21 czerwca 2013

Mrożony Peppermint

Peppermint Frappé
reż. Carlos Saura
scen. Rafael Azcona, Carlos Saura, Angelino Fons
1967

W zeszłym semestrze w ramach kursu z Historii Kina Hiszpańskiego analizowałam "Zapomnianych" Luisa Buñuela (fragmenty tekstu znajdują się TUTAJ). Tym razem natomiast porwałam się na rozkładanie na czynniki pierwsze bardzo interesującego, choć w Polsce niezbyt znanego filmu "Mrożony Peppermint" Carlosa Saury.
Sama jestem dopiero na początku poznawania twórczości Saury, ale  już teraz zdecydowanie mogę polecić Wam "Nakarmić kruki","Kuzynkę Angelicę" oraz, oczywiście, "Mrożony Peppermint". Przetłumaczyłam więc najciekawsze według mnie fragmenty analizy i starałam się zredagować ją tak, by nie odkrywać wszystkich kluczowych elementów (i przede wszystkim zakończenia!) filmu.
Carlos Saura zwykł mawiać, że nie robi filmów autobiograficznych, choć tworzy kino osobiste [1]. Dlatego też tematyka jego dzieł związana jest, między innymi, z jego pochodzeniem i sytuacją społeczno-kulturową Hiszpanii. Bez wątpienia, jego szczególne zainteresowanie kwestiami rodzinnymi również można tłumaczyć tradycją hiszpańską: rodzina od zawsze uważana była w Hiszpanii za najważniejszą instytucję i, jednocześnie, wieloznaczny organizm. Warto zauważyć, że z jednej strony, rodzina była gwarantem stabilizacji oraz ikoną ogniska domowego. Z drugiej strony, czasami zmieniała się w mentalną, zhierarchizowaną pułapkę, podległą religii. W kinie Carlosa Saury obraz rodziny najczęściej zgodny jest z tym drugim wizerunkiem.
"Peppermint Frappé" uznawany jest za pierwszą część tak zwanej "trylogii rodzinnej", która została nakręcona między 1966-1969 (należą do niej także "Stres we troje" oraz "Kryjówka"). To historia samotnego lekarza w średnim wieku imieniem Julián (José Luis López Vázquez), który po wielu latach nie widzenia się, spotyka swojego przyjaciela Pablo, gdy ten jest już szczęśliwym małżonkiem młodziutkiej Eleny (Geraldine Chaplin). Julián ma wrażenie, że kiedyś już spotkał Elenę, jednak ona temu zaprzecza. Lekarz zaczyna spędzać sporo czasu z kolegą i jego żoną i stopniowo zakochuje się w Elenie. W międzyczasie, pracuje w przychodni, gdzie każdego dnia spędza sporo czasu z  bardzo nieśmiałą pielęgniarką Aną (również Geraldine Chaplin).


Film rozpoczyna się bardzo intrygującą sekwencją, w której widzimy wyłącznie męskie dłonie z nożyczkami i stertę magazynów dla kobiet. Bohater wycina z czasopism wybrane fotografie, które przedstawiają szczupłe nogi, umalowane usta, sztuczne rzęsy czy buty na obcasie. Mężczyzna (którego twarzy nie widzimy) najwyraźniej opętany jest fetyszem kobiecego piękna i wielkim miłośnikiem mody lat 60.


W tym momencie warto napisać kilka słów o obsadzie: w rolę Juliana wcielił się José Luis López Vázquez, jeden z ulubionych aktorów Saury. Obie postacie żeńskie sportretowała natomiast Geraldine Chaplin, która, jak pisze Alicja Helman w książce Ten smutek hiszpański. Konteksty twórczości filmowej Carlosa Saury: "We wszystkich filmach z udziałem Chaplin najsilniej dochodzi do głosu pierwiastek męskiego oczarowania odwieczną kobiecością - modą, dziecięcą psychiką, kocim instynktem zabawy, całym repertuarem kobiecych gier i gierek, dzięki którym bohaterka budzi pożądanie. Mężczyźni pragną nie tylko posiadać te piękne przedmioty, ale także rozszyfrowywać tajemnicę rozsiewanego przez nie czaru [2]". Aktorski kunszt Geraldine Chaplin objawia się w tym, że kreowane przez nią bohaterki są skrajnie różne: Elena jest nowoczesna, spontaniczna i superkobieca, Ana - wycofana, ale i nieco wyrachowana.

Za pośrednictwem Any,
Saura kreuje w filmie swoją własną wersję mitu o Galatei. Od początku daje się zauważyć, że kobieta podkochuje się w swoim szefie, co on postanawia wykorzystać. Zaprasza ją do domu, oferuje tytułowy koktajl (który stanie się motywem przewodnim filmu), a następnie odkrywa przed Aną tajniki makijażu i mody, prezentując wycięte z magazynów zdjęcia. "Kobiety muszą być szczupłe" - mówi Julián - "Właśnie taka powinna być kobieta nowoczesna". Po wypowiedzeniu tych słów lekarz, niczym Pigmalion wobec swojej Galatei, nakazuje Anie ćwiczyć w sypialni na specjalnym przyrządzie. Ta scena, początkowo nieco zabawna, przeistacza się w groteskową, ale i nieco przerażającą relację tyran-poddana, w której kobieta jest ofiarą kultu ciała i męskiej obsesji.

Elena natomiast od początku nie traktuje Juliana poważnie. Daje mu się uwodzić, ale o wszystkim opowiada swojemu mężowi. Jej wygląd zewnętrzny - długie, blond włosy - również nie jest przypadkowy: tak daleki od stereotypu typowej Hiszpanki, że może przywodzić na myśl fascynację Juliana tym, co egzotyczne. Jedną z najciekawszych scen z udziałem tych dwojga bez wątpienia jest wspólna wizyta u fryzjera. Tutaj mężczyzna zamienia się w podglądacza: nie chcąc odkryć swojego olśnienia urodą Eleny, Julián spogląda na nią ukradkiem, nie może również oprzeć się chęci zajrzenia do środka jej torby, z której wyciąga sztuczne rzęsy - atrybut urody, który staje się dla niego jednym z najsilniejszych bodźców.

Ogromną rolę w filmie spełniają również sekwencje oniryczne, niemal surrealistyczne. Jedna z nich rozgrywa się w mieście Calanda, czyli miejscu urodzenia innego hiszpańskiego mistrza, Luisa Buñuela i to właśnie jemu Saura zadedykował swój film.
Niektórzy krytycy widzą w "Mrożonym Peppermincie" metaforę i jednocześnie krytykę dyktatury Francisco Franco. Według mnie, rolę dyktatora spełnia tu Julián, który nie mogąc zdobyć swojej wymarzonej kobiety, sam sobie ją stwarza nie bacząc na to, że jest to wytwór zupełnie sztuczny. Jednocześnie chce kontrolować życie wszystkich, którzy go otaczają, co czyni z niego samozwańczego boga w jego dziwacznym świecie.


"Mrożony Peppermint" jest filmowym portretem pożądania, który budzi najbardziej niespodziewane i najgłębiej ukryte instynkty. Jest to również historia mężczyzny-stwórcy, który reżyseruje życie nie tylko swoje, ale także wszystkich otaczających go osób, które nie chcą podporządkować mu się z własnej woli.

fotografie: ramdadadej.pl, corrierino.com


[1] A. Helman, Ten smutek hiszpański. Konteksty twórczości filmowej Carlosa Saury, Kraków 2005, str. 76.
[2] Ibidem, str. 81.

17 czerwca 2013

Dziewczyna z szafy

reż. Bodo Kox
scen. Bodo Kox
2012

Bodo Kox wynurza się z undergroundu i debiutuje filmem, który wzbudził we mnie mieszane uczucia. Zabiegi z kina niezależnego przeplatają się tu z mainstreamową tematyką, elementy filmowej układanki nie zawsze pasują do siebie perfekcyjnie, a surrealistyczne projekcje wyobraźni głównych bohaterów miejscami wprawiły mnie w lekką konsternację. A jednak, "Dziewczyna z szafy" to film błyskotliwy, bardzo wzruszający i z pewnością warty uwagi.


Jacek (Piotr Głowacki) jest młodym grafikiem, który z pozoru wydaje się być klasycznym przykładem Piotrusia Pana - nieustannie poznaje nowe dziewczyny (ale w każdej się troszkę zakochuje), kolekcjonuje figurki z jajek z niespodzianką* i opowiada nieśmieszne żarty. To jednak tylko pozory: Jacek zajmuje się swoim upośledzonym (zamkniętym w sobie, ale niezwykle utalentowanym) bratem Tomkiem (Wojciech Mecwaldowski). 
Mikrokosmos filmu można właściwie zawęzić do klatki schodowej i trzech mieszkań, w których rozgrywają się kluczowe wydarzenia tej historii. Jedną z sąsiadek Jacka i Tomka jest pani Kwiatkowska (Teresa Sawicka) - cyniczna, interesowna dewotka, która pomimo epatowania religijnością, bez mrugnięcia okiem jest skłonna wyrządzić krzywdę innym. Na przeciwko chłopaków mieszka natomiast Magda (Magdalena Różańska), nieśmiała i zdystansowana, w swoim mieszkaniu (w którym centralnym punktem, osobliwą enklawą, jest wielka, drewniana szafa) prowadzi dziwaczne eksperymenty.

fot. Anna Rzepka

Pewnego dnia Jacek, wezwany na spotkanie biznesowe, jest zmuszony poprosić Magdę o opiekę nad bratem. Staje się to początkiem  pozornie bardzo powściągliwej, ale i jednocześnie głębokiej, niesamowicie emocjonalnej relacji. Magda i Tomek to dwie zagubione dusze, które w finale połączy pewne rozdzierające pragnienie.

fot. Anna Rzepka

Niektóre sekwencje filmu zbudowane są z krótkich skeczy, co w moim odczuciu przywodzi na myśl filmową przeszłość Bodo Koxa (z jego niezależnych produkcji najlepiej wspominam "Nie Panikuj!", film, który widziałam kilka lat temu na festiwalu kina niezależnego w moim rodzinnym mieście). Sama postać Jacka wydaje mi się być właśnie w takim offowym klimacie, a wcielający się w tę postać Piotr Głowacki miejscami trochę zbyt mocno szarżuje  aktorskimi środkami wyrazu (co nie przeszkadza mi ani w odbiorze postaci, ani w uważaniu go za jednego z najciekawszych obecnie polskich aktorów!). Wojciech Mecwaldowski jako Tomek stworzył bezsprzecznie jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) kreacji w swojej karierze, natomiast reżyser w wywiadach wielokrotnie podkreślał, że dla niego objawieniem okazała się być Magdalena Różańska, wymarzona do roli tytułowej dziewczyny z szafy. 
Galerię bohaterów dopełnia policjant Krzysiek, podkochujący się w Magdzie dobry duch osiedla, którego brawurowo zagrał Eryk Lubos (jeden z moich ulubionych polskich aktorów, o czym mogliście przekonać się TUTAJ).

fot. Anna Rzepka

Zdecydowanie największe wrażenie zrobiły na mnie sceny kręcone we wnętrzach (i w szafie!). Pieczołowicie dopracowany wystrój mieszkań, zarówno braci, jak i Magdy oraz pani Kwiatkowskiej, nie tylko staje się intrygującym tłem dla zdarzeń, ale także niesie dla nich dodatkowe konteksty oraz opowiada bardzo dużo o bohaterach.
Film Bodo Koxa mógłby być uznany za czarną komedię, ale ma w sobie również ogromną dawkę refleksyjności. Tutaj surrealizm miesza się z realizmem magicznym, a narkotyczne wizje z potęgą wyobraźni.
Mogłabym powtarzać do znudzenia, że uwielbiam polskie filmy. Staram się ich oglądać jak najwięcej w kinie i uważam, że polskie kino ma się naprawdę dobrze. I pomimo że "Dziewczyna z szafy" nie jest dla mnie filmem bez wad, niesie ze sobą powiew świeżości, ponieważ Bodo Kox, obdarzony sporą wrażliwością, nie obawia się trudnych tematów, ani kontrowersyjnej** formy.

fot. Anna Rzepka

* Najbardziej ciekawi mnie to, czy zbiór Jacka został stworzony na potrzeby filmu, czy wypożyczony od Wojtka Mecwaldowskiego (usłyszałam kiedyś, że jest kolekcjonerem!). Jeśli ktoś z Was wie, proszę o zaspokojenie mojej ciekawości...

** W wywiadzie dla Dwutygodnika Bodo Kox w części dyskusji na temat zachowawczości polskiego kina, przeciwstawia ją węgierskiej "Taxidermii", która zrobiła na mnie kiedyś ogromne wrażenie. Mówi też o tym, że uwielbia filmy Wesa Andersona. Jak go więc nie lubić?

Zapraszam Was też na mój profil na Instagramie!


fotografie: Anna Rzepka, materiały prasowe Kino Świat

13 czerwca 2013

Zabić, jak to łatwo powiedzieć

Killing Them Softly
reż. Andrew Dominik
scen. Andrew Dominik
2012


Reżyser Andrew Dominik czerpie z wzorców charakterystycznych dla kina Guy'a Ritchie czy Matthew Vaughna i opowiada historię, w której główne role odgrywają pieniądze, gangsterskie porachunki i bardzo prosty plan zemsty.
W pewnym dosyć prowincjonalnym amerykańskim mieście ogromną popularnością cieszy się gra w karty. Najlepsze turnieje do pewnego czasu organizował Markie Trattman (Ray Liotta), dopóki nie strzeliło mu do głowy obrabowanie własnej imprezy (i opowiedzenie o tym kolegom). Ponieważ jednak Markie jest naprawdę przyzwoitym gangsterem, uzyskuje wybaczenie. Gdy jednak turniej Trattmana zostaje obrabowany ponownie, nie tylko Markie jest w gronie podejrzanych.


W mieście pojawiają się nowi gangsterzy i stary porządek zostaje niepokojąco naruszony przez dwóch pół-amatorów (Scoot McNairyBen Mendelsohn). Dlatego szara eminencja tego półświatka (Richard Jenkins), wzywa do siebie płatnego mordercę, Jackiego Coogana (świetny Brad Pitt), by ten przywrócił ład dzięki swoim bezwzględnym i niezawodnym metodom.
Zdaję sobie sprawę, że stylizowane sceny przemocy (tutaj ukłon w stronę Quentina Tarantino), śmierć w slow motion, krople deszczu, krople krwi i lecące iskry wielu z Was mogą wydać się nieco efekciarskie. A jednak, mi te elementy spodobały się bardzo, podobnie jak wykreowany w filmie klimat i główny bohater - superprofesjonalista i uosobienie spokoju, który zabija delikatnie, z dystansu, ponieważ nie może znieść błagań o litość (powtórzę: świetna rola Brada Pitta!).


Interesujący jest też wątek Mickey'a (James Gandolfini), któremu Jackie proponuje współpracę przy jednym z zadań. Pomimo że ten element filmu mógłby wydawać się zbędny, postać Mickey'a wspaniale pokazuje upadek etosu gangstera. Mickey, niegdyś niezawodny, teraz nadmiernie się alkoholizuje i spędza większość czasu z prostytutkami. Bardzo w tym filmie spodobał mi się też Ray Liotta. Mam do niego dziwny sentyment - na pewno największy wpływ na to mieli "Chłopcy z ferajny" Martina Scorsese, ale także "As w rękawie" Joego Carnahana (chyba po prostu Ray Liotta zawsze powinien grywać gangsterów...)


Równolegle do głównych wątków fabuły reżyser próbuje przemycić dyskurs społeczno-polityczny. W tle (z odbiorników radiowych czy telewizorów) słyszymy górnolotne deklaracje i pompatyczne przemówienia amerykańskich polityków (Obamy, Busha) - to jasne nawiązanie do obecnej sytuacji ekonomicznej, którą komentuje nie tylko reżyser (będący jednocześnie scenarzystą filmu), ale także, w jednej ze scen, zirytowany Jackie Cogan:


"Zabić, jak to łatwo powiedzieć" jest pełen bardzo specyficznego humoru i dziwacznych postaci. Historia rozgrywa się w mieście, którego nazwa nie jest istotna, wśród ludzi, których nazwiska znają wszyscy, ale nie mają one żadnego znaczenia. Liczy się tylko porządek,którego nie obchodzą żadne sentymenty.


Postanowiłam nie opierać się mediom społecznościowym, dlatego jestem też tutaj:
Zapraszam!

fotografie: aceshowbiz.com

9 czerwca 2013

Ulubieni reżyserzy - top 3

W ostatnim czasie zaprezentowałam Wam kilku reżyserów, których filmografie szczególnie cenię (teksty znajdują się TUTAJ i TUTAJ). Dzisiaj opowiem Wam o trójce reżyserów, których kocham najbardziej na świecie i postaram się wytłumaczyć, dlaczego.

Pedro Almodóvar

To mój ulubiony reżyser wszech czasów. Jego twórczością zainteresowałam się tuż po rozpoczęciu nauki hiszpańskiego (ale jakiś głos w głębi duszy mówi mi, że to miłość do Almodóvara skłoniła mnie kilka lat później do studiowania filologii hiszpańskiej...) i od początku bardzo wciągnął mnie jego świat, pełen charyzmatycznych postaci, nieustannie próbujących poznać swoją tożsamość.
Pierwszym filmem Almodóvara, jaki obejrzałam, było "Drżące ciało" i do dzisiaj pozostaje moim absolutnie ulubionym. To film o sile pożądania, które determinuje postępowanie każdego z piątki głównych bohaterów (wśród których moimi ulubionymi są sparaliżowany David, portretowany przez Javiera Bardema oraz zmysłowa Clara, zagrana przez przepiękną Angelę Molinę).


Warto zauważyć, że twórczość Pedro Almodóvara przeszła na przestrzeni lat znaczącą transformację. Punktem przełomowym dla niektórych obserwatorów jest film "Porozmawiaj z nią", ja jednak myślę, że już od "Wszystko o mojej matce" Almodóvar znacznie się wyciszył i porzucił ulubioną estetykę kampu - nie tylko w kwestii dekoracji, ale także stylizacji dialogów czy postępowania bohaterów - na rzecz większego dramatyzmu, refleksji czy skomplikowanych relacji (tym razem emocjonalnych, podczas gdy w początkach jego kariery relacje te były głównie erotyczne) między postaciami.
I chyba dlatego właśnie najnowszy film maestro, "Przelotni kochankowie", spotkał się ze sporą falą krytyki. Mam wrażenie, że widzowie przyzwyczajeni już do nieco niepokojących jak "Przerwane objęcia" czy wręcz mrocznych, jak "Skóra, w której żyję" historii nie do końca umieli odnaleźć się w krzykliwej stylistyce rodem z "Pepi, Luci, Bom i innych dziewczyn z naszej dzielnicy" czy "Labiryntu namiętności" (z bardzo wyraźnymi nawiązaniami do "Kobiet na skraju załamania nerwowego"). 
Recenzję filmu, w której staram się dowieść, że "Przelotni kochankowie" to naprawdę udany film, znajdziecie TUTAJ.


Filmy Pedro Almodóvara interesują mnie również pod względem naukowym. Trzy z nich były przedmiotem mojej pracy magisterskiej na dziennikarstwie, fragmenty tekstu o "Czym sobie na to wszystko zasłużyłam?" mogliście przeczytać TUTAJ, udało mi się również w tym roku wygłosić na dwóch konferencjach naukowych referaty poświęcone różnym aspektom twórczości Hiszpana i mam nadzieję, że będę miała okazję jeszcze wielokrotnie rozkładać jego filmografię na czynniki pierwsze.


Martin Scorsese

Niedawno przeczytałam "Rozmowy" Richarda Schickela z Martinem Scorsese, a także "Pasję i bluźnierstwo", czyli zapis wykładów reżysera, wygłoszonych przez niego w 1987 roku podczas jego retrospektywy w Londynie. I obie lektury utwierdziły mnie w przekonaniu, że z roku na rok, z każdym obejrzanym filmem i przeczytaną wypowiedzią Scorsese doceniam (żeby nie powiedzieć bardziej wprost: kocham!) go coraz bardziej.


Martin Scorsese, wnuk Sycylijczyków, wychowany w nowojorskiej Małej Italii nie tylko od dziecka obserwował środowisko gangsterskie z takim realizmem portretowane później w jego twórczości, ale także od najmłodszych lat szczerze pasjonował się kinem: chodził na seanse, godzinami myślał o obejrzanych filmach, a także wymyślał własne historie, które później rozrysowywał na kartkach (Scorsese do tej pory korzysta z takiego systemu pracy. Niemal każdy jego film jest najpierw przez niego, kadr po kadrze i scena po scenie rozrysowywany, dlatego praca nad filmem jest konsekwentnym spełnianiem wyimaginowanej i przemyślanej wcześniej wizji).
Bardzo spodobał mi się fragment, który przeczytałam w "Pasji i bluźnierstwie":
"Scorsese często pokazuje ludzi w stanie poważnego kryzysu; mężczyzn i kobiety zarażonych ambicją. Stworzona przez niego wizja międzyludzkich relacji jedynie w nielicznych przypadkach sugeruje, że spełnienie może oznaczać szczęście. Co bardziej prawdopodobne, jego postacie - coraz smutniejsze, ale coraz mądrzejsze - osiągają coś w rodzaju codziennego odkupienia"
(M. Scorsese, "Pasja i bluźnierstwo", tłum. Barbara Kosecka, Kraków 1997)


Nie widziałam jeszcze wszystkich filmów Martina Scorsese, ale z moich dotychczasowych spotkań z jego twórczością bez wątpienia największe wrażenie zrobiły na mnie "Ulice nędzy", "Taksówkarz" i "Kasyno" (którego recenzję możecie znaleźć TUTAJ).
Ale niesprawiedliwym byłoby nie wspomnieć o "Ostatnim kuszeniu Chrystusa", "Chłopcach z ferajny" czy mniej znanym "Po godzinach" lub nieco nowszych produkcjach, jak "Gangi Nowego Jorku", "Infiltracja" czy "Wyspa tajemnic", bo to wspaniałe kino.


Zachwyciło mnie też to, z jakim szacunkiem Scorsese opowiada o aktorach, którzy są już właściwie jego stałymi współpracownikami: z Robertem de Niro Scorsese przyjaźni się do dziś (po raz pierwszy pracowali razem przy "Ulicach nędzy") i to on polecił Martinowi Leonardo DiCaprio ("głównie chodziło o to, że Bob De Niro powiedział: - Ten młody chłopak ma w sobie to coś. Musisz z nim pracować" - opowiadał Scorsese). W podobnych superlatywach mówi również o Danielu Day-Lewisie i Harvey'u Keitelu.


Z dumą muszę przyznać, że moją miłość do Scorsese podziela również nasza Idunia:


Alejandro González Iñárritu

Numer 3. na mojej liście to pochodzący z Meksyku Alejandro González Iñárritu, którego cenię za konsekwencję stylu oraz niebywałą wrażliwość na różnorodność geograficzno-kulturowo-społeczną świata.


Trzy pierwsze filmy ("Amores Perros", "21 Gramów" oraz "Babel"Alejandro González Iñárritu nakręcił na podstawie scenariuszy Guillermo Arriagi. Każdy z nich, mimo że przedstawia zupełnie różne historie, łączy konwencja oraz tematyka. 
We wszystkich trzech obrazach znajdziemy mnogość wątków i naprawdę wielu równorzędnych bohaterów. Wszystkie te historie połączone są ze sobą (czasami jedynie szczegółem) i te połączenia odkrywamy często w bardzo niespodziewanym momencie. 
Gdy myślę o tej trylogii, przychodzi mi też na myśl epitet "denerwujący". Bo seans każdego z filmów jest naprawdę sporym wyzwaniem - stopniowanie emocji, rodzaj dramatów, z jakimi borykają się bohaterowie czy rozwiązania, jakich się podejmują, nierzadko bywają wręcz wstrząsające. Niemniej, uważam, że towarzyszące seansom nerwy mogą przynieść autentyczne katharsis. A to jest chyba największa wartość kina.

fot. Mary Ellen Mark

  • Konflikt z Arriagą doprowadził do tego, że scenariusz kolejnego filmu, "Biutiful" (ze znakomitą rolą Javiera Bardema), Iñárritu napisał wspólnie z Armando Bo i Nicolasem Giacobone. Reżyser nie opuszcza jednak swoich ulubionych tematów: różnic międzykulturowych czy zagubienia jednostki we współczesnym społeczeństwie pełnym kontrastów.
    Stałym współpracownikiem Iñárritu jest również kompozytor, Gustavo Santaolalla (według mnie, jeden z najznakomitszych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej).


    A Wy których reżyserów cenicie najbardziej?

    fotografie: fanpop.com, fotogramas.es, samirhusseinblog.com, listal.com

    6 czerwca 2013

    (ulubieni) reżyserzy. część 2.

    Zanim napiszę o moich absolutnie najulubieńszych reżyserach, chciałabym opowiedzieć Wam jeszcze o kilku, których pracę bardzo sobie cenię (pierwszą dwójkę prezentowałam w TYM wpisie):

    Jan Jakub Kolski

    fot. Adam Golec

    To bez wątpienia mój ulubiony polski reżyser. Uwielbiam jego interpretację filmowego realizmu magicznego, sielsko-anielską wieś (zwaną Jańciolandem od według mnie najlepszego filmu reżysera, "Jańcia Wodnika") z przydrożnymi świętymi, miłostkami, samozwańczymi czarodziejami, zbuntowanymi kaznodziejami i rozbuchaną przyrodą.
    Rzeczywiście najbardziej pokochałam "Jańcia Wodnika" ze wspaniałą tytułową rolą Franciszka Pieczki - jego bohater odkrywa pewnego dnia, że potrafi czynić cuda, wyrusza więc w świat nieść dobro, zostawiając w domu ciężarną żonę. Jańcio nie wie jednak, że jego wieś została przeklęta wcześniej przez Dziada (Olgierd Łukaszewicz) i od tej pory nic już nie będzie takie samo. Drugą wspaniałą kreację w tym filmie stworzył Bogusław Linda - wcielił się on w rolę Stygmy, który stygmaty Jezusa Chrystusa wywołuje za pieniądze.


    Jeśli miałabym wybrać jeszcze inne filmy reżysera, które podbiły moje serce, na pewno byłyby to: "Pograbek" (i wspaniali Mariusz Saniternik oraz Grażyna Błęcka-Kolska w rolach głównych), "Historia kina w Popielawach" (który opowiada o tym, kto tak naprawdę stoi za wynalazkiem braci Lumière) i nieprawdopodobnie urokliwe "Jasminum".
    Ostatni film Kolskiego, "Zabić bobra" do dzisiaj wzbudza we mnie mieszane (ale nieustająco gorące) uczucia. To według mnie film nie do końca udany, ale z pewnością bardzo ważny. Recenzję możecie przeczytać TUTAJ.


    - A czy ktoś z Was czytał ostatnią powieść Kolskiego, "Egzamin z oddychania"? Moja Mama jest w trakcie lektury i z niecierpliwością czekam na komentarz po skończeniu, sama planuję zabrać się za nią po egzaminach, ale chętnie poczytam również Wasze opinie!

    Michel Gondry


    Michel Gondry jest bardzo wszechstronnym filmowcem: w jego dorobku znajdziemy zarówno filmy fabularne, jak i dokumentalne oraz całą masę teledysków (między innymi dla Björk czy The White Stripes). Ja jednak najbardziej cenię dwa filmy, które jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki podczas seansu przenoszą nas do fascynującego, czarodziejskiego świata. Mam na myśli oczywiście "Zakochanego bez pamięci", czyli niebezpieczne eksperymenty dokonywane na własnej pamięci, oraz "Jak we śnie", bardzo surrealistyczny obraz o potędze snów i wyobraźni, z wątkiem miłosnym w tle.
    Muszę przyznać, że gdy pierwszy raz obejrzałam "Zakochanego bez pamięci", uznałam, że jest okropnym, pretensjonalnym chaosem. Z perspektywy czasu jednak widzę, jak bardzo się myliłam: jest to bowiem szalenie mądry, błyskotliwy obraz, w którym wspaniałe role wykreowali Kate Winslet oraz Jim CarreyDzisiaj myślę, że może w wieku czternastu lat miałam nieco inną wrażliwość, a może po prostu ten film trafił na nieswój czas..? Niemniej teraz uważam, że jest to filmowa lektura obowiązkowa. Czy wymazanie z pamięci przykrych wydarzeń przyniosłoby nam wyłącznie ulgę, czy może nieodwracalne szkody? Jak ważne są wspomnienia w kontekście naszej tożsamości? - warto poszukać odpowiedzi właśnie w tym filmie.


    To, co podczas seansu zwraca uwagę najbardziej, to (poza intrygującymi historiami) bez wątpienia fantazyjna scenografia. Każde pomieszczenie zdaje się opowiadać zupełnie osobną, oryginalną historię, a każdy znajdujący się w nim przedmiot niesie ze sobą dodatkowe znaczenie (niekoniecznie dla fabuły, czasami wyłącznie dla sceny, a czasami bardzo wprawnie uzupełnia portrety bohaterów).
    Wkrótce swoją premierę będzie miał najnowszy film Francuza, "Dziewczyna z lilią", czyli romantyczno-magiczna historia z udziałem Audrey TautouRomaina Durisa i Omara Sy. Nie mogę się doczekać!


    Oczywiście, taką listę mogłabym ciągnąć znacznie dłużej: 

    Bardzo lubię filmy braci Coen, z tych już obejrzanych zauroczył mnie absurd w "Tajne przez poufne", styl życia Dude'a Lebowskiego czy czarny humor "Fargo", ale także niespokojna atmosfera "To nie jest kraj dla starych ludzi".
    (wiecie, że co roku organizowany jest zjazd miłośników i naśladowców Dude'a Lebowskiego? Odtwórcę tej roli, Jeffa Bridgesa tak zafascynowała idea spotkania wielkiej grupy ludzi poprzebieranych za wykreowanego przez niego i braci Coen czołowego filmowego nihilistę, że postanowił zrobić im niespodziankę. Wraz ze swoim zespołem pojawił się na jednym z takich zlotów i zagrał niespodziewany koncert dla oczarowanego tłumu. Przepiękne!)


    Z wielką ciekawością sięgam po filmy nowojorskiego artysty, Juliana Schnabela (i bezapelacyjnie najwspanialszym z nich jest dla mnie "Zanim zapadnie noc", biografia kubańskiego pisarza rewolucyjnego, Reinaldo Arenasa - w tę rolę wcielił się niezawodny Javier Bardem), jakiś czas temu zaczęłam poznawać filmografię pochodzącej z Danii Susanne Bier i każdy film autentycznie mnie porusza (recenzję znakomitego "Tuż po weselu" przeczytacie TUTAJ), bardzo cenię umiejętność Davida Finchera do opowiadania emocjonujących, nieco mrocznych historii i kręcenia znakomitych adaptacji, działa też na mnie wrażliwość Todda Haynesa (szczególnie, gdy zajmuje go tematyka szeroko rozumianej tożsamości)...




    Natomiast z reżyserujących aktorów bardzo szanuję Clinta Eastwooda (jego "Co się wydarzyło w Madison County" to według mnie jeden z najpiękniejszych melodramatów w historii, który pokazał nieprawdopodobną wrażliwość filmowego Brudnego Harry'ego, zarówno jako reżysera, jak i aktora. Z kolei jego "Rzeka tajemnic" jest jednym z moich ulubionych filmów - znakomicie zagrana, porywająco opowiedziana, miejscami wręcz porażająca i przesmutna historia) oraz George'a Clooney'a (o jego wyczynach z obu stron kamery pisałam TUTAJ). 



    Zapraszam Was też na blogowego Facebooka, bardzo się cieszę, że jest tam Was tak wielu!

    fotografie: culture.pl, listal.com, kultura.gazeta.pl, europeanmovies.org

    4 czerwca 2013

    Wallace & Gromit

    Ostatnio szaleję w książkach i tonę notatkach rozmyślając o tym, co miałabym ochotę obejrzeć lub przeczytać... niestety dopiero po sesji. Dlatego również blog jest trochę zaniedbany, za co przepraszam!
    Zastanawiałam się jednak, co mogłabym Wam polecić do obejrzenia właśnie w czasie takim, jak ten: gdy macie naprawdę dużo pracy (i nie mówię tylko o nauce do egzaminów), gdy za oknem zbyt często pada deszcz, a jedyne, o czym macie ochotę rozmyślać, to chwila przyjemności. I doszłam do wniosku, że nie ma nic równie idealnego, jak superutalentowany Nick Park, jego plastelinowe fantazje i opowieści, w których główne role grają niezastąpieni, niezawodni, fenomenalni Wallace i Gromit.


    Wallace (świetnie dubbingowany przez Petera Sallisa) jest nieco ciapowatym, ale niesamowicie czarującym i szarmanckim jegomościem, aspirującym wynalazcą i miłośnikiem żółtego sera. Gromit to jego pies - superinteligentny, bardzo oddany i równie bardzo zaborczy. I właśnie ta dwójka bohaterów gra główne role w całej serii filmów, których jestem ogromną fanką. 
    Każdy z tych obrazów opowiada zupełnie inną historię, łączy je jednak  osoba reżysera, para bohaterów, genialny humor, świetne wykonanie oraz... wątki miłosne. Pierwsza ze wszystkich była "Podróż na księżyc", w której Wallace zaplanował kosmiczną eskapadę w poszukiwaniu swojego ulubionego sera (z którego, oczywiście, składa się Księżyc). We "Wściekłych gaciach" pojawia się złowrogi pingwin, który najpierw wkupuje się w łaski Wallace'a udając przymilnego pupila, a następnie odkrywa swoją przestępczą naturę. W "Goleniu owiec" mamy aferę wełnianą związaną ze znikającymi owcami, ale także elementy romansowe w tle. "Kwestia tycia i śmierci" to natomiast prawdziwie kryminalna opowieść o seryjnym mordercy, którego ofiarą padają wyłącznie piekarze.
    Niestety, nie umiem zdecydować, który film podobał mi się najbardziej...



    "Wallace i Gromit: Klątwa Królika" to jak do tej pory jedyny film długometrażowy z udziałem Wallace'a i Gromita. Nick Park współpracował tym razem ze Stevem Boxem, a ich praca została uhonorowana Oscarem.

    Zbliża się doroczny konkurs warzywny. Sąsiedzi Wallace'a i Gromita szaleją w ogródkach, a do głosu po raz kolejny dochodzi instynkt wynalazcy Wallace'a. Jego efektem jest maszyna w humanitarny sposób pozbywająca się buszujących i szkodzących królików. Tymczasem w okolicy pojawia się królik-gigant, terroryzujący całe sąsiedztwo. Wallace niczym prawdziwy rycerz planuje rozprawić się z bestią i zdobyć w ten sposób względy Lady Tottington (głos Heleny Bonham Carter). Jego godnym przeciwnikiem jest snobistyczny Victor Quartermaine (mówiący głosem Ralpha Fiennesa), a nieocenioną pomoc niesie zawsze wierny Gromit.
    Widziałam ten film w kinie na seansie, na którym ja i mój Tato byliśmy najstarszymi widzami, ale bawiliśmy się zdecydowanie najlepiej. Bo nazywanie "Wallace'a i Gromita" wyłącznie bajką dla dzieci jest karygodnym błędem. Owszem, humor sytuacyjny i lekkość opowiadania na pewno przypadnie do gustu najmłodszym widzom, ale mnogość odwołań do innych wytworów kultury i popkultury sprawia, że to nieco starsi widzowie mogą w pełni cieszyć się finezją filmu.




    A na koniec coś, co mnie zauroczyło. W 2008 roku Harvey Nichols, sieć brytyjskich luksusowych domów towarowych "zatrudniła" do swojej kampanii bohaterów filmu "Wallace i Gromit: Klątwa Królika", który swoją premierę miał trzy lata wcześniej. I tak na  fotografiach możemy podziwiać Wallace'a ubranego w wełniany garnitur marki Paul Smith czy kaszmirowy sweter Alexander McQueen, koszulę Dolce&Gabbana czy krawat od Armaniego. Gromit, poza jedwabnymi szalami wybrał także Ray-Bany z fioletowymi oprawkami, a miłość Wallace'a, Lady Tottington, ma na sobie sukienkę Alexander McQueen i na stopach cudne Louboutiny.



    fotografie: fanpop.com, wallaceandgromit.com, listal.com