29 maja 2013

(ulubieni) reżyserzy. część 1.

Opowiadałam Wam już tutaj o ulubionych aktorkach (części: 1, 2, 3), aktorach (części: 1, 2, 3) i filmach muzycznych (tu), nadszedł więc czas na ulubionych reżyserów.
Kolejność prezentowania tych (według mnie, absolutnie wyjątkowych) osobistości ze świata kina jest zupełnie przypadkowa. Nie chodziło mi o to, by stworzyć sztywny ranking, a raczej by podpowiedzieć Wam, z czyją filmografią warto się zapoznać (mój reżyserski top 3 wszech czasów zaprezentuję dopiero w kolejnym wpisie tej serii).
Fioletowe tytuły filmów to odnośniki do recenzji. Zapraszam!

Wes Anderson

Wzrusza mnie to, jak ogromny szacunek ma Wes Anderson do dziecka. Jako głównego bohatera swoich filmów, elementu struktury społecznej, źródła nieskrępowanej wyobraźni i wolności od konwenansów czy wreszcie jako swego rodzaju (może zabrzmi to zbyt metafizycznie...) głosu drzemiącego wewnątrz każdego z nas. Bez wątpienia najbardziej urokliwym przykładem na to wszystko, co napisałam, jest film "Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom", ale bardzo cenię również błyskotliwość "Rushmore".
Z drugiej strony, zadziwia mnie to, jak fotogeniczna jest w filmach Andersona rodzina dysfunkcyjna, taka, jak z "Genialnego Klanu" czy "Pociągu do Darjeeling".
Z kolei tym, co w obrazach reżysera zachwyca mnie najbardziej, to fantazja, z jaką pomaga kreować klimat i sferę wizualną filmu. Koniecznie podczas seansów zwróćcie uwagę na to, jak pieczołowicie zaprojektowane jest każde pomieszczenie i jak smakowicie skomponowany każdy kadr!
Autorem zdjęć wszystkich filmów Andersena jest Robert D. Yeoman.




Wes Anderson często powtarza swoje ulubione tematy. Sam mówi, że stara się nie być nachalnie autotematyczny, ale chce tworzyć kino bardzo osobiste, które będzie równocześnie interesujące dla widza. 
Równie często reżyser powraca do współpracy z lubianymi i sprawdzonymi już filmowcami - zarówno scenarzystami (Noah Baumbach, Roman Coppola), kompozytorami (Alexandre Desplat), kostiumografami (Milena Canonero) jak i aktorami: przede wszystkim najulubieńszym Billem Murray'em (mówi się nawet, że to Wes Anderson odkrył Murray'a dla kina niezależnego), ale także Owenem Wilsonem, Lukem Wilsonem, Jasonem Schwartzmanem czy Anjelicą Huston)


Natomiast tym, co w jego historii najbardziej mi imponuje jest fakt, że jego wielkim fanem jest sam Martin Scorsese, który najpierw nazwał "Bottle Rocket" - pełnometrażowy debiut Andersona - jednym z najlepszych filmów lat 90., a następnie w 2000 roku, napisał dla magazynu "Esquire" bardzo pochlebny artykuł na temat zarówno "Bottle Rocket", jak i późniejszego "Rushmore".


A teraz przenosimy się do zupełnie innej bajki, a właściwie, skandynawskiego piekiełka, z ogromną jednak ilością dystansu i czarnego humoru, który w tym wydaniu wprost ubóstwiam.

Anders Thomas Jensen


Andersa Thomasa Jensena cenię równie bardzo jako reżysera, jak i scenarzystę (w tej drugiej roli, znanego najbardziej jako stałego współpracownika wspaniałej Susanne Bier, ale również jako autora scenariuszy do filmów takich, jak "Antychryst", "Wilbur chce się zabić" czy "Księżna").
Jako reżyser, Jensen ma na swoim koncie Oscara w kategorii Najlepszy krótkometrażowy film aktorski (1999) za film "Valgaften", a także trzy filmy pełnometrażowe. Niestety, w przeciągu kilku ostatnich lat zdecydowanie porzucił reżyserię na rzecz scenopisarstwa, ja wciąż jednak mam nadzieję na wielki comeback.


Pierwszy z długich metraży
Andersa Thomasa Jensena to "Błyskające światła", komedia kryminalna o czwórce przyjaciół-przestępców, którzy podczas ucieczki przed byłym szefem-gangsterem do Barcelony, zmuszeni są ukryć się na jakiś czas w starym, opuszczonym domu w środku lasu. Drugi, "Zieloni rzeźnicy" to historia dwóch tytułowych pracowników rzeźni, którzy z powodu złego traktowania przez szefa odchodzą z pracy i zakładają konkurencyjny sklep, w którym sprzedają mięso o bardzo osobliwej właściwości. Trzeci film to "Jabłka Adama", mój ulubiony z całej filmografii Jensena. Jego tytułowy bohater, radykalny neonazista, po wyjściu z więzienia musi przejść bardzo nieprzeciętną resocjalizację. Jej głównym celem okazuje się być upieczenie szarlotki oraz uprzednie przygotowania do tej misji, aranżowane pod okiem pastora Ivana, żyjącego w swoim wyimaginowanym świecie.

 


Mam wrażenie, że w filmach
Andersa Thomasa Jensena sama opowiadana historia jest ważna, ale znacznie istotniejsze są dialogi, epizody i charakterystyczny, smoliście czarny humor. Poza tym, jednocześnie w każdym z obrazów humor miesza się ze smutkiem, opowiadając czasami przykre, a czasami całkiem budujące pointy i prawdy o życiu.
Również w kontekście tego twórcy pojawia się to, co bardzo lubię, czyli stali współpracownicy i znajome nazwiska obsadzie, tym razem, plejada gwiazd duńskiego kina: Mads Mikkelsen, Ulrich Thomsen czy Nikolaj Lie Kaas (wszyscy trzej wspaniali!)

fotografie: listal.com, tumblr.com, filmweb.pl

23 maja 2013

Ulubione Filmy Muzyczne

Nie jestem wielką fanką filmów muzycznych (ani musicali), ale czasami odnajduję w tym gatunku prawdziwe perły. Według mnie produkcje, które chcę Wam dzisiaj przedstawić są właśnie takimi wspaniałymi (chyba nawet nie do końca docenionymi) dziełami sztuki filmowej i nie jest też przypadkiem, że aż dwa z nich to obrazy, których osią są wątki transgenderowe. 
Filmowy transgender interesuje mnie od wielu miesięcy, ale dopiero niedawno zaczęłam badać takie motywy nieco bardziej naukowo (może kiedyś zaprezentuję Wam jeszcze jakieś fragmenty moich nieśmiałych naukowych działań, do tej pory mogliście przeczytać na blogu fragment tekstu o filmowej przestrzeni, o TUTAJ).
Ale wróćmy do tematu, kolejność prezentowania - właściwie przypadkowa.

"Gorączka sobotniej nocy"
(Saturday Night Fever)
reż. John Badham
1977


To jeden z filmów, które pokochałam dzięki mojemu Tacie. Główny bohater "Gorączki sobotniej nocy", Tony Manero (znakomity John Travolta) jest niewykształconym młodym chłopakiem z Brooklynu, który pracuje w sklepie z artykułami chemicznymi. Co tydzień chodzi do lokalnej dyskoteki, gdzie zmienia się w niepokonanego króla parkietu. To tutaj Tony spotyka Stephanie (Karen Lynn Gorney), tancerkę, która wkrótce zupełnie zmieni jego życie - przede wszystkim pomoże mu rozwinąć talent, ale również otworzy Tony'emu oczy na świat, który wcześniej znał tylko z gazet.


"Gorączka sobotniej nocy" nie jest jednak wyłącznie ckliwą historią o spełnianiu marzeń. John Badham w swoim filmie bardzo dużo uwagi poświęca również zagadnieniom nierówności społecznych i dyskryminacji rasowej. Tony czuje się znakomicie na scenie, ponieważ tam nie musi odkrywać swoich intelektualnych słabości.
Rola Tony'ego była prawdziwym przełomem w karierze Johna Travolty. Natomiast jednym z głównych symboli filmu stał się... biały trzyczęściowy garnitur, który Travolta nosi w kluczowych momentach filmu. Co ciekawe, początkowo garnitur miał być czarny, jednak zbyt mocno zlewał się z tłem i postanowiono, iż biel będzie znacznie bardziej odpowiednia. Producenci rozważali także wycięcie przy montażu scen tanecznych solówek Travolty. Gdy jednak aktor zagroził wycofaniem się z projektu, wszystkie te sceny pozostawiono w filmie, i do dziś uważane są za wielkie symbole ery disco i kina lat 70.


Ścieżka do "Gorączki sobotniej nocy" była przez wiele lat najlepiej sprzedającym się soundtrackiem w historii (dopóki nie pojawiły się kompozycje do "Bodyguarda"). Nic dziwnego, soundtrack autorstwa niepokonanych braci Gibb, czyli wspaniałego zespołu Bee Gees, jest po prostu oszałamiający. 
Płyta pokryła się piętnastokrotną platyną i utrzymywała się na listach przebojów przez kilkadziesiąt tygodni.


"Cal do szczęścia"
(Hedwig And The Angry Inch)
reż. John Cameron Mitchell
2001


Hedwig (John Cameron Mitchell) jest niespełnioną piosenkarką. Wraz z
 glamrockowym zespołem Hedwig and the Angry Inch podróżuje po Stanach Zjednoczonych, zniesmacza gości podrzędnych barów swoimi transgenderowymi performance'ami oraz, piosenka po piosence, opowiada swoją smutną historię: urodzona we Wschodnim Berlinie, wychowana przez matkę zakochaną w swoim rodzinnym NRD, pewnego dnia (będąc jeszcze androgynicznym chłopcem) poznaje amerykańskiego żołnierza i wyjeżdża z nim z nadzieją na lepsze życie. Uprzednio, Hedwig musi jednak zmierzyć się ze swoją tożsamością.Dziewczyna marzy o tym, by być wybitną artystką. I byłaby nią, gdyby nie Tommy Gnosis (Michael Pitt) - były kochanek piosenkarki, który skradł Hedwig nie tylko serce, ale i twórczość...


Warto zaznaczyć, że "Hedwig and the Angry Inch" początkowo był musicalem teatralnym, dopiero w trzy lata od powstania jego autor, John Cameron Mitchell, przekształcił go w dzieło (według mnie "Cal do szczęścia" bez wątpienia nim jest!) filmowe: w dodatku zarówno wyreżyserował film, jak i zagrał w nim główną rolę.

"Idol"
(Velvet Goldmine)
reż. Todd Haynes
1998


Dziennikarz Arthur Stuart dostaje ważne zadanie: musi odkryć historię, która kryje się za sfingowaną przed dziesięcioma laty śmiercią megagwiazdy glam rocka, Briana Slade'a.
W miarę rozwoju jego poszukiwań, odkrywamy nie tylko drogę kariery Slade'a, ale także niuanse jego zagmatwanej (i jednocześnie niesamowicie ekscytującej!) relacji z żoną Mandy oraz innym muzykiem, Curtem Wildem. Infiltrowanie biografii Briana to dla Arthura również okazja do przyjrzenia się własnej młodości: swoim pasjom, niepokojom oraz poszukiwaniu tożsamości i seksualności, czyli wspomnieniom, które od wielu lat przykrywała gruba warstwa kurzu.
Jest w tym filmie wiele elementów, które mnie autentycznie zachwyciły, przede wszystkim koncepcja scenariusza i stylistyka. Oszałamiająco fantazyjna, odważna, kampowa, superoryginalna - zarówno w sferze kostiumów, jak i dekoracji:


Po drugie, jestem zachwycona obsadą. Jonathan Rhys Meyers jako androgyniczny i supercharyzmatyczny Brian Slade nie tylko świetnie zagrał, ale i zaśpiewał wszystkie utwory swojego bohatera. Ewan McGregor jako zdegenerowany, ogarnięty niepohamowanym szaleństwem Curt Wild doskonale go uzupełnia. Duże wrażenie zrobiła na mnie również Toni Collette, ponieważ grana przez nią postać przechodzi największą widoczną transformację. Ten wyborny zestaw aktorski dopełnia Christian Bale w roli Arthura Stewarta.




W książce
"Ludzie w Vogue. Stulecie portretów" czytamy: "W 1998 roku szkocki aktor Ewan McGregor słynął już z tego, że w filmach nie wytrzymuje zbyt długo w przyodziewku, a "Idol" ("Velvet Goldmine") nie był pod tym względem wyjątkiem. W glamrockowej fantazji Todda Haynesa McGregor zagrał Kurta Wilda, do złudzenia przypominającego Iggy'ego Popa, a Jonathan Rhys Meyers wcielił się w hermafrodytycznego Briana Slade'a wzorowanego na Davidzie Bowiem. McGregor wyłuskał się ze swoich obcisłych złotych spodni - jest w nich na zdjęciu - wykonując dynamiczną interpretację TV Eye z repertuaru The Stooges. Neil Kirk z "Vogue'a" uwiecznił go w roli biseksualnej i hałaśliwej gwiazdy rocka w garderobie na planie filmu. Za to, czego McGregor nie zdołał z siebie zdjąć, oraz za ekstrawaganckie kostiumy Briana Slade'a i jego żony Mandy projektantka Sandy Powell otrzymała nominację do Oscara".


To był absolutnie fenomenalny rok dla Sandy Powell, ponieważ w tym samym roku otrzymała dwie nominacje w kategorii "Najlepsze kostiumy" - jedną za "Idola", drugą za "Zakochanego Szekspira" i  to stworzenie garderoby do tego drugiego filmu przyniosło jej statuetkę. Ja zdecydowanie wolałabym, żeby uhonorowana została jej praca przy "Idolu", nie tylko dlatego, że nie lubię "Zakochanego Szekspira", ale również dlatego, iż według mnie kostiumy w "Velvet Goldmine" są nie tylko okryciem, fantazją, czy uzupełnieniem konwencji, ale przede wszystkim stanowią błyskotliwy komentarz do samych bohaterów - ich osobowości i charakterów.




A Wy macie swoje ulubione filmy muzyczne?
Chętnie o nich poczytam!

fotografie: listal.com, tumblr.com

17 maja 2013

Wielki Gatsby - recenzja

reż. Baz Luhrmann
scen. Baz Luhrmann, Craig Pearce
2013


"Wielki Gatsby", jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku, to oszałamiająca, przepiękna wizualnie i bardzo dobrze zagrana filmowa opowieść o schyłku dobrych obyczajów, rozpuszczeniu się moralności w oceanie uciech i niemożliwej miłości, która zamiast być największą życiową siłą, staje się okrutną słabością. Po wyjściu z kina szumiało mi w głowie od lśniących barw i elektryzujących dźwięków i muszę przyznać, że chociaż film nie jest pozbawiony wad, bardzo mi się spodobał.

Nick Carraway (Tobey Maguire) przeprowadza się do miasteczka West Egg na modnej Long Island. Planuje rozpocząć nowe życie, więc wynajmuje czarujący domek i rozpoczyna pracę na nowojorskiej giełdzie. Wkrótce potem poznaje swojego sąsiada - bardzo tajemniczego Jay'a Gatsby'ego (Leonardo DiCaprio), który mieszka w wielkim zamku i wydaje słynne w całej okolicy przyjęcia, na których bawi się cała śmietanka towarzyska Nowego Jorku. Wkrótce okazuje się, że Gatsby przyjechał na Long Island po to, by odnaleźć kuzynkę Nicka, Daisy Buchanan (Carey Mulligan), którą poznał kilka lat wcześniej...


Przede wszystkim, "Wielki Gatsby" to 100% stylu Baza Luhrmanna. Jeśli widzieliście "Moulin Rouge" bądź "Romeo + Julię", to pewne rozwiązania formalne mogą wydać się Wam znajome. A jednak, kontekst i epoka są zupełnie nowe: okazała scenografia otoczenia  powojennych bogaczy i nuworyszów jest efektem pracy Catherine Martin, stałej współpracowniczki (i życiowej partnerki) Baza Luhrmanna. Ona również, wspólnie z Miuccią Pradą zajęła się stworzeniem garderoby dla bohaterów filmu, a każdy jej element jest małym dziełem sztuki: sukienki z cekinami, sznury pereł, wiszące paciorki, opaski z piórami i twarzowe kapelusiki są kwintesencją lat 20. Eklektyczna, energetyczna i superemocjonalna muzyka (za którą odpowiedzialny był Jay-Z) czasami przynosi wrażenie lekkiego chaosu, ale niektóre momenty autentycznie mnie zachwyciły (zwróćcie uwagę na wykorzystanie utworu Lany Del Rey!). 


"Wielki Gatsby" jest filmem cudownie kiczowatym. Jako miłośniczka  takiej estetyki, oglądając połyskujące kostiumy, spadający z nieba brokat, lejący się strumieniami szampan... czułam się, jakbym odkryła fascynującą, na swój sposób znajomą, ale wciąż bajkową i bardzo pociągającą rzeczywistość. Niestety, w niektórych momentach miałam wrażenie, że reżysera nieco poniosła fantazja (i możliwości technologii), co wzmagało efekt groteski. Co więcej, jeśli nie jesteście naprawdę wielkimi fanami technologii 3D, wybierzcie się na film w 2D. 
Przez cały seans 3D miałam wrażenie, że dodatkowe ulepszanie i tak niesamowicie bogatego wizualnie filmu, jest po prostu zbędne i dodaje obrazowi irytującej sztuczności (nieco zdumiały mnie również zdjęcia prezentujące pałac Gatsby'ego, bo co prawda spodziewałam się imponującego dworu, ale zobaczyłam... Hogwart).


"Wielki Gatsby" bez wątpienia nie jest też idealną ekranizacją  (znakomitej!) powieści F. Scotta Fitzgeralda. Rozczarowanie powojenną rzeczywistością, dekadencja i moralna dwuznaczność zachowania bohaterów były nie tylko opisane z niespotykanym kunsztem, ale jednocześnie spowite pewną dawką spokoju, dystansu,  refleksji, których tutaj albo nie ma, a jeśli pojawiają się, to w bardzo pojedynczych scenach.
W powieści narratorem jest Nick Carraway. Aby zatrzymać tę pierwszoosobową narrację, reżyser Baz Luhrmann wprowadził do filmu instancję psychoanalityka, któremu Nick opowiada całą historię, a także za namową lekarza opisuje to w książce. Motyw z gabinetem psychoanalityka nie do końca przypadł mi do gustu, bo sam film nie wprowadza niemal żadnych elementów analizy psychologii samego Nicka.



Jednak, pozostając przy bohaterach muszę przyznać, że film jest rewelacyjnie obsadzony (nieco więcej o postaciach i aktorach z filmu pisałam niedawno w Alfabecie Gatsby'ego TUTAJ). Szczególnie mocno spodobała mi się Carey Mulligan, bo w jej wykonaniu Daisy nie jest rozkapryszoną lalką (którą była dla mnie Daisy Mii Farrow w wersji z 1974 roku), ale kobietą bardzo nieszczęśliwą, niezdecydowaną i uwięzioną w związku z mężczyzną, który staje się jej coraz bardziej obcy (znakomity Joel Edgerton).
Bardzo dobrze wypadli również wcielający się w główne role Tobey Maguire i Leonardo DiCaprio: pierwszy zdystansowany i trochę zagubiony w zupełnie nowym środowisku, a drugi - z jednej strony pewny siebie, bardzo znany biznesmen, którego w obecności ukochanej paraliżuje paniczny strach. Nie zawiódł mnie także Jason Clarke, w małej, ale popisowej roli mechanika Wilsona.

Myślę, że Luhrmann chciał też w swoim filmie nieco uwspółcześnić historię F.S. Fitzgeralda. Zwróćcie uwagę chociażby na brukowy charakter relacji Daisy i Gatsby'ego (nagłówki gazet czy ostatecznie nieustanna obecność fotoreporterów, zaznaczona w powieści, ale w filmie przesadnie nachalna). Jest to jednak kolejna cecha charakterystyczna dla twórczości filmowej australijskiego reżysera, miłośnika konwencji rodem z MTV. Ponadto, w niektórych kluczowych scenach (jak sekwencja wypadku samochodowego) patos wydaje mi się być nieco groteskowy, co, niestety, odziera te sytuacje (szalenie skomplikowane pod względem emocjonalnym dla wszystkich uwikłanych w nie bohaterów!) z wymaganej (przynajmniej w moim odczuciu) powagi.

Zdaję sobie sprawę, że nie każdego zauroczy ta wersja "Wielkiego Gatsby'ego". Powtórzę jednak, że świetna obsada, wspaniały klimat, bajeczna estetyka oraz fantazyjnie skomponowana, bardzo dekoracyjna warstwa wizualna to największe atuty filmu, które mogą zagwarantować Wam naprawdę udany seans.


fotografie: materiały prasowe Warner Bros.

16 maja 2013

Przed premierą: Alfabet Gatsby'ego

Premiery "Wielkiego Gatsby'ego" nie mogę się doczekać, od kiedy tylko dowiedziałam o planowanej (ponownej) ekranizacji. Przyznam, że czekam na film z pewnym niepokojem - zawsze tak jest, gdy pokładam w jakiejś produkcji ogromne nadzieje - i żeby nieco uprzyjemnić to oczekiwanie, stworzyłam Alfabet Gatsby'ego, który przybliży Wam bohaterów historii oraz ekipę filmową.

Wszystkie cytaty pochodzą z książki:
F. Scott Fitzgerald, "Wielki Gatsby"
przeł. Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, wydanie IX (poprawione), Poznań 2001.


A - Adaptacja
Film Baza Luhrmanna jest adaptacją powieści Francisa Scotta Fitzgeralda, amerykańskiego pisarza i scenarzysty filmowego. Fitzgerald był jednym z przedstawicieli straconego pokolenia pisarzy amerykańskich, który w swojej twórczości ukazywał  rozczarowanie i dekadencką postawę młodych ludzi wobec rzeczywistości powojennej.
Ja jestem powieścią "Wielki Gatsby" absolutnie zauroczona, piękny język, kunsztowne opisy, finezja w kreowaniu świata przedstawionego... Wspaniała lektura.

B - Baz Luhrmann
Reżyser, którego tak samo wiele osób ubóstwia, jak nie cierpi. Luhrmann jest bowiem wierny od lat rozbuchanej, magnetyzującej estetyce i rozwiązaniom filmowym wyjętych z kultury MTV.
Ja do tej pory widziałam tylko "Romeo+Julię" oraz "Moulin Rouge!"  i o ile ten pierwszy naprawdę mi się podobał, "Moulin Rouge!" przy pierwszym seansie nieco mnie przytłoczył. Mimo to uważam, że Luhrmann ma konsekwentny, rozpoznawalny styl, a także świetne wyczucie estetyki, przestrzeni i emocji.


C - Carey Mulligan (gra Daisy)
Powoli staję się psychofanką Carey Mulligan. Już kiedyś pisałam  (o TUTAJ) Wam o tym, że jest jedną z moich ukochanych aktorek. Uwielbiam nie tylko to, jak gra, ale również to, jak wygląda, jak się ubiera, uśmiecha i co mówi (zarówno to, że ubóstwia Indianę Jonesa, jak i to, że w dzieciństwie chciała zostać Danielem Day-Lewisem). Jak do tej pory, z całej filmografii Mulligan chyba najbardziej zauroczył mnie film "Była sobie dziewczyna".


C - Catherine Martin
Szara eminencja filmów Baza Luhrmanna (myślę, że spokojnie mogę ją tak nazywać, skoro strona wizualna odgrywa w kinie Australijczyka tak kolosalną rolę?). Związana z reżyserem w życiu prywatnym, Martin jest autorką scenografii i kostiumów do wszystkich jego filmów, a za pracę przy filmie "Moulin Rouge!" została uhonorowana aż dwoma Oscarami (w przypadku kostiumów pracowała z Angusem Strathie, a scenografię współtworzyła z nią Brigitte Broch).


D - Daisy Buchanan
Czyli główna bohaterka powieści "Wielki Gatsby".
"Miała twarz smutną i ładną, i dużo w niej blasku - błyszczące oczy i połyskliwe, namiętne usta, ale mężczyznom, dla których nie była obojętna, najtrudniej było zapomnieć niepokój jej głosu..."
(S. F. Fitzgerald, "Wielki Gatsby")

F - Florence + The Machine
To jeden z  moich ulubionych punktów w soundtracku (wyprodukowanego przez Jaya-Z) do "Wielkiego Gatsby'ego". Poza cudowną Florence na liście znajdują się również: Lana Del Rey, The xx, Beyonce czy Jack White z - według mnie genialnym - coverem utworu U2, "Love is blindness"

G - Great Catsby
Prawdopodobnie najzabawniejsza wariacja na temat "Wielkiego Gatsby'ego", jaką można znaleźć w sieci, czyli galeria kilku bardzo wyrafinowanych kotów i jednego psa.
Całość możecie obejrzeć TUTAJ.


J - Jay Gatsby
"Wyglądał interesująco, opalony, ze skórą mocno napiętą na twarzy i włosami krótkimi, jakby je przystrzygał co dzień. Nie widziałem w nim nic ponurego. Zastanawiałem się, czy to, że nie pije, pomaga mu utrzymać dystans wobec gości, bo zdawało mi się, że staje się coraz bardziej nienaganny, podczas gdy wszyscy naokoło byli już ze sobą za pan brat".
(S. F. Fitzgerald, "Wielki Gatsby")

J - Joel Edgerton (gra Toma, męża Daisy)
Pochodzący z Australii Edgerton jest jednym z moich ostatnich osobistych "odkryć", więc tym bardziej cieszę się, że będę mogła oglądać go w "Wielkim Gatsbym". Do tej pory bardzo podobał mi się w "Wojowniku" i "Królestwie zwierząt" (i nie tylko on sam, uważam, że oba filmy są naprawdę warte uwagi!), wielu z Was może go również pamiętać z roli Owena Larsa w II i III części "Gwiezdnych Wojen". Chcę śledzić jego karierę, bo ma w sobie niespotykany, emanujący spokój i coś, co mnie hipnotyzuje.


J - Jason Clarke (gra mechanika George'a)
To kolejne nazwisko do listy "do uważnego obserwowania". Jeśli znacie jego role w "Gangsterze" lub "Wrogu numer jeden" mogliście również zauważyć to szaleństwo pomieszane z powściągliwą szorstkością.
Znalazłam również informację, że Clarke zagrał główną rolę w serialu "Chicago Code", a jego bohater nosi nazwisko Jarek Wysocki. Czy wiecie może coś więcej o tym serialu? Jestem go bardzo ciekawa!


K - Kostiumy
Tym razem Catherine Martin pomaga sama Miuccia Prada. Efekty ich pracy są, cóż... zachwycające! Kostiumy nie tylko oddają klimat lat 20. XX wieku, ale również ducha środowiska, w którym rozgrywa się historia oraz (oczywiście, piszę to opierając się wyłącznie na fotografiach i kadrach z filmu, wkrótce będę miała okazję to zweryfikować) charakter postaci, które będą je nosić.
Spójrzcie na tę feerię barw, tkaniny, aplikacje, cekiny... Prawda, że można się zakochać?


Warto zaznaczyć, że sam Fitzgerald pisząc powieść zwracał ogromną uwagę na garderobę swoich bohaterów. Precyzyjne opisy ubrań są autentycznie zachwycające, pobudzają wyobraźnię i budują niepowtarzalną atmosferę lektury.

"(...) za nim szły Daisy i Jordan w małych, obcisłych kapelusikach z metalicznie połyskującego materiału i z lekkimi pelerynkami na ręku"

"Nie uszedłem dwudziestu jardów, gdy usłyszałem swoje imię i z krzaków wyszedł na ścieżkę Gatsby. Musiałem się wtedy czuć dosyć niesamowicie, bo mogłem myśleć tylko o tym, jak jego różowa marynarka błyszczy w świetle księżyca"
(S. F. Fitzgerald, "Wielki Gatsby")


L - Leonardo DiCaprio (gra Jay'a Gatsby'ego)
Leonardo jest jednym z moich ukochanych aktorów, odkąd obejrzałam film "Całkowite Zaćmienie" Agnieszki Holland. Jeśli miałabym wymienić inne filmy z jego udziałem, które zrobiły na mnie ogromne wrażenie, byłyby to bez wątpienia "Droga do szczęścia" i "Co gryzie Gilberta Grape'a", a także większość filmów, w których DiCaprio wystąpił pod reżyserskim okiem Martina Scorsese ("Gangi Nowego Jorku", "Wyspa Tajemnic"). Wszystkie blogowe wpisy, w których wspomniałam o Leonardo znajdziecie TUTAJ.


N - Nick Carraway
To główny bohater i jednocześnie narrator powieści F. S. Fitzgeralda. Zdystansowany, krytyczny, ale i bardzo wyrozumiały, jest świetnym przewodnikiem po osobliwym świecie Buchananów, Gatsby'ego oraz ich znajomych.

O - ostatnie zdanie
Najpopularniejsza część powieści, która chyba nie wymaga komentarza:
"Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość"
(S. F. Fitzgerald, "Wielki Gatsby")
R - Robert Redford

Robert Redford stworzył wspaniałą, niezapomnianą kreację w ekranizacji powieści F. S. Fitzgeralda z roku 1976. Myślę, że Leonardo DiCaprio nie uniknie porównań do Redforda, jednak ja chciałabym podejść do ekranizacji Luhrmanna z zupełnie świeżym spojrzeniem.


S - samochód
Nie chcę psuć Wam niespodzianki, jeśli nie znacie tej historii, ale muszę zaznaczyć, że samochód jest tutaj kluczową figurą. I to nie byle jaki samochód!


T - Tom Buchanan 
Mąż Daisy.
"Zmienił się od czasu studiów w New Haven. Był to teraz krzepki trzydziestoletni mężczyzna o włosach koloru słomy, raczej twardo zarysowanych ustach i wyniosłej postawie. Błyszczące aroganckie oczy panowały nad jego twarzą, nadając całej postaci wyraz nieustannej agresywności. Nawet kobieca trochę kokieteryjność jeździeckiego stroju nie mogła ukryć ogromnej siły tego ciała - cholewki błyszczących butów opinały łydki tak, że że sznurowadła zdawały się pękać, a gdy poruszył ramieniem, pod cienką kurtką rysowały się grube węzły muskułów. Było to ciało zdolne do potężnego uchwytu - ciało okrutne"
(S. F. Fitzgerald, "Wielki Gatsby")

T - Tobey Maguire (gra Nicka)
Muszę przyznać, że filmografia Maguire'a nie jest mi szczególnie bliska. Owszem, bardzo (!) podobały mi się filmy "Wbrew regułom" oraz "Niepokonany Seabiscuit", jednak nigdy nie śledziłam dokonań Maguire'a ze szczególną uwagą. Niemniej, gdy dowiedziałam się, że to on zagra Nicka w nowej ekranizacji "Wielkiego Gatsby'ego"  pomyślałam, że to naprawdę niezły pomysł.
Co ciekawe, Maguire i DiCaprio przyjaźnią się ze sobą od dzieciństwa. Myślę, że to będzie naprawdę ciekawe, móc obserwować ich (ponownie - pojawili się wspólnie w znakomitym filmie  Michaela Caton-Jonesa "Chłopięcy świat") razem na ekranie.


A jakie hasła Wy moglibyście dodać do tego zestawienia?

fotografie: materiały prasowe Warner Bros
vanityfair.com, styl.pl, guardian.co.uk

14 maja 2013

Antonio de la Torre i Raúl Arévalo

Wczoraj pisałam Wam o moich ulubionych filmach z filmografii Antonio de la TorreRaúla Arévalo. Wiecie już, że naprawdę uwielbiam kino hiszpańskie i chcę Wam o nim pisać jak najczęściej (wszystkie teksty znajdziecie w zakładce Hiszpańskie)A ponieważ równie bardzo lubię wymienionych aktorów, przedstawię Wam jeszcze trzy obrazy, które (poza obsadą), łączy postać reżysera, a jest nim Daniel Sánchez Arévalo.
Antonio de la Torre i Raúl Arévalo wystąpili w jego trzech długometrażowych filmach: "GranatowyPrawieCzarny" (2006), "Grubasy" (2009) i "Kuzyni" (2011).


Mam wrażenie, że Daniel Sánchez Arévalo z każdym filmem odrobinę traci formę: zdecydowanie najbardziej podobał mi się "GranatowyPrawieCzarny", bo łączył ze sobą kilka naprawdę intrygujących wątków i postacie powiązane siecią wzajemnych (skomplikowanych i emocjonalnie niełatwych) zależności. Podobną, wielowątkową formę ma film "Grubasy", tutaj jednak reżyser zrezygnował z dramatyzmu (czy nawet melodramatyzmu) na rzecz większej dawki komizmu i według mnie właśnie dlatego przedstawiane w nim zagadnienia i problemy nieco straciły na wartości, bo miejscami rubaszny humor przysłania brutalną, zajmującą rzeczywistość bohaterów. Z kolei "Kuzyni" to komedia i, mimo że każdy z tytułowych kuzynów (oraz grupa ich znajomych) musi uporać się ze swoimi demonami, okazuje się, że są to raczej piekiełka w skali mikro, bo bardzo szybko do życia każdego z nich wraca upragniony spokój.


Gdzie w tym wszystkim są Antonio de la Torre i Raúl Arévalo?
Ten pierwszy w filmie "GranatowyPrawieCzarny" wcielił się w rolę Antonio - więźnia, który prawdopodobnie jest bezpłodny, ponieważ mimo starań nie potrafi dać dziecka swojej dziewczynie, również więźniarce, i to zmusza go do podjęcia pewnej arcytrudnej decyzji, która zaważy na życiu kilku osób. 
"Grubasach" zagrał Enrique - geja, byłą gwiazdę reklam suplementów odchudzających. Teraz, otyły (de la Torre musiał przytyć do roli 33 kilogramy), próbuje powrócić do formy, uniknąć odpowiedzialności, do której pociąga go były wspólnik i zdefiniować swoją seksualną tożsamość, zaburzaną przez pojawienie się... żony wspólnika. 
Z kolei w "Kuzynach" Antonio de la Torre wcielił się w rolę Bachiego, alkoholika, który niegdyś był właścicielem wypożyczalni video, nieustannie cytuje fragmenty filmów i nie potrafi ustabilizować stosunków z córką.


Raúl Arévalo natomiast, w filmie "GranatowyPrawieCzarny" wciela się w postać chłopaka, który odkrywa podwójne życie swojego ojca. Tym, co mnie bawi i rozczula najbardziej, jest to, że bohater Arévalo nosi ksywkę "Sean", ponieważ jest podobny do Seana Penna. I wiecie co? To prawda. Nawet hiszpańskie "ELLE" w 2011 roku zatytułowało artykuł o aktorze "Raúl Arévalo, hiszpański Sean Penn".
W "Grubasach" 
Arévalo jest Álexem - głęboko wierzącym elektrykiem, który pod wpływem swojej (otyłej, ale desperacko odchudzającej się) dziewczyny nagle diametralnie zmienia swoje bardzo konserwatywne podejście do seksu (a także specjalnie psuje maszyny w sex shopie, by móc do niego wrócić pod pretekstem ponownej naprawy).
W "Kuzynach" wciela się w jednego z trzech tytułowych bohaterów filmu, Juli
ána i to właśnie on jest z całej trójki najbardziej przebojowy, otwarty, rozgarnięty i to on pomaga cytującemu filmy, alkoholikowi Bachiemu przywrócić życie z powrotem na dobre tory.


A Wy widzieliście któryś z tych filmów?
Który zrobił na Was największe wrażenie?

13 maja 2013

Przelotni kochankowie: obsada

Miałabym poczucie absolutnie niewykorzystanego momentu, gdybym przy okazji premiery najnowszego filmu Pedro Almodóvara (recenzję możecie przeczytać TUTAJ, zapraszam!) nie napisała trochę więcej o aktorach, którzy w "Przelotnych kochankach" grają główne role.
Przed premierą bohaterem jednego z tekstów był Javier Cámara (tekst znajduje się TUTAJ), tym razem opowiem o pozostałych stewardach i jednym z pilotów z podniebnego filmu maestro z La Manchy.

Antonio de la Torre


Były dziennikarz sportowy, miłośnik filmu "Wielki błękit" Luca Bessona oraz laureat nagrody Goya dla najlepszego aktora drugoplanowego (2007), który swoją karierę aktorską zaczynał od drugoplanowych ról w filmach takich, jak "Torrente, el brazo tonto de la ley" Santiago Segury czy "Moimi oczami" Icíar Bollaín. Przed "Przelotnymi kochankami" wystąpił już u Almodóvara w filmie "Volver" (dokładnie on był lubieżnym mężem Raimundy (granej przez Penelope Cruz), którego zwłoki kobieta przechowywała w zamrażarce!). 
Ja go lubię najbardziej w filmie "Hiszpański cyrk" Álexa de la Iglesii - to krwawa groteska pełna poturbowanych przez życie bohaterów i smoliście czarnego humoru o zemście, żądzach i namiętnościach, rozgrywająca się w bardzo osobliwym cyrku. Antonio de la Torre wciela się w tym obrazie w Sergio - wesołego klauna, który u de la Iglesii staje się uosobieniem fałszu: śmieszny na scenie, po zdjęciu maski jest bezwzględnym brutalem.


W filmie "Hiszpański cyrk" zagrał również Carlos Areces - jeden ze stewardów (ten z zalotnymi rzęsami i zawadiacką grzywką) z "Przelotnych kochanków". Areces wcielił się w rolę smutnego klauna i jego obłęd w filmie de la Iglesii również mnie zachwycił, spójrzcie tylko na tę fotografię:



Filmografia Carlosa Arecesa nie jest jeszcze zbyt pokaźna i nie znam jej za dobrze, więc nie będę o nim pisać więcej, ale jeśli zaglądacie czasami na blogowego Facebooka, mogliście go kiedyś zobaczyć na jednym ze zdjęć z festiwalu CinemaJove, TUTAJ.


Raúl Arévalo


fot. Bernardo Doral dla hiszpańskiego "ELLE"

Prawdziwie ważnym debiutem Arévalo był film "El camino de los ingleses", czyli melodramat w reżyserii Antonio Banderasa. Aktor przyznał w jednym z wywiadów, że praca nad tym obrazem była dla niego czymś znacznie ważniejszym, niż granie w filmie - prawdziwym życiowym doświadczeniem. Arévalo dodał również, że to Antonio Banderas pomógł mu się ukształtować, że dzięki niemu rozwija się aktorsko tak, a nie inaczej i że Banderas jest "najwybitniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkał na swojej drodze".



Z całej filmografii Raúla Arévalo najbardziej spodobał mi się film "Nawet deszcz" Icíar Bollaín, czyli historia wielowątkowa i wieloznaczna: do Boliwii przyjeżdża ekipa filmowa, by nakręcić film o przybyciu Krzysztofa Kolumba do Ameryki Południowej. Poznajemy jednak nie tylko problemy i tajniki planu filmowego (członków ekipy zagrali między innymi Gael Garcia Bernal i Luis Tosarczy elementy historyczne (co ciekawe, scenariusz tego filmu w filmie jest bardzo intrygujący: wizerunek odkrywcy daleki jest od ideału, a Kolumb i jego współpodróżnicy mają niewiele wspólnego z ideałami wielokulturowości), ale także: realne problemy tubylczej ludności oraz ich walkę o dostęp do wody, wywołaną prywatyzacją wodociągów. 
Wieloznaczność słowa konkwista (ta historyczna i ta współczesna, dokonywana przez wielkie koncerny) i bliźniacze (mimo upływu setek lat) klisze sytuacyjne intrygują, a zapierające dech w piersiach plenery i przepiękna muzyka to dodatkowe atuty filmu BollaínRaúl Arévalo wciela się tu w aktora odgrywającego rolę Antonio de Montesinos, zakonnika znanego z walki o prawa Indian oraz publicznej krytyki niewolnictwa.



A jutro ciąg dalszy opowieści o kinie hiszpańskim!