Seksterror
Po „Przemianach” (2003) – w których słynną, kulminacyjną i bardzo realistyczną scenę seksu odgrywają Jacek Poniedziałek i Maja Ostaszewska – Łukasz Barczyk poszedł krok dalej realizując pierwszy polski thriller erotyczny – „Nieruchomego Poruszyciela” (2008). Pierwszy i, niestety, kompletnie nieudany.
Generał (Jan Frycz), właściciel fabryki, w brutalny sposób znęca się nad swoją pracownicą – śliczną, eteryczną Teresą, wydającą z każdym wypowiadanym zdaniem serię orgazmicznych westchnień (Marieta Żukowska). Gwałci ją klamką, później na biurku we własnym gabinecie, pozornie spełnia swoje skrywane namiętności, jednak dodaje, że Teresa psuje to miasto. Kobieta gardzi sobą, oddaje się brutalnym aktom w swojej czerwonej sukience, jakby uważała, że to jedyne wyście z sytuacji w obliczu niepodważalności autorytetu Generała.
On przyprowadza do mieszkania Teresy swoich współpracowników, wszyscy w maskach, gwałcą ją, jakby bawili się w bandę Alexa z „Mechanicznej Pomarańczy”. Seks jest tutaj niemal najgorszą rzeczą, jaka się mogła zdarzyć w życiu młodej kobiety, będącej do tej pory dość szczęśliwą żoną i matką.
Seks organiczny
Można znaleźć filmy, w których seks traktowany jest z pewną finezją. Wystarczy wspomnieć „Magnata” (1987) Filipa Bajona, w którym Bolko (Bogusław Linda) kocha się ze swoją macochą Mariscą (Grażyna Szapołowska) na stole pełnym ciast, wśród maku. Całej scenie przygląda się ojciec Bolka, książę von Teuss (Jan Nowicki). Równie finezyjna wydaje mi się scena z „Konopielki” (1981) Witolda Leszczyńskiego, gdzie seks jest symbolem nowego obyczajowego porządku we wsi, w której ludzie nigdy przedtem nie kochali się inaczej jak szczelnie okryci pierzyną przy absolutnie zgaszonym świetle. Młoda nauczycielka (Joanna Sienkiewicz) przynosi ze sobą, oprócz światła edukacji, nowe pozycje seksualne.
Interesująco wykorzystuje także miłość fizyczną Jan Jakub Kolski w filmie „Pogrzeb kartofla” (1991). Tutaj ciało jest instrumentem, pomaga osiągnąć cele. Bohater handluje seksem niczym akcjami na giełdzie, a stawką jest terytorium, które wydaje się być dla niego ziemią obiecaną. W kraju rozpoczyna się reforma rolna, która ma zaprowadzić nowy porządek na wsi. Zakłada ona plan (sprawiedliwego!) dzielenia ziemi między wszystkich mieszkańców.
Kobiece ciało staje się kartą przetargową w transakcji. Gorzelak (Adam Ferency), zajmujący się aranżowaniem wszystkich formalności, chce podarować swoją ukochaną Hanusię jednemu z dygnitarzy. Dla ciebie to tyle co nic – mówi do niej. – A to ważna sprawa dla wszystkich. Ziemia zależała od tego, a byt Hanusi – od łaski Gorzelaka (była ona bowiem panną, ofiarą gwałtu z niemieckim bękartem).
Dla mieszkańców wsi ich teraźniejszość to „podłe czasy” – ziemia, którą dostają jest jakby namiastką, symbolem lepszych dni, na które wszyscy mają nadzieję. Gorzelak w marzeniach gloryfikuje pracę na roli. Myśląc o niej staje się coraz bardziej fanatyczny, wykorzystuje seks do celów przyziemnych, politycznych: oddaje panią dziedziczkę, przebrzmiałą piękność (Grażyna Błęcka-Kolska) geometrze, myśli tylko o przyszłych pracach na roli. Podniecony idzie na pole i zapładnia ziemię – symbol nowego porządku.
Interesującym wyzwaniem byłoby dla polskich twórców zupełne oderwanie się od powtarzalnych do znudzenia toposów powściągliwej seksualności czy sztandarowych schematów ukazywania ciała oraz zaprowadzenie nowego porządku opartego na swoistym równouprawnieniu. Magdalena Podsiadło pisze w ten sposób: Najtrudniej odnaleźć filmy, w których kobiety nie tylko bezkarnie czerpią satysfakcję z posiadania ciała, ale osiągają dzięki niemu spełnienie. Nienasycenie związane z kontrolą seksualności lub traktowaniem jej jako substytutu nie prowadzi wprawdzie do poniżenia, ale nie pozwala także na pełną satysfakcję[1] – w polskim kinie bowiem albo seksualność kobiet jest kontrolowana przez despotycznych mężczyzn, albo jest celowa i nie ma nic wspólnego z przyjemnością. Seks, który powinien być zasadniczo traktowany jako akt optymistyczny, żeby nie powiedzieć: radosny, nierzadko nabiera wymiaru martyrologicznego. Niestety, nie tylko w momentach prezentowania seksualnych dewiacji czy przemocy. Ciężko jest określić jednoznacznie przyczynę takiego stanu rzeczy, bo insynuacje można snuć, rozpoczynając od braku odpowiednio napisanych fabuł, przez poczucie pewnego zażenowania, na powodach osobistych i braku ekscytujących doświadczeń reżyserów kończąc. Mimo wszystko, ciągle mam cień nadziei, że pewnego dnia polscy twórcy przekonają się, że seks ukazywany na ekranie, może być zarówno piękny jak i pozytywny.
[1] Magdalena Podsiadło, Seksualność kobiet w kinie polskich reżyserek filmowych po roku 1989, [w:] Ciało i seksualność w kinie polskim, (red.) S. Jagielski i A. Morstin-Popławska, Kraków 2009, s. 92.
cały tekst pojawił się TUTAJ
fotografie: filmpolski.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz