mam pewien problem. Nie jestem jego wielką fanką, ale z drugiej strony oglądając jego filmy zawsze albo świetnie się bawię albo nawet trochę denerwuję: na pewno nie pozostawia mnie obojętną (i jest świetnym materiałem do analiz, popatrzcie sami TU!)
Uważam, że "Django" to dobry, świetnie zagrany i błyskotliwie napisany film (z charakterystyczną dla reżysera tendencją do wydłużania zakończenia do nieprzyzwoitych długości). Estetyka westernu, w której Tarantino umieścił kontekst niemiecki (!) nadaje tej historii o miłości, zemście i bezwzględności niesamowitego klimatu.


Moje uczucia po "Django" nie różnią się od wrażeń po innych seansach filmów Quentina Tarantino: znów rewelacyjnie się bawiłam, zachwyciłam genialnym soundtrackiem i obsadą: Leonardo DiCaprio, Christoph Waltz (któremu występ w poprzednim filmie Tarantino przyniósł Oscara), Jamie Foxx, Samuel L. Jackson i Don Johnson na drugim planie (przekomiczny jako Big Daddy) stworzyli prześwietne, dynamiczne role. "Django" to naprawdę imponująco zrealizowany pastisz westernu z nutą refleksji na temat przeszłości i tolerancji oraz [truizm] jak zwykle zaskakującymi, komicznymi lub absurdalymi scenami przemocy [/truizm]

Z całej filmografii Tarantino Do tej pory najbardziej lubiłam "Wściekłe psy", które wyprzedzały nieznacznie "Pulp Fiction" i "Bękarty Wojny". To "Django" zajmie chyba miejsce 2.


PS2. Nie jest tajemnicą, że po prostu KOCHAM Oscary. Uwielbiam się ekscytować tym, kto zdobył statuetkę, jak również typować swoich faworytów w określonych kategoriach. Gdy tylko uporam się z sesjami (a zostały mi jeszcze 3 egzaminy i jedno kolokwium), na pewno podejmę ten temat!


fotografie: listal.com

22 stycznia 2013

Złe Wychowanie

La Mala Educación
reż. Pedro Almodóvar
scen. Pedro Almodóvar
2004


Pedro Almodóvar, znany do tej pory jako mistrz opisywania w filmach problemów i relacji na wskroś kobiecych, bohaterami swojego filmu tym razem czyni emocjonalnie poranionych mężczyzn. Ich przeszłość, traumy, namiętności i żądze portretuje jednak w charakterystyczny dla siebie sposób. To ciągle Almodóvar, który tworzy swoją Almodramę (termin ten na początku lat 90. ubiegłego wieku wykreował krytyk Paul Julian Smith, definiując unikalny styl hiszpańskiego mistrza). Mimo że reżyser miejscami powiela ulubione schematy i zabiegi formalne, takie jak prezentowanie melodramatycznych treści w eklektycznej formie, łączenie sztuki wysokiej z niską oraz kicz z metafizyką, autotematyzm czy mieszanie i karykaturyzowanie właściwości gatunkowych, "Złe Wychowanie" pozostaje filmem świeżym i bardzo intrygującym.
Madryt, 1980 rok. Do krzykliwie urządzonego biura produkcji filmowej wchodzi mężczyzna o ekstrawaganckim pseudonimie Ángel (Gael García Bernal).  Podaje się on za Ignacio, dawnego przyjaciela pracującego tam Enrique (Fele Martinez), będąc jednocześnie rozpaczliwie szukającym pracy aktorem. Na pożegnanie Ángel zostawia w biurze tekst opowiadania, które napisał kilka lat wcześniej zaznaczając, że jest ono silnie związane ze wspólną przeszłością obu mężczyzn.
Po kilku chwilach przenosimy się do miejsca, w którym bohaterowie spędzili dzieciństwo i wydarzeń, które miały tam miejsce 3 lata wcześniej. Ignacio, znany transseksualista udający w swoich performensach Sarę Montiel przyjeżdża do ojca Manolo (Daniel Giménez Cacho), uczącego w miejscowej szkole katolickiej. Molestowany wiele lat wcześniej przez duchownego, chce wykonać swój subtelny plan zemsty. Szantażuje więc ojca i próbuje wyegzekwować od niego pieniądze na zrealizowanie swoich pragnień o lepszym życiu i lepszym ciele. Sam Ignacio podaje się za... własną siostrę i zaczyna szantażować księdza tym samym opowiadaniem, które widz poznał już w pierwszych scenach filmu.
Tekst, który tak niepokoi i frapuje kolejnych drugoplanowych bohaterów filmu to autobiograficzne wspomnienia z czasów szkoły podstawowej. Scena, w której ksiądz czyta opowiadanie, przenosi nas w kolejne retrospekcje (i jednocześnie: trzeci plan czasowy filmu). Tym razem obserwujemy dzieciństwo Ignacio i Enrique, którzy wychowywali się w katolickiej szkole z internatem. Jedną z ich ukochanych rozrywek staje się kino, w którym poznają najsłynniejsze filmy lat 60.
To także czas utraty niewinności. W pięknej scenie chłopięcych zabaw w wodzie podczas szkolnego pikniku reżyserowi udało się oddać cały tragizm sytuacji. Podczas, gdy wszyscy koledzy oddają się beztrosce, Ignacio siedzi na boku z ojcem Manolo i śpiewa mu piosenkę. Umieszczenie w tym miejscu utworu "Moon River" w wersji hiszpańskiej jest nie tylko jednym z westchnień Almodóvara za klasyką kina. W połączeniu z mistrzowskimi kadrami ta kompozycja jeszcze bardziej podkreśla z jednej strony niewinność tych bardzo młodych chłopców, a jednocześnie – tworzy bolesny kontrast dla sytuacji Ignacio, z której widz z łatwością wnioskuje, że dla niego jest to moment, w którym tę swoją niewinność bezpowrotnie straci.
Reżyser prowokuje, nie bojąc się poszargać pewnych świętości, takich jak religia, tradycja, intymność. Sam uważając się agnostyka przyznaje, że porusza i fascynuje go olśniewające bogactwo katolickiej liturgii. Jednocześnie, we wszystkich swoich filmach zawsze udziela głosu emocjom, a miłość u Almodóvara to najczystsze z możliwych uczuć. W "Złym Wychowaniu" reżyser jak zwykle przenosi widzów do świata, który skonstruowany jest z mistrzowską precyzją i zadziwiającą dbałością o każdy, najmniejszy detal scenograficzny. Przywiązywanie szczególnej uwagi do warstwy wizualnej opisywanej fabuły jest bardzo charakterystyczne do kina mistrza z La Manchy.
Autorem większości kostiumów jest legendarny francuski  projektant mody, Jean-Paul Gaultier (o współpracy artystów pisałam TUTAJ i TUTAJ). Warstwa wizualna silnie podkreśla nieprzeciętność tej almodramy. Za scenografię odpowiedzialny był Antxón Gómez, który pracował z Almodóvarem także między innymi przy filmach takich jak "Drżące ciało", "Porozmawiaj z nią" czy "Wszystko o mojej matce". Zaprojektowane przez niego wnętrza łączą w sobie umiłowanie południowego klimatu i najczystszej hiszpańskości z awangardowym, folklorystycznym kiczem. Pedro Almodóvar na potrzeby filmu nakazał też odrestaurować w Walencji* kino Tyris które było dla niego uosobieniem ducha i estetyki lat siedemdziesiątych. Na afiszach, które można dostrzec w niektórych scenach umieszczono plakaty filmowych adaptacji mrocznych dzieł Zoli, nakręconych przez Marcela Carné i Jeana Renoira ("Teresa Raquin" i "Bestia ludzka"). Reżyser wybrał te filmy nie tylko po to, by zwrócić uwagę na świetność europejskiego kina noir, ale także dlatego, że znaleźć w nich można sytuacje identyczne z tymi, które zdarzają się bohaterom.
Wątki "Złego Wychowania" przeplatają się z zadziwiającą finezją, żeby wkrótce rozwiązać się w sposób doprawdy brawurowy. Trzy powieści, początkowo tworząc jakby trójkąt, ostatecznie okazują się być jedną historią rozgrywającą się na przestrzeni lat. Warto w tym filmie podkreślić finezję aktorstwa: na planie spotkały się gwiazdy kina hiszpańskiego (i hiszpańskojęzycznego), by dać prawdziwy koncert emocji, uczuć i uniesień. Rola Angela/Ignacio jest jedną z najlepszych w dorobku Meksykanina, Gaela Garcíi Bernala. Lluís Homar (pan Berenguer czyli ojciec Manolo, który w pewnym momencie swojego życia porzuca stan duchowny na rzecz założenia własnej rodziny), w swojej roli jest okrutny, bezwzględny, zmienia swoją maskę i z kata staje się ofiarą. Elektryzująco na ekranie wypada także Fele Martínez (pamiętny Pelayo z filmu "Otwórz Oczy" Alejandro Amenabara) – jego Enrique to oddany swojej pracy reżyser, który początkowo w kryzysie twórczym desperacko poszukuje tematu na film w prasie brukowej, by po znalezieniu fantastycznej historii powrócić nie tylko do reżyserowania, ale także – własnej przeszłości, z którą po wielu latach przyjdzie mu się rozliczyć.
Po ukończeniu pracy nad "Złym Wychowaniem" Pedro Almodóvar przyznał, że najbardziej marzył o tym, by odzyskać umiejętność snu i figurę. Ważne, iż w akcie twórczego szału nie zagubił tego, co w jego twórczości najbardziej wartościowe – bezkompromisowości, nieprzeciętności i stylu, który można pokochać lub znienawidzić. Ja pokochałam od pierwszego ujęcia.

* Rozumiecie więc, dlaczego mój Tato wakacyjny wyjazd na praktyki nazywał "pielgrzymką" :)

Valencia, Benimaclet
budynek, który "grał" dom Ignacio

fotografie: listal.com

11 stycznia 2013

Bez wstydu

reż. Filip Marczewski
scen. Grzegorz Łoszewski
2012


Tadzik (Mateusz Kościukiewicz) jest krnąbrny, emocjonalnie rozbity i uczuciowo kaleki. Po przyjeździe do domu odkrywa, że jego starsza siostra, Anka (Agnieszka Grochowska) spotyka się z protekcjonalnym Andrzejem (Maciej Marczewski) i od samego początku wiadomo, że Tadka najbardziej boli nawet nie to, że mężczyzna jest żonaty, tylko fakt, że w ogóle pojawił się w ich (i tak już wyjątkowo chaotycznym) życiu...


Anka bywa nachalnie sensualna, a Tadek nawet nie próbuje walczyć ze swoim zakazanym uczuciem do siostry. Oboje w jednym momencie się kochają i nienawidzą, nie mogą ani na siebie patrzeć ani wypuścić się z objęć. Miasto, które pojawia się w filmie to część bezdusznej, bezimiennej i zaniedbanej aglomeracji (plenery dla filmu znaleziono w Wałbrzychu), jaką znamy na przykład z "Boiska bezdomnych" czy "Sztuczek". To miejsce, którego nie można lubić, ale wydaje się, że to właśnie ono wszystko usprawiedliwia.


W filmie pojawiają się również wątki poboczne, według mnie poprowadzone nieco zbyt schematycznie. Romskie osiedle, na którym mieszka urocza i zagadkowa Irmina (Anna Próchniak), grupa młodych neonazistów, którzy sprawiają wrażenie, jakby zupełnie nie wiedzieli o co walczą czy klika miejscowych polityków: wątki mieszają się jak kolory na malarskiej palecie - nie zawsze z interesującym skutkiem. 


Długo musiałam przekonywać się do Mateusza Kościukiewicza (a muszę przyznać, że to właśnie jego generacji aktorów i aktorek przyglądam się ze szczególną uwagą, bo to grupa naprawdę zdolnych ludzi o fantastycznej wrażliwości!), jednak w filmie Marczewskiego zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie i świetnie odnalazł się w roli zagubionego i rozpaczliwie szukającego uczucia Tadka. Partnerująca mu Agnieszka Grochowska jako rozhisteryzowana, rozdygotana Anka jest również naprawdę dobra.


Lubię takie filmowe eksperymenty. Być może są trochę nieidealne, trochę zbyt dosłownie moralizujące. Pokazują pozornie nieciekawe, bezpłciowe miejsca, które za odrapanymi drzwiami skrywają dramaty lub zakazane układy. A jednak jest w nich coś, co każe mi o nich myśleć i powtarzać wciąż i wciąż, że polskie filmy to jedna z rzeczy, które w kinie kocham najbardziej.


fotografie: materiały prasowe Kino Świat

7 stycznia 2013

Bejbi Blues

reż. Kasia Rosłaniec
scen. Kasia Rosłaniec
2013


Natalia (Magdalena Berus) zdecydowała się na dziecko, bo bardzo chciała mieć kogoś do kochania. Co jednak można wiedzieć o miłości, gdy ma się 17 lat, niefrasobliwego chłopaka (Nikodem Rozbicki), który trochę za mocno plącze się w uczuciach i życiowo (jeszcze bardziej od siebie) nieposkładaną matkę (Magdalena Boczarska)? 


Urywane sceny, krótkie dialogi i cała masa pojawiających się na kilka chwil bohaterów, wśród których każdy wydaje się być osobną, być może nawet fascynującą historią (a jednocześnie żadnemu z nich nie poświęcono zbyt wiele uwagi) sprawiają, że film traci potencjał i (niestety!) potęguje się uczucie powierzchowności, nieskładności i zdezorientowania. 
A przecież wyrafinowana sąsiadka (Katarzyna Figura), przyjaciółka matki udająca wieczną nastolatkę (Renata Dancewicz), druga babcia maleństwa (Danuta Stenka) czy supermodny i wiecznie naćpany stylista, będący (mówiąc delikatnie) bezduszną szują (Mateusz Kościukiewicz) mogliby wprowadzić do filmu nie tylko trochę kolorytu, ale również całą masę dodatkowych znaczeń.


Reżyserka swoje zainteresowanie popową młodzieżą ery fast foodów i reality shows przekuwa na znajdowanie naprawdę zajmujących tematów. Już sam motyw przewodni jej debiutanckich "Galerianek" był naprawdę interesujący, "Bejbi Blues" zaintrygował mnie właśnie aktualną, a mimo to dosyć pomijaną problematyką. Niestety, mam wrażenie, że Kasia Rosłaniec powoli zmienia się w mistrzynię niewykorzystanych szans.


Przede wszystkim, temat nieświadomego macierzyństwa z egoizmu lub dla zabawy wydaje się być tutaj wyłącznie punktem wyjścia dla (przyjemnej dla oka, ale pustej) ekstatycznej zabawy modą i dekoracjami. 
Ale to również pretekst dla pokazania świata, który jest nie tylko powierzchownie krzykliwy i przemyślany, ale pod tą wielobarwną skorupą również tragiczny i przejmująco smutny. Mam wrażenie, że właśnie te elementy aż krzyczą w "Bejbi blues", że zasługują na większą uwagę.


Muszę dodać, że pierwsze kilkanaście scen filmu naprawdę mnie zaintrygowało i przyniosło nadzieję na powiew twórczej świeżości.  Niestety, to wrażenie pękło jak bańka mydlana w miarę rozwoju akcji. Należy jednak przyznać reżyserce jedno - nie ma ona żadnych złudzeń. Opowiadając swoje historie serwuje nam cały arsenał dramatów, do których nieuchronnie doprowadza zachowanie bohaterów oraz ich brak świadomości sytuacji, w jakiej się znajdują. I nawet, jeśli jest to irytujące, może być uznane za zbyt moralizatorskie, fatalistyczne czy depresyjne, stanowi to pewną siłę kina Rosłaniec i wydaje mi się, że dopiero kolejne filmy pozwolą nam ocenić, czy jest to siła budująca czy niszcząca i jakie ma pole rażenia.


fotografie: Łukasz Niewiadomski dla Kino Świat

3 stycznia 2013

2012/2013


Miało nie być filmowego podsumowania 2012 roku (na KAŻDEJ stronie, która chociaż w minimalnym stopniu traktuje o kulturze macie ich aż nadmiar!), ale jednak, przeglądając kalendarz pomyślałam sobie, że zdarzyło się w tym roku tyle ciekawych filmowych rzeczy, że mogłabym jednak o nich  pokrótce wspomnieć (w kolejności przypadkowej):

Po pierwsze: "Kino i Moda" - w tej zakładce znajdziecie większość tekstów, które napisałam na ten temat, uwielbiam i wciąż będę się tym zajmować. Na razie tylko postanowiłam zrobić krótką przerwę...



Po drugie: Współpraca z SHOT Magazine (którego 4, drukowany numer widzicie na zdjęciu powyżej!) ma się bardzo dobrze, więc mam nadzieję, że jeszcze wielokrotnie będę mogła pochwalić się przed Wami tekstami o naprawdę różnorodnej tematyce - i przy okazji bardzo dziękuję ekipie SHOTa, że daje mi wolną rękę w wyborze tematów!


Po trzecie: Walencja.
W tym roku odbywałam praktyki w przepięknej Hiszpanii i poza tym, że podglądałam, jak (w małym i cudownie otwartym gronie!) pracuje się przy produkcji filmów dokumentalnych, miałam okazję również:
- odbyć pielgrzymkę do miejsc, w których kilka scen do "Złego Wychowania" nakręcił mój maestro, Pedro Almodóvar:



- zdobyć akredytację na ciekawy festiwal filmowy, czyli CinemaJove - całą relację i recenzje obejrzanych filmów skrywa odpowiednia zakładka, o TUTAJ.



- przeprowadzić mój pierwszy wywiad po hiszpańsku, z czego jestem niezmiernie dumna.
Krótką próbkę tego, co o swojej pracy mówi genialny rysownik Paco Roca możecie przeczytać TUTAJ.



i Po czwarte (last but most important!) - WY!
Często to podkreślam, ale NAPRAWDĘ bardzo dużo dla mnie znaczy to, że jesteście, czytacie, komentujecie (bardzo miło mi również, gdy dostaję maile z zapytaniami o filmy lub po prostu - opiniami) - DZIĘKUJĘ!
i nawet blogowy Facebook (co do którego nie mogę się zdecydować, czy go lubię, czy nie cierpię!), ma się coraz lepiej.

PS. Wymyślacie sobie postanowienia noworoczne?
Ja je robię ZAWSZE. Uwielbiam rozmyślać, co powinnam/chcę/wypadałoby zrobić w nadchodzącym roku i, oczywiście, zawsze mam tych postanowień tyle, że niesamowicie ciężko jest mi ich dotrzymać.
A jednak, za każdym razem robienie postanowień sprawia mi frajdę, dlatego pomyślałam, że tych filmowych będę pilnować szczególnie.

1. Będę chodzić do kina na polskie filmy (zacznę chyba już od "Bejbi blues"!)
2. Będę oglądać więcej polskich filmów (o tym, że uwielbiam polskie kino piszę często TUTAJ)
3. Przeczytam więcej filmowych książek (i opiszę je TUTAJ)
4. Obejrzę całą filmografię Martina Scorsese

A co Wy postanowiliście sobie w 2013 roku :)?

1 stycznia 2013

Hobbit: Niezwykła podróż


Przede wszystkim, życzę Wam wszystkiego, co najlepsze w Nowym Roku. Mam nadzieję, że każdego dnia będziecie mieli całą masę szans na spełnianie marzeń, rozwijanie pasji i cieszenie się wspaniale pozytywną energią!


I dlatego pomyślałam, że warto w 2013 roku zacząć blogowanie filmem, który jest i piękną przygodą i swoistym początkiem kolejnych. Ponadto, czy powrót do Śródziemia nie jest jednym z najlepszych możliwych początków roku?

"Hobbit: Niezwykła podróż"
reż. Peter Jackson
scen. Peter Jackson, Guillermo del Toro, Fran Walsh, Philippa Boyens
2012


Kilka lat temu byłam wielką (!) miłośniczką książki J.R.R. Tolkiena - znałam na pamięć wszystkie zagadki Bilbo i Golluma i wprost uwielbiałam delektować się każdym słowem tej magicznej powieści. I bardzo cieszę się, że to właśnie Peter Jackson podjął się reżyserii "Hobbita" - mam wrażenie, że nikt inny nie poznał Śródziemia równie dobrze, jak ten przezdolny miłośnik horrorów z Nowej Zelandii!


"Hobbit" to naprawdę wspaniałe kino przygodowe. Martin Freeman znakomicie wpasował się w rolę wycofanego i poukładanego, ale  jednocześnie niesamowicie dzielnego, sprytnego (i legendarnego, czyż nie?) Bilbo Bagginsa. Reszta obsady spisała się równie znakomicie. Cate Blanchett jako Galadriela, Hugo Weaving jako Elrond, Andy Serkis jako Gollum oraz sir Ian McKellen jako Gandalf znani są już z trylogii "Władca Pierścieni"




Odkryciami "Hobbita" są natomiast wszyscy Krasnoludowie (wszyscy razem, albo raczej: każdy z osobna), bo każdy z nich to zupełnie osobna, intrygująca historia. A jedną z najbardziej poruszających scen w filmie jest ich wspólna, zaśpiewana przy kominku w uroczym hobbickim domu pieśń:



Akcja rozgrywa się w filmie niespiesznie, ale jest niesamowicie wciągająca. Genialna muzyka Howarda Shore'a towarzyszy przepięknie skomponowanym obrazom.



"Hobbit" to nie tylko swoista wariacja na temat kina drogi :)
To również refleksyjna opowieść o lojalności, odwadze, oddaniu swojej ojczyźnie, honorze oraz o tym, jak bardzo czas wpływa na otaczający nas świat. I jak ważne jest to, by dbać o jego równowagę.

a Wy widzieliście "Hobbita"?
jak wrażenia?


fotografie: listal.com