30 marca 2010

The 2010 Hollywood Portfolio


Genialna Annie Leibovitz także w tym roku uraczyła czytelników "Vanity Fair" kolejną świetną sesją, w której głównymi bohaterami są reżyserzy najgłośniejszych filmów ostatnich miesięcy i aktorzy, którzy w nich wystąpili. Zdjęcia są jak zwykle wysmakowane, stylowe i przedstawiają twórców filmów, które naprawdę TRZEBA zobaczyć.

(poprzednią sesję możecie obejrzeć TUTAJ i TUTAJ)

JAMES CAMERON i jego Kamera Fusion 3-D
Wizjoner


Razem nakręcili jeden film: Avatar - 2009
Mogę jedynie powtórzyć coś, co już pisałam, cytując co na pierwszych zajęciach z kina współczesnego powiedział mój wykładowca: " o Avatarze będziecie opowiadać wnukom jako o tym filmie, który w dużym stopniu wyznaczył kierunek dla kinematografii". Avatar to bowiem nie tyle film, co zjawisko. Rekordzista box-office'ów, światowa sensacja i pozostaje tylko pytanie: Co jeszcze pokaże nam Cameron?

PETER JACKSON I SAOIRSE RONAN
Zjawy


Razem nakręcili jeden film: Nostalgia Anioła (The Lovely Bones) - 2009
Rola Ronan porównywana jest do roli Kate Winslet w Niebiańskich Istotach z 1994. To właśnie wtedy młodziutka Winslet, świetnie obsadzona przez reżyserującego Jacksona mogła mówić o prawdziwym przełomie w swojej karierze. Co prawda Ronan za rolę drugoplanową w Pokucie otrzymała już nominację do Oscara, jednak ciągle czeka jeszcze na moment, kiedy jej talent mógłby w pełni eksplodować. Teraz okaże się, czy Jackson znów będzie równie szczęśliwym reżyserem dla kolejnej początkującej aktorki.

TODD PHILLIPS (drugi od prawej) ORAZ ZACH GALIFIANAKIS, ED HELMS I BRADLEY COOPER.
Najlepsi Kumple


Nakręcili razem jeden film: Kac Vegas (The Hangover) - 2009
Przyznam, że to było moje największe rozczarowanie Złotych Globów (nagroda w kategorii: Najlepsza komedia lub musical, przyznam, że celowałam w 500 dni miłości). Nie kupuję fabuły ani humoru tego filmu, ale muszę przyznać, że Bradley Cooper wygląda tak dobrze, że można ten film obejrzeć bez wyrzutów sumienia, że zupełnie zmarnowało się czas.

QUENTIN TARANTINO I CHRISTOPH WALTZ
Łobuzy


Nakręcili razem jeden film: Bękarty Wojny (Inglourious Basterds) - 2009
Quentin Tarantino miał odwagę, by opowiedzieć o własnej wizji II Wojny Światowej. Trzeba przyznać, że ryzykował sporo: oskarżenia o obrazoburcze podejście do tematu, bulwersującą demitologizację czy niewybaczalne wykpienie. A jednak, zyskał uznanie zarówno widzów jak i krytyków. Plus zasłużony Oscar za rolę drugoplanową dla Waltza, o której Vanity Fair napisało: "It’s the kind of performance that a prankster like Tarantino might call S-S-sen-sational".

KATHRYN BIGELOW I JEREMY RENNER
Blizny Wojenne


Razem nakręcili jeden film: The Hurt Locker - 2009
To bardzo powściągliwy, przez co niezwykle poruszający obraz codzienności amerykańskich żołnierzy w Iraku. Ile można zaryzykować, jakie psychiczne, emocjonalne i moralne bariery trzeba pokonać, aby ukończyć pomyślnie każdą akcję na froncie? Bigelow nie ocenia, nie moralizuje, ale pokazuje, że doświadczenie wyniesione z wojny jest dla USA znacznie bardziej traumatyczne, niż mogłyby się tego spodziewać.
Plus Oscary za najlepszy film, reżyserię, scenariusz, dźwięk, montaż i montaż dźwięku.

Ciąg dalszy nastąpi.

28 marca 2010

An Education


reż. Lone Scherfig
scen. Nick Hornby
2009


Jenny (Carey Mulligan), która pochodzi z tak zwanej dobrej, angielskiej rodziny poznaje Davida (Peter Sarsgaard) w czasie wielkiej ulewy: moknie ze swoją wiolonczelą, a od ulewy ratuje ją mężczyzna w eleganckim samochodzie. Początek wydawałby się niczym ściągnięty z pospolitej komedii romantycznej, jednak "An Education" wymyka się poza utarte schematy.


Jenny to czarująca, inteligentna uczennica renomowanej szkoły dla dobrze wychowanych (i jednocześnie odrobinę pretensjonalnych) panien. Jest zafascynowana francuską kulturą i uparcie dąży do tego, aby spełnić życzenie apodyktycznego ojca (Alfred Molina), który marzy o tym, aby ujrzeć swoją córkę wśród przyszłych absolwentów Oxfordu.


David jest miły, ujmujący i starszy - wiek i emocjonalna dojrzałość imponują Jenny, która porównuje go ze swoimi nieopierzonymi rówieśnikami. "Studiowałem na uniwersytecie życia" - mówi David i powoli pojawia się tam z nim Jenny. Słodka i naiwna, początkowo zupełnie nie pasuje do jego przyjaciół (Rosamund Pike i Dominic Cooper) - pary yuppies żyjących z dnia na dzień. Ten świat wciąga ją jednak, wręcz uzależnia, a życiowa ambicja pozwala jej błyskawicznie nauczyć się zupełnie nowych konwenansów.


Jest to elektryzująco interesująca opowieść o świecie, w którym kobieta ani z dyplomem, ani bez niego nie może robić w życiu nic specjalnie ważnego oraz o tym, jak z tego przygnębiającego świata uciec. Chociaż na kilka chwil.


Ponadto (załączone fotografie są tego świetnym przykładem!) film jest kwintesencją tego, co najlepsze w latach 60.: wnętrza, ubrania, dekadencja... klimat oddany jest tak dobrze, że niemal można poczuć unoszący się w powietrzu na planie dym papierosowy.


Kapitalne jest w filmie aktorstwo: Alfred Molina - krótkowzroczny, interesowny ojciec, Rosamund Pike - głupiutka Helen, Olivia Williams - nauczycielka, która jest dla Jenny głównym oparciem w krytycznym momencie i przede wszystkim - Carey Mulligan w roli Jenny - eteryczna, delikatna, śliczna, z ujmującym uśmiechem, była idealną kandydatką do tej roli i chcę oglądać ją częściej.


Zakończenie filmu (którego nie zdradzę, ale jest naprawdę dobre, dziękuję Ci, Nicku Hornby!) nie jest czystym happy-endem, ale daje nadzieję. Jenny dostaje szansę na kolejny (lepszy?) początek.


PS. Czy możemy udać, ze sceny z bananem w ogóle w filmie nie było?

fotografie: filmweb.pl

23 marca 2010

Herbert


Jazzowe kompozycje, gra świateł, znakomici artyści i poezja Zbigniewa Herberta – to najkrótszy (ale jednocześnie, jakże niepełny!) opis widowiska, które można było zobaczyć we wrocławskim teatrze Capitol w ramach 31. Przeglądu Piosenki Aktorskiej.



Poezja Zbigniewa Herberta stała się inspiracją do stworzenia spektaklu z piękną oprawą muzyczno-plastyczną, by zmienić się w kilkudziesięciominutowy koncert, który momentami potrafi nawet zachwycić i wzruszyć. Pomysłodawcą projektu i kompozytorem muzyki jest Karim Martusewicz, lider międzynarodowego kolektywu muzycznego Karimski Club oraz basista zespołu Voo Voo. W spektaklu występują polscy aktorzy i wokaliści oraz przyjaciele reżysera z Karimski Club, którzy w swoich ojczystych językach wyrażają oraz interpretują poezję Herberta.


Na przydymionej scenie wśród chabrowych świateł, bardzo stonowaną interpretacją "Struny" spektakl rozpoczął Jan Nowicki. Siedząc w fotelu, przez cały czas pełni on rolę jakby obserwatora, komentatora wszystkich innych występów, czasami wchodzi w dialog, czasami tylko się przygląda i uśmiecha.



Piękna jest gra świateł w "Herbercie" – szczególnie podczas wykonania "Do Marka Aurelego" duetu Adam Nowak i Wojciech Waglewski (w połączeniu z projekcją filmową, gdzie głównym bohaterem są... światła wielkiego miasta) oraz gdy Gaba Kulka śpiewa "Węgrom". Jej energetyczna interpretacja w połączeniu z egzotycznymi barwami świateł jest zaskakująca. Reżyser łamie bowiem konwencję akademickiego przedstawiania poważnej poezji Herberta: jego spektakl jest nowoczesny, jazzujący, jakby z jednej strony specjalnie kontrastował z poważną tematyką, a z drugiej strony – podkreślał ją.



Adam Nowak
i Gaba Kulka to duet zdecydowanie najlepszy wokalnie. Ich wspólne wykonanie "Testamentu" jest urzekającym połączeniem szorstkości i delikatności. Najbardziej poruszający muzycznie jest jednak duet Maciej Stuhr i Pako Sarr z Senegalu. "Jedwab duszy" wzrusza swoim melancholijnym, romantycznym nastrojem, a ciepłe głosy wokalistów pięknie przeplatają się z zimnym błękitem świateł.



Znakomity jest Rafał Mohr – zniewala swoją charyzmą za każdym razem, gdy pojawia się na scenie. W wykonaniu "Pana Cogito a pop" jest elektryzujący, emocjonuje, gdy wyraża chęć by "grać na czerwonym gardle oszalałe pieśni miłosne". Piękny, niski głos brzmi równie kapitalnie w utworze "Dwie krople", gdzie róż światła mocno kontrastuje z tekstem i schizofreniczną projekcją filmową w tle. Równie dobry jest w wykonaniu "Domysłów
na temat Barabasza" – wzbudzając ciarki na całym ciele atmosferą niepokoju, wręcz grozy.


Finał spektaklu, na podstawie słynnego "Przesłania Pana Cogito", w którym występują wszyscy aktorzy biorący udział w koncercie, jest bardzo widowiskowy – multijęzykowy, świetnie zaaranżowany, unika jednocześnie zbędnej pretensjonalności i patosu. "Herbert" Karima Martusewicza jest piękny wizualnie i bardzo dobry muzycznie. Nie jest w żaden sposób rewolucyjny, jednak w niektórych momentach chwyta za serce. I dla tych momentów właśnie, warto.


fotografie: Wojciech Pleskacz

Tekst i zdjęcia ukazały się TUTAJ

20 marca 2010

Agora


2009

reż. Alejandro Amenàbar
scen. Alejandro Amenàbar, Mateo Gil


Wiele można się spodziewać po obrazie, którego sloganem reklamowym jest Najbardziej kontrowersyjny film roku. Oskarżana o obrazę chrześcijaństwa „Agora” w reżyserii Alejandro Amenàbara jest jednak bardziej wiernym i widowiskowym przedstawieniem historycznych zdarzeń, niż próbą wetknięcia kija w mrowisko religijnych waśni.


Gdy pod koniec IV wieku n.e. Imperium Rzymskie chyliło się ku upadkowi, Aleksandria w Egipcie wciąż błyszczała. Tamtejsza biblioteka była miejscem kultu religijnego, gdzie obok pogaństwa istniały: judaizm i zabroniona dotąd religia – chrześcijaństwo. I właśnie to miejsce stało się sceną dla historii, w której religia jest ważniejsza niż moralność (i człowieczeństwo), a miłość przegrywa z filozofią i misją wobec ludzkości. Wielki konflikt między poganami a chrześcijanami, który jest tutaj chyba głównym bohaterem, nie ma za zadanie wywołania antychrześcijańskich uczuć. To raczej pokazanie swoistego truizmu, że wypaczenia w każdej religii są niebezpieczne.


Hypatia – czołowa (jeśli nie jedyna...) feministka swoich czasów jawnie nawołuje do tolerancji. Jej największą namiętnością jest astronomia, a rozważania o istocie wszechświata i budowie kosmosu są wykreowane jakby były surrealistycznym tworem wybitnej myślicielki. Prowadzi badania, poświęcając im całe swoje życie, jest tragiczna w swojej wierności ideałom. Rachel Weisz, piękna jak zwykle, dobrze pokazuje rozemocjonowanie swojej bohaterki, zaangażowanie i pasję, jednak jest trochę zbyt teatralna. Davus (nieco bezbarwny Max Minghella), zakochany w niej niewolnik o delikatnych rysach i niewinności wypisanej na twarzy, przechodzi metamorfozę, której ukazanie jest dość rozczarowujące. Mężczyzna jest rozdarty między utrzymaniem swojej godności, a tożsamości religijnej. Rozmach, z jakim reżyser prezentuje globalny religijny konflikt, nie pozwolił mu skupić się na niuansach psychologicznych tego bohatera.


Konflikt chrześcijaństwa z pogaństwem narasta, osiągając kilka punktów kulminacyjnych, które Amenàbar portretuje z perwersyjnym naturalizmem. Chrześcijanie w ciemnych, powiewających szatach, stają się uosobieniem brutalności. W niektórych ujęciach przypominają złowrogie kruki, a gdy kamera kadruje miasto i agorę z góry – są jak rój much próbujących gorączkowo wydostać się z labiryntu ulic. Pokazanie konfliktu religijnego jest więc tu dramatyczne, ale, na szczęście – nie melodramatyczne.


Gdzieś między polem bitwy a ideą filozoficzną nieśmiało do głosu doc
hodzi zapewnienie o sile miłości. Kochający Hypatię prefekt Orestes (niezły Oscar Isaac) broni jej godności przed wszystkimi dostojnikami kościelnymi. Davus też jest wierny Hypatii do samego końca. „Agora” opowiada również o skomplikowanym systemie społecznym, w którym godność ludzka jest warta tyle co nic. Film nie jest perfekcyjny, ani nie powala na kolana, a jednak porusza istotną, wręcz podniosłą tematykę i może zmusić do przemyśleń bardzo długo po seansie. Kolory ziemi i spokojna muzyka Dario Marianellego tworzą klimat niepokoju i niepewności – o swoją wiarę, ideały, bliższą i dalszą przyszłość. To nie chrześcijaństwo jest winne, ale egoistyczna chęć władzy. Cena jest bardzo wysoka, ale czego się nie zrobi, aby stać się zapamiętanym w księgach, brutalnym, ale ostatecznie i tak rozgrzeszonym świętym..?


Tekst ukazał się TUTAJ
fotografie: filmweb.pl

7 marca 2010

typujemy!


Nie widziałam co prawda wszystkich nominowanych filmów, ale i tak spróbuję.
Ponieważ nie mam w tym roku typów podyktowanych względami typowo emocjonalnymi, pozostaje chłodna kalkulacja :)
Kto otrzyma (lub powinien otrzymać) Oscara podczas 82. Academy Awards?

NAJLEPSZY FILM


Mimo głosów stawiających na "The Hurt Lockera" Kathryn Bigelow, ja skłonię się ku "Avatarowi" Jamesa Camerona. Bo, jak ostatnio powiedział jeden z moich wykładowców - o "Avatarze" będzie się opowiadać wnukom jako o zjawisku, które w dużym stopniu wyznaczyło kierunek dla kinematografii.

NAJLEPSZY REŻYSER


Tutaj podobnie - pojedynek rozegra się pomiędzy Jamesem Cameronem a Kathryn Bigelow, ja jednak stawiam na Bigelow - jej "The Hurt Locker" rozgrywający się na tle wojny w Iraku jest bezkompromisowy, poruszający, autentyczny i bez photoshopa. I doceniony przez amerykańską publiczność, co jest również nie bez znaczenia.

NAJLEPSZY AKTOR


Jeff Bridges za kreację starzejącego się muzyka country w "Crazy Heart" Scotta Coopera prawdopodobnie nie powinien obawiać się konkurencji.

NAJLEPSZA AKTORKA


Tutaj werdykt nie wydaje się być tak jednoznaczny: za główne rywalki uznaje się Meryl Streep ("Julie i Julia" Nory Ephron) i Sandrę Bullock ("The Blind Side" Johna Lee Hancocka). Rola Bullock przekonuje (po raz kolejny! - wystarczy wspomnieć "Miasto Gniewu" Paula Haggisa), że stać ją na więcej, niż głupiutkie komedie. Nie jest to jednak rola ani przełomowa, ani chwytająca za serce, powiedziałabym: dobra, ale nie: wybitna.
(mówi się, że jeśli Oscar przypadnie w udziale Bullock, będzie to nagroda porównywalna do Oscara za rolę Erin Brokovich dla Julii Roberts).
Z kolei Julia Child w wykonaniu Meryl Streep to postać elektryzująca, zarażająca miłością do życia, koncert wszystkich odmian optymizmu. I trzymam za nią kciuki.


NAJLEPSZY AKTOR DRUGOPLANOWY


Podobno Christoph Waltz ("Bękarty Wojny" Quentina Tarantino) nie pozostawił konkurencji pola do popisu...
Mimo to moje emocjonalne afekty (hm, miały się nie odzywać...) podpowiadają mi: Woody Harrelson (jako Tony Stone, którego zadaniem jest informowanie rodzin o śmierci im bliskich żołnierzy z filmu "Messenger" Orena Movermana) !


NAJLEPSZA AKTORKA DRUGOPLANOWA



Znakomitą rolę stworzyła Mo'Nique w filmie "Precious" Lee Danielsa - jej Mary to apodyktyczna, chciwa, alkoholizująca się, wyrodna matka w permanentnej depresji.
Jednak w najbliższym czasie nikt nie stworzy tak elektryzującej w swoim powalającym seksapilu kreacji, jaką jest Carla Penelope Cruz z "Nine" Roba Marshalla. I uważam, że statuetka powinna przypaść w udziale jednej z nich.


Nad kategoriami estetyczno-technicznymi być może pomyślę wieczorem.
Ponadto za nikogo nie trzymam kciuków bardziej, niż za Nicka Parka, moją wielką filmową miłość i jego najnowszy krótkometrażowy animowany film z cyklu opowieści "Wallace i Gromit".


fotografie: filmweb.pl

6 marca 2010

Oscarowe Pomyłki


W ramach budowania oscarowego nastroju ...

Przeglądam artykuły dotyczące minionych Akademii, nominacje, kontrowersje, nagrody... właśnie.
Dlatego dzisiaj: subiektywny przegląd Oscarów (po 1990 roku), które (ewidentnie!) powinny mieć innego właściciela lub chociaż mogły przypaść w udziale komu innemu.



Werdykt z 1998 roku jest dla mnie najbardziej niezrozumiały. Najlepszym filmem okazał się "Zakochany Szekspir" w reżyserii Johna Maddena.
Kostiumy, słodka, inspirowana Szekspirem historyjka o miłości na scenie teatru elżbietańskiego - w tym filmie nie ma nic, co mogłoby wzbudzić we mnie jakiekolwiek emocje. Banał, którego nie ratują nawet wielkie nazwiska w rolach drugoplanowych.

ZNACZNIE bardziej na nagrodę zasługiwała "Cienka Czerwona Linia" Terrence'a Malicka: Historia na tle II Wojny Światowej, która wbija w fotel i wwierca w pamięć (jak kilkanaście lat wcześniej "Pluton" o Wietnamie).

Najlepszą aktorką została wtedy Gwyneth Paltrow w filmie "Zakochany Szekspir". Jaki film, taka rola. mdła, bez wyrazu. O wiele bardziej imponujące kreacje stworzyły Cate Blanchett ("Elisabeth"), Emily Watson ("Hilary i Jackie") czy Meryl Streep ("One True Thing").

Jeśli chodzi o nagrody aktorskie, mam więcej wątpliwości.

W 1993 roku Tommy Lee Jones (Oscar za rolę drugoplanową w filmie "Ścigany" Andrew Davisa) miał arcymocną konkurencję w postaci Leonardo DiCaprio w "Co gryzie Gilberta Grape'a" Lasse Hallströma, Ralpha Fiennesa w "Liście Schindlera" Stevena Spielberga i Pete Postlethwaite'a w filmie Jima Sheridana "W imię ojca".

W 1995 Nicolas Cage zgarnął Oscara za bardzo dobrą rolę w "Leaving Las Vegas" Mike'a Higgisa, podczas gdy bezbłędną (!!!) kreację skazanego na śmierć gwałciciela spedzającego ostatnie dni swojego życia na rozmowach z siostra zakonną stworzył genialny Sean Penn w filmie Tima Robbinsa "Przed Egzekucją".

W 1996 Geoffrey Rush dostał Oscara za rolę główną w filmie "Shine". Miał wtedy jednak bardzo (!!!) mocną konkurencję w postaci Ralpha Fiennesa za rolę w "Angielskim Pacjencie" Anthony'ego Minghelli i równie znakomitego Woody'ego Harrelsona w filmie "Skandalista Larry Flynt" Miloša Formana.

W 2000 roku "Gladiator" Ridley'a Scotta jako najlepszy film był dla mnie werdyktem zasłużonym, z kolei nagroda dla Russela Crowe'a za rolę Maximusa - już niekoniecznie. Mimo że Crowe był bardzo dobry, to Javier Bardem jako Reinaldo Arenas w "Zanim zapadnie noc" Juliana Schnabela był dla mnie bezkonkurencyjny.

Rok później Denzel Washington zgarnia Oscara za "Dzień Próby" Antoinego Fuqua (razem z Halle Berry tworzą wtedy parę pierwszych czarnoskórych aktorów, którzy w tym samym roku zdobyli nagrody główne w obu kategoriach aktorskich). Tutaj pojawia się pytanie: czy znów to nie Sean Penn powinien zgarnąć Oscara? - jego tytułowy Sam z filmu Jessiego Nelsona powinien być odpowiedzią (a pytanie dla mnie pozostaje retoryczne).

W 2005 roku trochę dyskusyjny wydawał mi się Oscar dla Reese Witherspoon za rolę June Carter w "Spacerze po Linie" Jamesa Mangolda (bardzo! konkurencyjna była Charlize Theron w "Dalekiej Północy" Niki Caro).

Natomiast w 2006 - czy Jennifer Hudson w "Deramgirls" Billa Condona była rzeczywiście lepsza od Cate Blanchett z "Notatek o Skandalu" Richard Eyre'a?

Nie zgodzę się też z zeszłorocznym pośmiertnym Oscarem dla Heatha Ledgera w "Mrocznym Rycerzu" Christophera Nolana - to bardzo sentymentalne zagranie przyćmiło, niestety, świetną rolę Philipa Seymoura-Hoffmana w "Wątpliwości" Johna Patricka Shanley'a. I nie jestem pewna, czy było naprawdę zasłużone.

Moje osobiste sympatie wymagałyby jeszcze kilku uwag (jak Oscar dla Daniela Day-Lewisa za "W imię ojca", Edwarda Nortona za "Lęk Pierwotny", Pedro Almodóvara za "Wszystko o mojej matce", dla Roberta de Niro za "Przebudzenia" czy nagrodę dla Meryl Streep za "Co się wydarzyło w Madison County"), jednak ówcześnie zwycięzcy byli równie dobrzy, jak wyniki mojego emocjonalnego zaangażowania.

A jutro spróbuję wytypować.
:)

4 marca 2010

Seks po polsku .part III.


Seksterror


Po „Przemianach” (2003) – w których słynną, kulminacyjną i bardzo realistyczną scenę seksu odgrywają Jacek Poniedziałek i Maja Ostaszewska Łukasz Barczyk poszedł krok dalej realizując pierwszy polski thriller erotyczny – „Nieruchomego Poruszyciela” (2008). Pierwszy i, niestety, kompletnie nieudany.


Generał (Jan Frycz), właściciel fabryki, w brutalny sposób znęca się nad swoją pracownicą – śliczną, eteryczną Teresą, wydającą z każdym wypowiadanym zdaniem serię orgazmicznych westchnień (Marieta Żukowska). Gwałci ją klamką, później na biurku we własnym gabinecie, pozornie spełnia swoje skrywane namiętności, jednak dodaje, że Teresa psuje to miasto. Kobieta gardzi sobą, oddaje się brutalnym aktom w swojej czerwonej sukience, jakby uważała, że to jedyne wyście z sytuacji w obliczu niepodważalności autorytetu Generała.


On przyprowadza do mieszkania Teresy swoich współpracowników, wszyscy w maskach, gwałcą ją, jakby bawili się w bandę Alexa z „Mechanicznej Pomarańczy”. Seks jest tutaj niemal najgorszą rzeczą, jaka się mogła zdarzyć w życiu młodej kobiety, będącej do tej pory dość szczęśliwą żoną i matką.


Seks organiczny


Można znaleźć filmy, w których seks traktowany jest z pewną finezją. Wystarczy wspomnieć „Magnata” (1987) Filipa Bajona, w którym Bolko (Bogusław Linda) kocha się ze swoją macochą Mariscą (Grażyna Szapołowska) na stole pełnym ciast, wśród maku. Całej scenie przygląda się ojciec Bolka, książę von Teuss (Jan Nowicki). Równie finezyjna wydaje mi się scena z Konopielki (1981) Witolda Leszczyńskiego, gdzie seks jest symbolem nowego obyczajowego porządku we wsi, w której ludzie nigdy przedtem nie kochali się inaczej jak szczelnie okryci pierzyną przy absolutnie zgaszonym świetle. Młoda nauczycielka (Joanna Sienkiewicz) przynosi ze sobą, oprócz światła edukacji, nowe pozycje seksualne.


Interesująco wykorzystuje także miłość fizyczną Jan Jakub Kolski w filmie „Pogrzeb kartofla” (1991). Tutaj ciało jest instrumentem, pomaga osiągnąć cele. Bohater handluje seksem niczym akcjami na giełdzie, a stawką jest terytorium, które wydaje się być dla niego ziemią obiecaną. W kraju rozpoczyna się reforma rolna, która ma zaprowadzić nowy porządek na wsi. Zakłada ona plan (sprawiedliwego!) dzielenia ziemi między wszystkich mieszkańców.

Kobiece ciało staje się kartą przetargową w transakcji. Gorzelak (Adam Ferency), zajmujący się aranżowaniem wszystkich formalności, chce podarować swoją ukochaną Hanusię jednemu z dygnitarzy. Dla ciebie to tyle co nic – mówi do niej. – A to ważna sprawa dla wszystkich. Ziemia zależała od tego, a byt Hanusi – od łaski Gorzelaka (była ona bowiem panną, ofiarą gwałtu z niemieckim bękartem).

Dla mieszkańców wsi ich teraźniejszość to „podłe czasy” – ziemia, którą dostają jest jakby namiastką, symbolem lepszych dni, na które wszyscy mają nadzieję. Gorzelak w marzeniach gloryfikuje pracę na roli. Myśląc o niej staje się coraz bardziej fanatyczny, wykorzystuje seks do celów przyziemnych, politycznych: oddaje panią dziedziczkę, przebrzmiałą piękność (Grażyna Błęcka-Kolska) geometrze, myśli tylko o przyszłych pracach na roli. Podniecony idzie na pole i zapładnia ziemię – symbol nowego porządku.

Interesującym wyzwaniem byłoby dla polskich twórców zupełne oderwanie się od powtarzalnych do znudzenia toposów powściągliwej seksualności czy sztandarowych schematów ukazywania ciała oraz zaprowadzenie nowego porządku opartego na swoistym równouprawnieniu. Magdalena Podsiadło pisze w ten sposób: Najtrudniej odnaleźć filmy, w których kobiety nie tylko bezkarnie czerpią satysfakcję z posiadania ciała, ale osiągają dzięki niemu spełnienie. Nienasycenie związane z kontrolą seksualności lub traktowaniem jej jako substytutu nie prowadzi wprawdzie do poniżenia, ale nie pozwala także na pełną satysfakcję[1] – w polskim kinie bowiem albo seksualność kobiet jest kontrolowana przez despotycznych mężczyzn, albo jest celowa i nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Seks, który powinien być zasadniczo traktowany jako akt optymistyczny, żeby nie powiedzieć: radosny, nierzadko nabiera wymiaru martyrologicznego. Niestety, nie tylko w momentach prezentowania seksualnych dewiacji czy przemocy. Ciężko jest określić jednoznacznie przyczynę takiego stanu rzeczy, bo insynuacje można snuć, rozpoczynając od braku odpowiednio napisanych fabuł, przez poczucie pewnego zażenowania, na powodach osobistych i braku ekscytujących doświadczeń reżyserów kończąc. Mimo wszystko, ciągle mam cień nadziei, że pewnego dnia polscy twórcy przekonają się, że seks ukazywany na ekranie, może być zarówno piękny jak i pozytywny.

[1] Magdalena Podsiadło, Seksualność kobiet w kinie polskich reżyserek filmowych po roku 1989, [w:] Ciało i seksualność w kinie polskim, (red.) S. Jagielski i A. Morstin-Popławska, Kraków 2009, s. 92.

cały tekst pojawił się TUTAJ

fotografie: filmpolski.pl

3 marca 2010

Seks po polsku .part II.


To jest jednak absolutny kanon. Kto więc oprócz Borowczyka i Żuławskiego (który także wyemigrował do Francji) wykazał się podobną finezją w ukazaniu seksu na ekranie? Aby spróbować znaleźć chociaż namiastkę stylu klasyków, zwróćmy uwagę przede wszystkim na najbardziej współczesne filmy (powstałe w większości po 1989).

Seks nostalgiczny


Dramatycznie kulminacyjny bywa seks w filmach Jacka Borcucha. W „Tulipanach” (2004) skupia się on na kruchych relacjach rodzinnych: ojciec Dzieciaka (Andrzej Chyra) trafia do szpitala. Trudna sytuacja zbliża do siebie jego syna i oddanych od lat przyjaciół ojca. Film przepełniony jest nostalgią, opowieściami o przeszłości, rozważaniami na temat przemijającego czasu.


Dzieciak i jego partnerka Ola (Ilona Ostrowska) są przedstawicielami młodszego pokolenia. Ważniejsze jest dla nich życie niż przemijanie, jednak w tej niezbyt optymistycznej, choć mimo wszytko budującej aurze, pośród kurzu wspomnień Dzieciak prowadza Olę po ścieżkach swojego dzieciństwa, dużo mówią o miłości. Mężczyzna jest wreszcie gotowy na poważny, egzystencjalny dialog z ojcem. Ich dramatyczna rozmowa o samotności jest refleksyjna i depresyjna, budzi w synu niepokój.

Seks jest kulminacyjnym momentem filmu, jakby Dzieciak chciał zapewnić siebie samego, że już nigdy nie będzie samotny.


Podobną nostalgię czuć w najnowszym filmie Borcucha, „Wszystko co kocham” (2010). Janek (Mateusz Kościukiewicz) i Basia (Olga Frycz) kochają się dając upust swoim idealistycznym uczuciom pierwszej miłości rozgrywającej się w przygnębiającej scenerii Stanu Wojennego. Basia mówi, że – uciekając przed systemem – musi wyjechać z rodzicami za granicę. Ich inicjacja staje się więc jednocześnie pożegnaniem.


Seks terapeutyczny

Seks bywa też formą terapii. Dzieje się tak na przykład w filmie „Pręgi” (2004) Magdaleny Piekorz. Wojciech (Michał Żebrowski) – naznaczony nieuleczalną traumą, w dzieciństwie bity i poniżany przez swojego despotycznego ojca (znakomity Jan Frycz) – poznaje delikatną, niemal eteryczną Tanię (Agnieszka Grochowska). Jesteś wrażliwym chłopcem, który udaje gruboskórnego – mówi mu.


Wojtek przewodzi grupie grotołazów, na każdym kroku zauważa się, że przejął despotyzm ojca. Jest porywczy, nadwrażliwy na swoim punkcie. Dusi w sobie każdy przejaw spontaniczności, z pogardą mówi Tatianie, że nie znosi panienek, które całują nieznajomych w usta, bo to jest taka studencka egzaltacja. Ona, także pochodząca z toksycznej rodziny (ignorancki ojciec i przewrażliwiona, alkoholizująca się matka), rozumie go lepiej niż ktokolwiek inny.


Wojciech dowiaduje się o śmierci ojca, odsłuchuje taśmy, na których nagrał on swoją spowiedź, rozliczenie się z przeszłością i powracają wszystkie wspomnienia. Tatiana jest pierwszą osobą, z którą się spotyka. Ich gwałtowny, w pewnym stopniu brutalny seks stanowi dla Wojtka pewnego rodzaju oczyszczenie. Jakby sprawdzał, czy jest zdolny do jakiegokolwiek uczucia, jakiejś odmiany miłości.

tekst można przeczytać TUTAJ
fotografie: filmpolski.pl

2 marca 2010

Seks po polsku .part I.


Polscy filmowcy niechętnie podejmują temat seksu, nie tworzą niezliczonej ilości pięknych, wysmakowanych scen miłosnych. Przeciwnie – długo dorastali do pokazywania ich na ekranie. Co więcej, można mieć wrażenie, jakby robili to z przymusu. Seks w polskim kinie jest bowiem w większości aktem cierpiętniczym na granicy agonii lub formą terapii dla uciśnionych.


Za pierwszą polską scenę rozbieraną uznaje się obnażenie piersi przez robotnicę paryską – Hannę Skarżankę w filmie „Młodość Chopina” z 1951 roku. Biorąc pod uwagę aspekt wizualno-estetyczny można zaznaczyć, iż polskie aktorki rozbierają się (całkiem) często... Jednak trudno pozbyć się wrażenia, że jest to – paradoksalnie – kostium, który nie potrafi zastąpić autentycznej czułości czy emocji, od których mogłoby widzowi pęknąć serce.

Seks jako przyczyna i skutek

Polskie kino byłoby znacznie bardziej pruderyjne, gdyby nie dwóch prekursorów swobodnego i bezkompromisowego prezentowania seksualności, za których bez wątpienia można uznać Waleriana Borowczyka i Andrzeja Żuławskiego. Pierwszy z nich jest autorem sztandarowych „Dziejów Grzechu” na podstawie prozy Stefana Żeromskiego z Grażyną Długołęcką i Olgierdem Łukaszewiczem w rolach głównych. Jego wizje zyskały uznanie we Francji, przez wiele lat udało mu się zrealizować tam kilka obrazów przesyconych erotyką (jak „Bestia” z 1975 roku, gdzie seks jest przyczyną i skutkiem wszelkich działań, włączając seks ze zwierzętami, retrospektywne sceny kopulacji z tytułową bestią oraz seks jako narzędzie przeciwko hierarchizacji i rasizmowi).


Żuławski natomiast, jeszcze zanim rozpoczął trwający obecnie romans z tabloidami, uznawany był za jedną z najbardziej kontrowersyjnych postaci polskiego świata filmowego. Truizmem jest obwieszczane, że stało się tak głównie za sprawą głośnej „Szamanki” (1996) ze scenariuszem Manueli Gretkowskiej.

Michał (Bogusław Linda) przez przypadek spotyka na ulicy Włoszkę (Iwona Petry). On – antropolog opętany badaniami nad swoim nowym znaleziskiem (szczątki mężczyzny, który był prawdopodobnie plemiennym szamanem); ona – poszukuje mieszkania, chce zacząć studia. Ich pierwszy seks jest zaspokojeniem najczystszych fizycznych popędów, niczym więcej. Wraz z rozwojem fabuły, niestety, nie zmienia się to. Włoszka cierpi na permanentne niezadowolenie seksualne – Tobie nigdy nie jest dobrze – mówi z wyrzutem jej chłopak, Marcin.


W „Szamance” wszystkie sceny erotyczne są niepoprawne, żeby nie powiedzieć: niesmaczne. Tutaj także seks jest przyczyną i skutkiem:
oglądamy samogwałt po zjedzeniu kociej karmy, skandalizujące sceny wykorzystywania seksualności i nagości, seks w pociągu – Michał, rozżalony po samobójczej śmierci brata, jest brutalny. Właściwie wszystkie sceny seksu w „Szamance” są dosłowne, bezpruderyjne, miejscami jakby wulgarne, jest pot i łzy, strach i odraza. Michał w orgazmicznych krzykach Włoszki dopatruje się szamańskich dźwięków, dla niej zostawia piękną, utalentowaną dziewczynę. Chce zgłębić szamańską naturę swojej nowej kochanki. Ona, po jednej z kłótni, idzie do Wojtka, kolegi z pracy i pod pozorem głębokich uczuć gwałci go, jego katolicyzm i całą strukturę moralności, bo znów chce tylko zaspokoić krótkotrwałą potrzebę fizycznej bliskości.


Pikanterii całej sytuacji dodaje fakt, iż ani Linda, ani Petry nie pojawili się na premierze filmu. Ponadto, Iwona Petry zniknęła z życia publicznego tak szybko, jak się w nim pojawiła i powróciła na moment w 2004 roku z napisaną przez siebie książką, mianując się szukającą spełnienia artystką i twierdząc, że do Żuławskiego nie ma żalu, bo mimo wszystko ich spotkanie kilka lat wcześniej pomogło jej dorosnąć i ukształtować swoją osobowość.

cały artykuł można przeczytać TUTAJ

fotografie: filmpolski.pl