28 lutego 2013

Zabić bobra

scenariusz i reżyseria: Jan Jakub Kolski

Jan Jakub Kolski w swoim najnowszym filmie niepokoi, zaskakuje i, co najważniejsze, porusza nietknięty dotąd w polskim kinie temat arcytrudnej sztuki zaadaptowania się w rzeczywistości po powrocie z frontu. "Zabić bobra" to obraz nieznośny, osobliwy, czasami wręcz przykry w odbiorze. A jednak, jestem przekonana, że poprzez bezkompromisowe potraktowanie treści, to jednocześnie film naprawdę ważny.


Eryk (nagrodziny na MFF w Karlowych Warach Eryk Lubos) jest weteranem z Iraku i Afganistanu. Powraca do swojego domu, by rozpocząć przygotowania do skomplikowanej misji. O jej kolejnych elementach dowiaduje się krok po kroku od niezidentyfikowanego, znanego tylko sobie mężczyzny, z którym sporadycznie rozmawia przez telefon. Zachowuje się jak przybysz z zupełnie innych czasów, jest dziwaczną hybrydą niedzisiejszej estetyki z supernowoczesną technologią umożliwiającą mu pracę. Starannie przygotowaną operację komplikuje jednak poznana przypadkiem ekscentryczna dziewczyna (intrygująca Agnieszka Pawełkiewicz), która w Eryku szuka opiekuna, powiernika i kochanka.

Eryka i dziewczynę dzieli bardzo dużo, ale to, co ich łączy, to obezwładniające demony przeszłości: oboje muszą się ich pozbyć, by odzyskać spokój. Wielki dom staje się dla nich miejscem nie tylko oczyszczenia, ale także pewnym uniwersum, gdzie zaczynają mówić nawet o miłości, którą każde z nich rozumie na swój własny, równie anormalny sposób.

Reżyser porzuca swoją stylistykę i dobrze znany z innych filmów ("Jańcio Wodnik""Historia kina w Popielawach") Jańcioland, a jednak udaje się w tym filmie odnaleźć elementy sielsko-anielskiej wsi, poddane teraz zupełnej destrukcji: o przydrożnej kapliczce nikt nie pamięta, a przepiękny dworek jest kompletnie zdewastowany tak, jakby Jan Jakub Kolski chciał wykrzyczeć, że to nie jest czas idylli, że nie ma na nią miejsca, albo że ma ona prawo powrócić dopiero wtedy, gdy rzeczywistość, o której opowiada, zmieni się chociaż trochę na lepsze.


Eryk Lubos podczas spotkania po pokazie "Zabić bobra" przytoczył słowa Jana Jakuba Kolskiego, który powiedział, że istnieją filmy, które należy oglądać stojąc na palcach, czyli mając nieco szerszy horyzont, niż widz wtopiony w bezmyślnie patrzący się tłum. I rzeczywiście, również "Zabić bobra" jest filmem, na który trzeba się otworzyć, bo to bardzo nieprzyjemne kino, pełne brudu, gorzkich emocji i autentycznie przerażającej prawdy.
Muszę przyznać, że po seansie długo nie mogłam wypędzić filmu z głowy i z każdą kolejną refleksją przekonywałam się, że reżyser naprawdę wiedział, co robi.


Jan Jakub Kolski pozostaje jednym z moich ulubionych (jeśli nie ulubionym!) polskich reżyserów, a Eryk Lubos swoją rolą w "Zabić bobra" potwierdza, to, co pokazał w swoich najlepszych rolach: że nie lubi w kinie banału.
A ja go właśnie za to (pomimo że czasami zdarza mu się zboczyć z tej konsekwentnej drogi) bardzo lubię.

fot. Marcin Oliva Soto (www)

Film obejrzałam w ramach festiwalu ZOOM-Zbliżenia, który odbywa się każdego roku w moim rodzinnym mieście, więc mam do niego szczególny sentyment.
Więcej informacji o festiwalu TUTAJ.

fotografie: wakacyjnekadry.pl, radioram.pl, tvp.info

PS. Zmieniłam nieco szablon bloga, bo wcześniej marnowało się kilka centymetrów z lewej strony. Nie jestem szczególnie uzdolniona w kwestiach informatycznych, więc czeka mnie jeszcze sporo pracy, ale mam nadzieję, że teraz prezentuje się odrobinę lepiej :)

24 lutego 2013

Oscary 2013: Najlepszy Aktor, Najlepsza Aktorka


Ciąg dalszy oscarowych spekulacji, poprzednie (na temat aktorek drugoplanowych) znajdziecie TUTAJ.

Najlepszy Aktor

Przyznam, że nie widziałam jednego filmu z pięciu, które powinnam obejrzeć, by z pełnym przekonaniem wybrać swojego faworyta (czyli "Lotu" z nominowaną rolą Denzela Washingtona), chociaż w tej kategorii zdecydowanie sentyment (i uwielbienie) przeważyły podczas podejmowania decyzji.

faworyt:
Daniel Day-Lewis - "Lincoln"


Mogłabym powiedzieć po prostu: "stawiam na swojego ulubionego aktora". A jednak, tytułowa rola Daniela Day-Lewisa w najnowszej superprodukcji Stevena Spielberga to majstersztyk. To występ dopracowany w każdym najmniejszym szczególe. Amerykański prezydent w interpretacji aktora, który ma na swoim koncie już dwie statuetki za występy w filmach "Moja lewa stopa" oraz "Aż poleje się krew", jest pełnokrwistą postacią pełną ambiwalentnych uczuć. To jednocześnie dobry i współczujący ojciec narodu, jak i kochający oraz przeżywający stratę dziecka ojciec rodziny. To zarówno krewki gawędziarz, jak i zawsze zgarbiony, zmęczony polityczną batalią stanowczy polityk.


Niesamowite wrażenie zrobił na mnie również Joaquin Phoenix jako główny bohater filmu "Mistrz" Paula Thomasa Andersona.
Wydawało mi się, że jest to rola, na którą Phoenix dosyć długo czekał i która jest wprost idealnie na niego skrojona. Jego Freddie Quell to alkoholizujący się furiat, który ucieka przed przeszłością (jest weteranem II wojny światowej). Szuka seksualnego zaspokojenia, ma w sobie wręcz zwierzęcą agresję i nie może pozbyć się bolesnych wspomnień, dlatego swoją największą nadzieję upatruje w naukach i terapiach tytułowego Mistrza (Philip Seymour Hoffman).
Dla mnie ta rola jest absolutną rewelacją.


Najlepsza Aktorka

W tej kategorii także brakuje mi jednego filmu do kompletu obejrzanych i podejrzewam, że w tym wypadku może oznaczać to brak tego najważniejszego - "Miłości" z rolą (przepięknej!) Emmanuelle Rivy...

Tymczasem moją faworytką (po długich namysłach) jest:
Jessica Chastain - "Wróg numer jeden"


Jessica Chastain jako Maya - agentka CIA która doprowadziła do odnalezienia i zabójstwa Osamy Bin Ladena wypada naprawdę wiarygodnie - jej upór i determinacja (to zabrzmi banalnie!) są wręcz zaraźliwe. Najbardziej poruszyła mnie w ostatniej scenie - kiedy Maya czuje ulgę po zakończonej operacji i otwiera nowy rozdział w swoim życiu, nie mówi ani słowa, nie towarzyszą jej również ani salwy honorowe ani gratulujący dygnitarze, ale da się wyczuć, że bohaterka dokonała czegoś naprawdę ważnego. Trzymałam kciuki za Jessicę dwa lata temu, kiedy była nominowana za rolę drugoplanową w filmie "Służące", mam nadzieję, że dzisiaj jej się uda.


a inne nominowane?

Jennifer Lawrence - "Poradnik pozytywnego myślenia"

Uważam, że Jennifer ma przed sobą wielką i piękną aktorską przyszłość, bo po pierwsze nawet, gdy gra w blockbusterze ("Igrzyska śmierci") daje z siebie wszystko, po drugie nawet gdy kreuje trudne role w smutnych (żeby nie powiedzieć: bardzo przykrych) filmach (jak "Do szpiku kości") ma w sobie pewien blask i urok. W "Poradniku pozytywnego myślenia" jest wyjątkowo urokliwa, a jej Tiffany jest bezczelną wariatką o bardzo dobrym sercu. 


Naomi Watts - "Niemożliwe"

Maria to matka, która przeżywa dramat: wraz z rodziną marzyła o spędzeniu bajecznego Bożego Narodzenia, jednak w rajskiej Tajlandii spotkało ją piekło. Musiała walczyć nie tylko o własne życie po przejściu tsunami, ale również przez kilka dni żyła w strachu, czy kiedykolwiek będzie mogła znów zobaczyć resztę swojej rodziny. Naomi Watts w tej roli cała JEST rozpaczą. Cierpią jej oczy i każdy mięsień jej ciała.


Quvenzhané Wallis - "Bestie z Południowych Krain"

Hushpuppy jest dzieckiem natury i rozmyśla nad porządkiem wszechświata, ale poznaje również jak smakuje bunt, przedwczesna dojrzałość, a nawet lokalny patriotyzm. I choć jestem pod wrażeniem kreacji młodziutkiej Quvenzhané Wallis, nie jestem fanką uwzględniania dzieci w takich zestawieniach. Rola Hushpuppy jest bowiem wypadkową naturalnego talentu, dziecięcej fantazji i prawdopodobnie naprawdę sporej pracy reżysera. Pojawia się pytanie: czy liczy się wyłącznie efekt i czy w momencie ostatecznego wyboru doświadczenie nie powinno mieć żadnego znaczenia?
Pozostawiam je bez odpowiedzi.


A komu Wy kibicujecie w oscarowym wyścigu?!

Zapraszam również do komentarzy i dyskusji o nominowanych na Facebooku. TUTAJ przez cały czas trwania gali będę na bieżąco opisywała swoje wrażenia i w nocy oraz jutro - czekam na Wasze!

fotografie: oscar.go.com

21 lutego 2013

Oscary 2013: Najlepsza Aktorka Drugoplanowa


Wielokrotnie pisałam, że wprost uwielbiam Oscary, ekscytuję się za każdym razem, kiedy mogę obejrzeć galę, zawsze też mam swoich faworytów, jednak w typowaniu nie jestem szczególnie obiektywna: często w momencie wybierania potencjalnych zwycięzców, do głosu dochodzą we mnie sentymenty, sympatie i bardzo często moje wybory nie pokrywają się z werdyktem Akademii.
Nie mam zamiaru się jednak zrażać i dzisiaj napiszę kilka słów o tym, kogo chciałabym zobaczyć ze statuetką w kategorii "Najlepsza Aktorka Drugoplanowa".

Faworytka:
Sally Field - "Lincoln"
Sam film nie za bardzo przypadł mi do gustu (trochę więcej napiszę o nim przy innej okazji), ale trzeba przyznać, że wszystkie kreacje aktorskie (łącznie z dalszoplanowymi perełkami w postaci Johna Hawkesa czy Michaela Stuhlbarga) to naprawdę doskonale dopracowane role. 
Gdy oglądałam na ekranie Sally Field myślałam tylko o tym, jaką jędzą była żona Lincolna (i czy to co widzę, to historyczny fakt..?). Field (w której zakochałam się po obejrzeniu "Stalowych Magnolii" - klasycznego, pięknego wyciskacza łez) stworzyła naprawdę wielką kreację portretując kobietę histeryczną i gotową do emocjonalnego szantażu, ale jednocześnie nieszczęśliwą w małżeństwie i przeżywającą wielką tragedię po stracie dziecka. Znakomita. 

Pozostałe nominowane:

Anne Hathaway - "Nędznicy"
fot. Marcus & Mert

Anne Hathaway ze swoją rolą w "Nędznikach" jest (raczej) faworytką tegorocznej gali. Hiperemocjonalna w tej nieco pretensjonalnej konwencji musicalowo-operowej robi spore wrażenie, ale jako anemiczna Fantine jest dla mnie aż nazbyt ekspresyjna. Jej organiczne cierpienie wzrusza, ale w moim wypadku nie wywołuje ani łez ani refleksji ani zachwytu...
fot. Annie Leibovitz

Amy Adams - "Mistrz"
Nie byłam wielką fanką Amy Adams w poważnych, dramatycznych rolach. Co więcej, przez wiele miesięcy uważałam, że aktorka sprawdza się wyłącznie w konwencji bajkowo-komediowej. Oczywiście, muszę przyznać się do błędu, szczególnie po obejrzeniu "Mistrza", bo Amy Adams jako wytrwała, bezkompromisowa żona tytułowego guru spisała się świetnie! 

Helen Hunt - "Sesje"
Film "Sesje" to dla mnie przede wszystkim ujmujący John Hawkes*, dlatego nie do końca rozumiem zasadność nominacji dla Helen Hunt, która wcieliła się w rolę seksterapeutki. Poza tym trochę mnie w tym filmie drażniła (Dlaczego? Czy ona nie ma przypadkiem całkiem sporo botoksu? Jeśli tak, to właśnie znalazłam przyczynę), dlatego nie będę się rozpisywać na temat tej roli. Not my type. 

Jacki Weaver - "Poradnik pozytywnego myślenia"
Jacki Weaver stworzyła jedną z tych pozornie nieistotnych, być może niezauważalnych kreacji, które jednak mają w sobie coś, co wzbudza w widzach sympatię. Jej Dolores Solitano to kochająca, oddana żona i matka, u której najważniejsze jest spojrzenie: pełne miłości i zrozumienia dla dziwactw męża i problemów syna. Uwielbiam scenę "Poradnika...", w której Dolores cieszy się z sukcesów tanecznych Pata, bo jej radość mieszana z ulgą przekonuje nas do tego, że w jej rodzinie, na przekór dotychczasowym wypadkom, wszystko będzie dobrze.

A która z aktorek jest Waszą faworytką?

* Tak, to nazwisko pojawiło się w tym wpisie dwa razy i biorąc pod uwagę, że miałam pisać o aktorkach oznacza to chyba, że John Hawkes dołączył do grona moich osobistych odkryć, którym chcę i będę przyglądać się z największym zainteresowaniem!
(jeśli nie kojarzycie tego aktora z zupełnie żadnym filmem, polecam na początek "Do szpiku kości" lub "Martha Marcy May Marlene", o którym pisałam TUTAJ).

I jeszcze króciutkie ogłoszenia:
Chciałabym napisać jak najwięcej o pozostałych głównych kategoriach oscarowych, ale w moim rodzinnym mieście rozpoczął się festiwal kina niezależnego ZOOM-Zbliżenia i z pewnością sporo czasu w ciągu najbliższych dni spędzę w kinie :)

Z niecierpliwością czekam też na Wasze typowania i komentarze nie tylko tu, ale również na Facebooku TUTAJ (założyłam osobny album, żeby łatwiej można było odnaleźć kolejne nominacje i kategorie)!
Do usłyszenia!

fotografie: listal.com, vogue.com, interviewmagazine.com

17 lutego 2013

Nieulotne


reż. Jacek Borcuch
scen. Jacek Borcuch
2012


Zastanawiałam się bardzo długo, co napisać o tym filmie, bo wzbudził we mnie mieszane uczucia. Wydaje mi się, że Jacek Borcuch, chcąc zrobić delikatną, bardzo emocjonalną opowieść o dwójce ludzi na skraju dorosłości trochę się w tych emocjach pogubił, przez co film wydaje się być trochę wymuszony, nieco pretensjonalny i niepotrzebnie chaotyczny. A jednak, nie brakuje w nim również dobrych stron.

fot. Francisco Morales

Film można roboczo podzielić na dwie części: hiszpańską i polską (ze względu na miejsce, w którym rozgrywają się zdarzenia). Pola winogron i wielki, piękny dom są dla Michała (Jakub Gierszał) i Kariny (Magdalena Berus) prawdziwie idyllicznym miejscem, w którym kiełkuje i wybucha ich uczucie. To tutaj jednak wydarza się również coś, co na zawsze zmieni życie obojga, zmieniając ten śródziemnomorski raj w prawdziwe piekło.

fot. Michał Englert

Powrót do Polski staje się dla Kariny i Michała nie tylko powrotem do codzienności, ale także wylądowaniem w ślepym zaułku, z którego jedyne wyjście prowadzi poprzez stawienie czoła problemom, od których nie można uciec. I właśnie sposób poprowadzenia bohaterów przez ich - tak wspólne jak osobiste - problemy wyjątkowo mnie irytował (mam wrażenie, że wynika to z pewnych słabości scenariusza).

fot. Michał Englert

Jednocześnie "Nieulotne" to film bardzo poetycki: piękny soundtrack Daniela Blooma (stworzony we współpracy z Leszkiem Możdżerem) świetnie współgra z imponującymi, nagrodzonymi na festiwalu w Sundance zdjęciami Michała Englerta, a młodzieńcza miłość jest dla Jacka Borcucha niemal świętością (fetyszyzacja miłości cielesnej jest w ogóle jedną z cech charakterystycznych twórczości reżysera: już w "Tulipanach" i "Wszystko co kocham" Borcuch podkreślał znaczenie cielesności, a seks niesie w jego filmach zazwyczaj zapowiedź pewnej katastrofy).

fot. Francisco Morales

Grający główne role Magdalena Berus i Jakub Gierszał poradzili sobie naprawdę nieźle: starali się zrozumieć swoje postacie i oddać ich motywacje. Szczególnie Gierszał, jako wyjątkowo uczuciowy i prawdopodobnie bardziej zagubiony Michał, nieustannie żongluje emocjami, szukając jednocześnie jakiegokolwiek punktu zaczepienia marząc, że będzie nim właśnie Karina...

fot. Anna Wawrzycka-Atach

fotografie: Kino Świat

PS. A na koniec życzę Wam jeszcze wszystkiego najlepszego z okazji Światowego Dnia Kota!
i zapraszam na blogowego Facebooka TUTAJ.


15 lutego 2013

Wspaniała Niespodzianka

Dzisiejszy wpis będzie krótki, a jednocześnie dosyć osobisty i bardzo narcystyczny...
Jednak znając moją Wielką Miłość do Polskiego Kina, na pewno zrozumiecie jak wiele to dla mnie znaczy.
Pamiętacie pewną recenzję?

można ją znaleźć TUTAJ

spójrzcie, kto zechciał tę recenzję przeczytać!


To ja jestem wzruszona, oszołomiona, zachwycona i DZIĘKUJĘ.

11 lutego 2013

(moje) Ulubione role Javiera Bardema, część 2.


Dzisiaj druga część mojego prywatnego rankingu ulubionych ról Javiera Bardema, kolejność znów chronologiczna.


Carlos Santamaría - "Poniedziałki w słońcu" (reż. Fernando León de Aranoa, 2002)


Film o grupie bezrobotnych stoczniowców z północnej Hiszpanii jest z jednej strony niesamowicie smutny, ale z drugiej pokazuje, jak bohaterowie starają się sobie z tą sytuacją poradzić. Protagoniści filmu (a wśród nich - grany przez Bardema Carlos) próbują za wszelką cenę wnieść do swojego życia kroplę radości (co więcej, o niektórych dramatach czy problemach rozgrywających się za ich plecami wie wyłącznie widz, dlatego uczucie smutku towarzyszy mu znacznie częściej, niż bohaterom!). Wszyscy wykazują się także niezłomnością i ogromną determinacją - to kameralne, ale ważne i refleksyjne kino, które (mimo że bardzo silnie zaangażowane społecznie) nie traci na aktualności nawet w 10 lat po premierze.

Ramón Sampedro - "W stronę morza" (reż. Alejandro Amenábar, 2004)


Ramón Sampedro był pięknym, aktywnym młodzieńcem, gdy wskutek nieszczęśliwego wypadku (i, co najbardziej okrutne, trochę z własnej winy...) zostaje przykuty do łóżka na resztę swojego życia. Trzydzieści lat później Ramón decyduje się odejść i nawet odmowa prawa do eutanazji nie każe mu przestać myśleć o śmierci. Przeciwnie - Ramón myśli o niej znacznie częściej.


Alejandro Amenábar porusza w filmie tematy kontrowersyjne, ale stara się uniknąć oceny czy moralizowania, co więcej, śmierć w wielu scenach jest bardzo poetycka, oniryczna, niedopowiedziana. Bardem natomiast po raz kolejny dowodzi tą rolą, że jest znakomitym aktorem: jego bohater, pozbawiony fizycznej ekspresji, komunikuje się ze światem nie tylko za pomocą słów, ale także całą gamą uczuć i emocji, które stają się pełnoprawnym protagonistą "W stronę morza"

Anton Chigurh - "To nie jest kraj da starych ludzi" (reż. Joel Coen, Ethan Coen, 2007)


Tytułowy kraj w filmie braci Coen jest bezkresną, jałową ziemią, na której można znaleźć skarby będące nie - możliwością odmiany życia, a, przeciwnie - kamykiem, który poruszy lawinę, wskutek której życie już nigdy nie będzie takie samo. To kraj ludzi odważnych, ale też zmęczonych. Zdeterminowanych, ale i zupełnie samotnych. 


A Javier Bardem w roli psychopatycznego mordercy (która przyniosła mu Oscara) jest porywający - nie szarżuje emocjami (jak w "Skyfall"), ale jest w stanie wzbudzić trwogę jednym jedynym spojrzeniem.

Uxbal - "Biutiful" (reż. Alejandro González Iñárritu, 2010)


Jeśli chodzi o ten film, jestem absolutnie nieobiektywna, bo to dla mnie wprost zachwycający obraz. Oszałamiający i jednocześnie bolesny, ponieważ rzeczywistość, którą portretuje Alejandro González Iñárritu jest okrutna i właściwie nie ma w niej nic pozytywnego - godność osobista nielegalnych imigrantów jest tu sprowadzona do absolutnego minimum, a słowo "rodzina" staje się właściwie tylko pustym hasłem (jedyną świętością w tym piekle jest według mnie ojcostwo, a Javier Bardem w roli kochającego opiekuna dwójki swoich dzieci naprawdę chwyta za gardło). A jednak, jest w tym filmie coś, co każe mi go cenić wyjątkowo wysoko...


A czy są takie filmy z Javierem Bardemem, których zupełnie nie lubicie?

fotografie: listal.com

10 lutego 2013

(moje) Ulubione role Javiera Bardema, część 1.


Koniec sesji egzaminacyjnych = upragniony odpoczynek i powrót do pisania!
Do wielkiego, bezkrytycznego, trwającego już sześć* (!) lat uwielbienia dla Javiera Bardema przyznawałam się już wcześniej (na przykład TUTAJ). Dlatego z całej jego filmografii postanowiłam wybrać filmy i role, które lubię najbardziej (i to zadanie okazało się dużo trudniejsze, niż myślałam!):



kolejność chronologiczna!

Raul - "Szynka, Szynka" (reż. Bigas Luna, 1992)



W tym filmie najbardziej pociąga mnie dziwaczny humor - jedna z głównych cech opisu świata, którym rządzą seks i jedzenie (nierzadko zupełnie jednocześnie) - oraz zakorzenienie opowieści w hiszpańskiej tradycji.



Javier Bardem pojawia się tu jako prowincjonalny, nieokrzesany casanova, który przypadkowo i z czarującym (choć odrobinę prymitywnym) wdziękiem wchodzi w pewien zaaranżowany miłosny wielokąt.

David - "Drżące ciało" (reż. Pedro Almodóvar, 1997)



Javier Bardem wciela się w tym filmie w policjanta Davida, będącego jedną z najbardziej tragicznych postaci, jakie można spotkać u Almodóvara: po pierwsze, podczas policyjnej akcji zostaje postrzelony przez własnego przyjaciela (wobec którego sam nie był oczywiście w porządku - romansował z jego żoną), po drugie, wskutek wypadku do końca życia musi jeździć na wózku inwalidzkim, a po trzecie - zostaje porzucony przez kobietę, którą kochał i którą ocalił z narkotykowego półświatka.



(Przyznam zupełnie szczerze: nie wiem, czy to rola Bardema podoba mi się jakoś szczególnie, czy po prostu bardzo (!!!) lubię ten film i stąd pojawia się on w tym rankingu. Niemniej, polecam gorąco)

Reinaldo Arenas - "Zanim zapadnie noc" (reż. Julian Schnabel, 2000)



Film Schnabela to fascynująca opowieść o życiu Reinaldo Arenasa - kubańskiego pisarza. Jego kariera literacka, związki z mężczyznami, życie na emigracji, choroba, ale również nieprawdopodobna pasja życia przeplatają się z fragmentami dotyczącymi kubańskiego reżimu i rewolucji. Javier Bardem mistrzowsko sportretował głównego bohatera: jego upór, talent, bunt i gorące uczucia. 



Reżyser filmu jest znanym amerykańskim artystą-plastykiem, dlatego oglądając "Zanim zapadnie noc" warto zwrócić uwagę na malarskość kadrów, nieustanne podkreślanie wielkiej siły sztuki oraz namacalną wręcz ekscytację, z jaką Julian Schnabel odkrywa przed widzami kolejne epizody z życia pisarza, w których rzeczywistość miesza się z surrealistycznym snem.



ciąg dalszy nastąpi...

* W styczniu 2007 roku razem z Tatą obejrzałam "Zanim zapadnie noc" na Ale Kino. I właśnie tak się zaczęło.

fotografie: listal.com