29 sierpnia 2011

Konkurs - "Zwerbowana Miłość"


Wczoraj opisywałam Wam książkę Pawła Szlachetko i film Tadeusza Króla pod wspólnym tytułem "Zwerbowana Miłość" (tekst możecie przeczytać TUTAJ), a dzisiaj chcę przypomnieć o konkursie, w którym dzięki uprzejmości Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA możecie tę książkę wygrać.


Aby otrzymać jeden z trzech egzemplarzy "Zwerbowanej Miłości" wystarczy wysłać do mnie maila z poprawną odpowiedzią na pytanie:

"Za rolę w jakim filmie Robert Więckiewicz otrzymał
nagrodę Złote Lwy
na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni"? 

na adres 
kinofilka@gmail.com

na poprawne odpowiedzi czekam do piątku, 2 września.
Powodzenia!


28 sierpnia 2011

Zwerbowana Miłość - KONKURS!


W przeciągu paru ostatnich lat powstało w polskim kinie kilka filmów, które pośrednio łączy jeden temat - myślę tu o obrazach: "Różyczka" Jana Kidawy-Błońskiego, "Kret" Rafaela Lewandowskiego czy "Zwerbowana Miłość" Tadeusza Króla . To historie, dla których wspólnym motywem jest współpraca z SB, a tłem - smutna rzeczywistość Polski Ludowej. "Zwerbowana Miłość" to natomiast nie tylko film Króla, ale także - powieść Pawła Szlachetko wydana przez Wydawnictwo MUZA.


Fabuła książki jest bardzo zawiła, ale jednocześnie - prowadzona przez Autora bardzo skrupulatnie. Mnogość wątków i postaci czyni z tej powieści coś więcej, niż po prostu thriller polityczny, podczas gdy film pozostaje dość typowym przedstawicielem politycznego kina akcji. W książce pojawia się wiele pozornie nieistotnych epizodów, które nie tyle okazują się być ważne dla fabuły, ile pomagają nam lepiej odczytać intencje postaci. Film, niestety, wiele z nich pomija.


Przełom 1988/89. Poza wydarzeniami politycznymi gdzieś za zamkniętymi drzwiami prowadzone są bezwzględne rozgrywki o realną władzę, wpływy i wielkie pieniądze. Leon Siejka jest szarym, nic nie znaczącym archiwistą SB. Przez wiele lat marginalizowany i uważany przez wszystkich za nic nie wartego przeciętniaka, w rzeczywistości okazuje się być przebiegłym manipulatorem i głównym organizatorem akcji, która ma mu zapewnić piękną przyszłość.




Andrzej
, agent SB jest wyszkolony do werbowania kobiet, które później stają się tylko pionkami w wielkiej grze. Andrzej jednak nie jest tylko pośrednikiem - sam też prowadzi własną rozgrywkę. Anna to luksusowa call-girl, przesiadująca w kawiarni hotelu Bristol, czekająca na bogatych obcokrajowców, których doprowadza do szaleństwa odbierając za to duże pieniądze, jej największą namiętność.


Drogi tej trójki bohaterów splatają się, a stawką w ich grze nie są tylko pieniądze, ale także - prawdziwe uczucia i życie każdego z nich. Początkowo miałam mieszane uczucia co do tej książki, wydawało mi się, że Autor nie do końca jest pewien - kreowanych dialogów, bohaterów, ich przyszłości i celowości postępowania, jednak w miarę rozwoju akcji, poprawia się także jej styl i powieść coraz bardziej wciąga.


Zakończenie książki nie jest może szczególnie oryginalne, ale, to muszę przyznać - wyjątkowo sprawiedliwe. "Zwerbowana miłość" to także naprawdę interesujący opis systemu działania Służby Bezpieczeństwa oraz rzeczywistości końcówki lat 80.


Film natomiast jest według mnie dużym spłyceniem tej opartej na faktach powieści - relacja Anny (Joanna Orleańska) i Andrzeja (Robert Więckiewicz) rozwija się w tempie tak błyskawicznym, że widz z trudem odnajduje w niej ziarna prawdy. Sama intryga jest także znacznie mniej skomplikowana, mam też wrażenie, iż reżyser filmu, Tadeusz Król bał się wprowadzić widza w stan zupełnego zagubienia. Lata 80. natomiast stają się tu, niestety, jedynie odrobinę sentymentalnym tłem dla intrygi. W filmie bardzo niewykorzystana została również postać majora Siejki (Krzysztof Stroiński), bo to w książce chyba najbardziej złożona i intrygująca postać (a w filmie dodatkowo świetnie obsadzona!).


Dlatego, mimo mojej wielkiej miłości do kina tym razem zaproponuję Wam przeczytanie książki, a żeby moje słowa nie były tylko pustą zachętą:

Dzięki uprzejmości Wydawnictwa MUZA mam dla Was trzy egzemplarze książki "Zwerbowana Miłość" Pawła Szlachetko.

Aby otrzymać jeden z nich, wystarczy wysłać do mnie maila z poprawną odpowiedzią na pytanie:
"Za rolę w jakim filmie Robert Więckiewicz otrzymał nagrodę Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabuarnych w Gdyni"? 
 na adres 
kinofilka@gmail.com

na poprawne odpowiedzi czekam do piątku, 2 września.
Powodzenia!


fotografie: filmpolski.pl

21 sierpnia 2011

Bajki dla dorosłych (część II)


Wczoraj przedstawiłam Wam dwie bajki dla dorosłych (można o nich przeczytać TUTAJ). Dzisiaj prezentuję kolejne dwie (z zaznaczeniem, że pierwsza z nich jest stała się jednym z moich ulubionych filmów!)

Argentyńska fascynacja filmami o zabijaniu


Przeznaczeniem dla Boogiego jest zabijanie. Boogie jest byłym żołnierzem (ze wszystkich filmów w których pojawiły się cytaty z „Czasu Apokalipsy”, tutaj można znaleźć chyba najbardziej błyskotliwe) i obecnym płatnym zabójcą, najlepszym w swoim fachu. Jest też seksistą, rasistą i brutalem, co nie przeszkadza mu jednocześnie być obiektem kobiecego pożądania. Boogie nie rozstaje się z papierosem i pistoletem, a jego pierwowzór, czyli główny bohater komiksu Roberto Fontanarrosy miał być parodią Brudnego Harry’ego.


Problemy pojawiają się wtedy, gdy okazuje się, że była kochanka mafijnego bossa, Sonny’ego Calabrii (niebezpiecznie podobnego do Don Corleone skrzyżowanego z mopsem), Marcia, ma zeznawać w sądzie i tym, co opowie, pogrążyć legendę i zapewnić mu dożywotnią odsiadkę w więzieniu. Do jej zabicia zostaje wynajęty Blackburn — młody, przystojny, zwinny i, co najgorsze, zupełnie konkurencyjny dla Boogiego.


Nietrudno się domyślić, że duma dotychczasowego mistrza zostanie urażona na tyle, iż będzie on chciał zamanifestować swoje niezmienne mistrzostwo, ale także — zemścić się na Sonnym porywając Marcię. Nie warto jednak doszukiwać się w „Boogiem” wątku miłosnego. Boogie to facet, który potrafi kobiecie przekłuć dłoń widelcem za podjadanie jego frytek, dlatego nie wymagajmy od niego wielkich uniesień. Chyba, że w grę wchodzi namiętność do zabijania.


Groteska tego filmu jest obezwładniająco śmieszna, a cała animacja bezkompromisowa i naprawdę świetnie zrealizowana.

Kup sobie receptę na szczęście


Równie niepokorny jest film „$9.99″ w reżyserii Tatii Rosenthal powstały na podstawie prozy Etgara Kereta. To opowieść o mieszkańcach blokowiska, których losy splatają się gdzieś w windzie lub na klatce schodowej, a problemy każdego z nich są, delikatnie mówiąc, niecodzienne.


Najbardziej chyba rozczuliła mnie historia staruszka Alberta, który z samotności uwielbia zabawiać rozmową dzwoniące do niego telemarketerki, a pewnego dnia przyjmuje pod swój dach anioła-frustrata (którego zdubbingował Geoffrey Rush). Mamy też chłopca, który za bardzo przywiązuje się do swojej świnki-skarbonki, Lenny’ego chcącego spełniać wszystkie zachcianki swojej dziewczyny, modelki Tanity, której największym fetyszem są bezwłosi mężczyźni czy Marcusa Parcusa — iluzjonistę tonącego w długach.


Tytułowe $9.99 to cena poradnika, który kupuje sobie Dave-lekkoduch mieszkający z ojcem. Chłopak próbuje dowiedzieć się „Jaki jest sens życia”, a w zakończeniu filmu możemy domyślić się, że wyciągnąć z lektury i swojego życia pewne wnioski.


Historie, które znane były wcześniej z opowiadań Etgara Kereta zostały połączone bardzo zgrabną klamrą mikrospołeczności. Co więcej, „$9.99″ jak wiele innych filmów animowanych dla dorosłych okazuje się być dosyć brutalnym, powykrzywianym zwierciadłem naszego życia, a zobaczenie takiego odbicia może okazać się niezłym katharsis.


Bardzo dziękuję wszystkim, którzy wzięli udział w pierwszym blogowym konkursie!
DVD z filmem "Wszystko w porządku" od Gutek Film otrzymuje osoba, która wysłała poprawną odpowiedź z adresu mailowego: natbandura@gmail.com
Bardzo serdecznie gratuluję i od razu zapraszam do śledzenia bloga i Facebooka, bo mam już dla Was trzy egzemplarze filmowych książek do kolejnego konkursu!

Gutek Film

foto: listal.com, yourforum.gr

20 sierpnia 2011

Bajki dla dorosłych (część I)


Wiem, że widząc ten tytuł i temat można pomyśleć, że jestem totalnie passe, bo moda na podobną tematykę przeminęła wieki temu. Powody, dla których jednak piszę ten tekst  są co najmniej trzy: po pierwsze, sama musiałam do takich filmów odpowiednio dorosnąć. Po drugie, można się z nich wiele nauczyć. Po trzecie, ostatnio widziałam kilka takich, o których po prostu muszę wam opowiedzieć.

Przyjaźń nie liczy kilometrów ani kilogramów


Mary (mówiąca głosem Toni Collette) jest małą, zakompleksioną dziewczynką z Australii, Max (dubbinguje go Philip Seymour Hoffman) — otyłym nowojorczykiem cierpiącym na zespół Aspergera. To główni bohaterowie filmu „Mary i Max” — dramatu z plasteliny w reżyserii Adama Eliotta.


Dziwaczny zbieg okoliczności sprawia, że Mary i Max zostają korespondencyjnymi przyjaciółmi i od tej pory poznają nie tylko siebie nawzajem, odkrywając wszystkie blaski i cienie życia w bardzo dołujących rzeczywistościach, ale i swoje własne słabości. Wymiana korespondencji daje im wreszcie odrobinę radości i wiary w prawdziwą przyjaźń.


Co ten film przynosi nam, widzom? Przyznam, że jest on dość dołujący. Nawet, jeśli za najlepszego przyjaciela nie mamy złotej rybki czy szafki z batonami i nie utożsamiamy się z tytułowymi bohaterami, to przyglądanie się dorastaniu Mary, nieustannie poniewieranej przez życie (i ukochanego mężczyznę) oraz starzeniu się Maxa jest doprawdy przykrym doświadczeniem. Ale jednocześnie naprawdę pięknym, bo to absolutnie mistrzowski film.


Marionetkowa mitologia


Jeszcze bardziej mistrzowska wydaje się być „Zemsta Hebalończyka” w reżyserii Andersa Ronnow-Klarlunda. To epicka opowieść o walce dobra ze złem, w której główne role grają… drewniane marionetki, a reżyserowi udało się za ich pomocą przedstawić całą gamę zupełnie ludzkich uczuć i emocji. Władający mityczną, baśniową krainą król traci życie w wyniku intrygi wrogów. Syn władcy, książę Hal (w wersji anglojęzycznej mówiący głosem Jamesa McAvoy’a) szuka zemsty, a znajduje — drogę do wielkiego bohaterstwa i prawdziwą miłość.


Oryginalna technika i oszałamiająco piękna warstwa plastyczna autorstwa Bernda Ogrodnika i Joakima Zacho Weylandta to bezapelacyjnie największe atuty filmu. Bo nawet, jeśli sama fabuła wyda nam się niebezpiecznie znajoma (lub podobna do wielu innych filmów o starciach ciemnych mocy ze szlachetnymi samotnikami), rozwiązania, jakie wykorzystują twórcy czynią z „Zemsty Hebalończyka” niezapomniany obraz.


Ronnow-Karlund świetnie nawiązuje też do mitologii greckiej — jego bohaterowie z niebiosami połączeni są nicią (odchodzącą prosto od głowy). Metafora śmierci jest tu rozdzierająca — życie marionetek, niebywale kruche, można przerwać jednym ruchem nożyc, tak, jak w mitologii robiły to bezwzględne Mojry. Przeznaczenie jest przecież nieubłagane.

ciąg dalszy nastąpi,
artykuł pojawił się na stronie Kaseta.org

Przypominam także o konkursie 
organizowanym wspólnie z Gutek Film.
Mam dla Was DVD z filmem "Wszystko w porządku" w reżyserii Lisy Cholodenko - aby wziąć udział w losowaniu nagrody, wystarczy tylko wysłać maila z poprawną odpowiedzią na pytanie:
Ile złotych globów otrzymał film "Wszystko w porządku"?
na adres: kinofilka@gmail.com.
Macie na to czas do końca dzisiejszego dnia, dlatego - warto się pospieszyć.
(Tymczasem dziękuję wszystkim, którzy już wysłali wiadomość z poprawną odpowiedzią! i zapraszam na blogowego Facebooka.)

Gutek Film

foto i plakaty: listal.com

19 sierpnia 2011

Sean Penn


Tak naprawdę przedwczoraj miał pojawić się tu zupełnie wyjątkowy i zupełnie urodzinowy wpis. 17 sierpnia to bowiem dzień, w którym urodziny obchodzi trójka wspaniałych mężczyzn. Pierwszym i najważniejszym (chociaż nie najstarszym ;)) z nich jest mój Tato, który swoją osobowością sam z powodzeniem mógłby być bohaterem świetnej opowieści filmowej. Drugi i trzeci to znakomici aktorzy - Robert De Niro (ur. 1943r.) i Sean Penn (ur. 1960r.) - pojawili się oni na blogu w różnych kontekstach już wcześniej, wpisy znajdziecie TUTAJ i TUTAJ.


Złośliwość rzeczy martwych nie pozwoliła mi na opublikowanie tu niczego o czasie, jednak na pisanie o mistrzach nigdy nie jest za późno. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna, co powinnam napisać o Pennie czy De Niro, by nie zabrzmiało to jak masa banalnych truizmów: im obu nie można odmówić niezaprzeczalnej klasy i aktorskich osiągnięć (pisałam wielokrotnie, że uwielbiam Oscary - oboje zdobyli po dwie statuetki). Przyznam też, że wiele filmów z ich bujnych filmografii to dla mnie wciąż wielkie niespodzianki. Dlatego wyszukałam kilka ciekawych cytatów i opinii i mam nadzieję, że dla Was będą one równie interesujące, jak dla mnie.

Sean Penn


Wydaje mi się, że jest to osobowość pełna skrajności. Genialny aktor, a jednocześnie - bohater wielu plotek (z jednej strony trochę nimi pogardzam, a z drugiej - z trudem się powstrzymuję, by nie przytoczyć tu kilku moich ulubionych), skandali i na dodatek - zagorzały aktywista polityczny i społeczny.


Gus van Sant (reżyser filmu "Obywatel Milk"):

"Zaoferowałem rolę Harvey'a Milka Seanowi już w 1998 roku. Myślałem, że może projekt dojdzie do skutku wtedy, gdy uda mi się do niego zaangażować odpowiednią ilość gwiazd, więc próbowałem przekonać Penna do zagrania Milka i Toma Cruise'a do wcielenia się w rolę Dana White'a (polityka-zabójcy Harvey'a Milka - przyp.). Ale byłem raczej słabym producentem. Myślałem, że ponieważ do mnie nie dzwonili, nie byli zainteresowani współpracą. A to nie działa w ten sposób. Sean był wtedy w momencie swojej przeprowadzki do San Francisco, przechodził trudny czas w rodzinie... Więc naprawdę powinienem był do niego zadzwonić, a nie czekać na telefon od niego.
On jest naprawdę Kimś.
"


Danny Glicker (autor kostiumów do filmu "Obywatel Milk"):

"Podczas pracy nad garderobą bohaterów bardzo blisko współpracowałem z Gusem Van Santem i wszystkimi aktorami, w szczególności z Seanem Pennem. Uwielbiałem patrzeć na to, jak dokonywała się jego transformacja w postać i bardzo dobrze się nam razem pracowało. Dałem mu gruby plik zdjęć przedstawiających ubrania z epoki i to było fascynujące: móc prowadzić z nim badania i wyszukiwać istotnych detali."


Christopher Walken: Byłeś znakomity w filmie Seana Penna "Pledge" (2001)
Mickey Rourke: Wiesz co, ja to widzę w ten sposób: Kiedy kręciliśmy ten film, mieszkałem pokoju za jakieś 500$ za miesiąc i ktoś do mnie zadzwonił, czy nie chciałbym wpaść do pracy na dzień lub dwa. Takie momenty pojawiające się od czasu do czasu pozwalały mi przeżyć.
(Mickey Rourke Wrócił do gry jednak dopiero po "Sin City" w 2005 roku. Ciekawe, że będąc głównym kandydatem do Oscara za swój fenomenalny, dla mnie absolutnie niezapomniany występ w "Zapaśniku", przegrał z nikim innym, jak Seanem Pennem-Harvey'em Milkiem).


Josh Brolin o wystąpieniach publicznych Penna:

"Penn jest kapitalny. Piekielnie elokwentny i emocjonalny. Wiem, że zawsze bardzo stresuje się (haha, w oryginale: the guy gets so much shit about) wystąpieniami publicznymi, ale to jest niesamowite. Jest bardzo empatyczny, a jego przemowy zawsze rzucają mnie na kolana."


ciąg dalszy, czyli garść interesujących zdań o Robercie De Niro pojawi się jutro.

Przypominam także o konkursie organizowanym wspólnie z firmą Gutek Film.
Mam dla Was DVD z filmem "Wszystko w porządku" w reżyserii Lisy Cholodenko - aby wziąć udział w losowaniu nagrody, wystarczy tylko wysłać maila z odpowiedzią na pytanie:
Ile złotych globów otrzymał film "Wszystko w porządku"?
na adres: kinofilka@gmail.com.
Macie na to czas do soboty, 20 sierpnia.
(Tymczasem dziękuję wszystkim, którzy już wysłali wiadomość z poprawną odpowiedzią!)

Gutek Film
źródła: Interview Magazine
fotografie: listal.com, collider.com

12 sierpnia 2011

Wszystko W Porządku - KONKURS!


Nominowany do Oscara w czterech kategoriach film "Wszystko w porządku" Lisy Cholodenko już wkrótce będzie można kupić na DVD. Z tej okazji dzięki uprzejmości jego dystrybutora, firmy Gutek Film, dzisiaj ogłoszę pierwszy w historii bloga KONKURS - ale najpierw kilka słów o filmie (przypomnienie - dla tych, którzy go już widzieli i zachęcenie dla tych, którzy jeszcze nie mieli okazji go zobaczyć).

Gutek Film

Paul (Mark Ruffalo) jest typowym yuppie - singlem prowadzącym ekologiczną farmę na przedmieściach Los Angeles, wyznającym zasadę dobrej zabawy bez zobowiązań. Gdy pewnego dnia dowiaduje się, że ma dzieci (w wieku 19 lat uznał, że zostanie dawcą banku spermy może być idealnym sposobem na zarobienie kilku dolarów), przyjmuje to z radością, co więcej, ojcowski instynkt ogarnia go na tyle, iż chce bliżej poznać Lasera (Josh Hutcherson) i Joni (Mia Wasikowska), którzy zostali wychowani przez... dwie mamy. Nic (Annette Bening) i Jules (Julianne Moore) wydają się być naprawdę szczęśliwe. Nic jest lekarką, twardo stąpa po ziemi i ma się wrażenie, że to właśnie ona jest filarem ich rodziny. Jules natomiast ma odrobinę hippisowskie podejście do życia i wciąż nie może zrealizować się zawodowo. Nic i Jules ilustrują słynny frazes, według którego "przeciwieństwa się przyciągają", jednak nie na tyle silnie, by Paul nie mógł zagrozić wypracowywanej przez lata rówowadze ich domu. 

Gutek Film

Film nie jest, wbrew temu, co mogłoby się wydawać, lesbijskim manifestem. Dla Nic i Jules ich seksualność nie jest fundamentem, a film nachalnie nie nawołuje do tolerancji. Jednak, zostawia po sobie pewną refleksję. Nie daje żadnych gotowych recept na szczęście, ale jednocześnie sugeruje, jak ważne jest zaufanie i, paradoksalnie, bezwzględna akceptacja przekonań i potrzeb (zarówno partnera, jak i dzieci). Prawdopodobnie najmocniejszym atutem filmu jest koncertowe aktorstwo - najbardziej poruszającą rolę we "Wszystko w porządku" stworzyła nominowana do Oscara Annette Bening - jej Nic jest perfekcjonistką, dla której największym cierpieniem jest konieczność patrzenia na pęknięcia w stworzonej idylli. Bening nieznacznie ustępują Julianne Moore i Mark Ruffalo (którego ostatnio lubię coraz bardziej).

Gutek Film

Jak już pisałam, z okazji premiery,
DVD z filmem "Wszystko w porządku" wydawane przez Gutek Film możecie wygrać w konkursie!
- odpowiedź na pytanie 
Ile Złotych Globów zdobył film "Wszystko w porządku"?
wystarczy wysłać mailem na adres kinofilka@gmail.com.
Spośród poprawnych odpowiedzi wylosuję zwycięzcę, a na wysłanie maila macie czas do soboty, 20 sierpnia.
Powodzenia!!!

11 sierpnia 2011

Antonio Banderas

Antonio Banderas jest jednym z moich absolutnie ulubionych aktorów. Dlatego z okazji jego urodzin postanowiłam poświęcić mu zupełnie osobny wpis, by podać kilka konkretnych powodów, dlaczego tak bardzo go lubię. A przyznam, że do tego lubienia musiałam dorosnąć.


Antonio Banderas
urodził się w 1960 roku w Maladze w Hiszpanii i gdy przyjrzymy się bliżej początkom jego kariery, nie znajdziemy tam oszałamiających filmów, ani wielkiego kina, oczywiście, z zasadniczym wyjątkiem: w latach 80. Banderas zagrał w kilku świetnych filmach maestro Pedro Almodóvara, między innymi w "Matadorze", "Zwiąż mnie!", "Prawie Pożądania" czy "Kobietach na skraju załamania nerwowego". Tym bardziej ciekawa jestem efektów najnowszej współpracy na linii Banderas-Almodóvar, czyli filmu "Skóra, w której żyję" (polska premiera już za miesiąc!).


Co mnie tak naprawdę najbardziej rozrzewnia w całej historii Banderasa wspinającego się po drabinie sukcesu to historia o jego pierwszym zetknięciu się z Hollywood. Aktor, mając już w swojej filmografii kilkanaście filmów hiszpańskojęzycznych marzył o karierze za oceanem. Wyjechał więc nie znając ani słowa po angielsku, mając nadzieję na to, że los się do niego uśmiechnie. I rzeczywiście - na jednym z bankietów podszedł do niego pewien producent. Próbował nawiązać konwersację z Banderasem, ale odpowiadające mu ciągłe "Yes" utwierdziło go w przekonaniu, że nie będą w stanie porozmawiać o roli. Dał jednak Banderasowi szansę. Aktor miał zaledwie kilka tygodni na nauczenie się angielskiego, ale jego niebywała determinacja umożliwiła mu na zagranie pierwszej przełomowej roli w filmie "Królowie Mambo" (reż. Arne Glimcher).


Później wszystko potoczyło się zupełnie szczęśliwie - kolejne role i coraz bardziej znane filmy ugruntowały pozycję Banderasa w światowym kinie - tytuły takie jak "Filadelfia" (reż. Jonathan Demme), "Dom dusz" (reż. Bille August) czy "Wywiad z Wampirem" (reż. Neil Jordan) mówią same za siebie. Podczas pracy nad komedią "Zbyt wiele" (reż. Fernando Trueba) Antonio Banderas poznał swoją obecną żonę, Melanie Griffith.


Kilka lat później Antonio Banderas rozpoczął filmową współpracę z Robertem Rodriguezem - nakręcili razem sześć filmów i mają w planie kolejne. Natomiast reżyser Martin Campbell pokazał nam, że nikt inny nie mógł wcielić się w legendarnego Zorro lepiej, niż słynny Hiszpan.


Z całej filmografii Banderasa oprócz filmów Almodóvara ja chyba najbardziej lubię "Evitę" Alana Parkera, czyli biografię Evy Perón (którą brawurowo zagrała Madonna) w konwencji musicalu. Banderas jako śpiewający Ché absolutnie zachwyca swoją muzykalnością i bezpretensjonalnością (moją ulubioną piosenkę  z "Evity" możecie zobaczyć TUTAJ). Oczywiście, wiele filmów z filmografii Banderasa to dla mnie wciąż zagadka i coś, co z wielką ciekawością odkryję (szczególnie chciałabym zobaczyć "Mroczną Argentynę", "Pancho Villa we własnej osobie" i "Zniewagę").


Ostatnio trochę ubolewam nad tym, że Banderas wpadł w pułapkę pewnego schematu - jego najnowsze role to typowi dojrzali amanci, don Juani po przejściach - możemy to zaobserwować w filmach "Niewinna" (reż. Richard Eyre, pisałam o filmie TUTAJ) czy "Poznasz przystojnego bruneta" (reż. Woody Allen). Mam nadzieję, że rola u Almodóvara przełamie ten schemat, od kilku lat trwają także przymiarki do nakręcenia biografii Salvadora Dali z Banderasem w roli głównej i muszę przyznać, że oczami wyobraźni widzę, jak świetny mógłby to być film.


A Wy które filmy z dorobku Antonio Banderasa lubicie najbardziej?

Mam też dla Was pewne ogłoszenie, które niezwykle mnie cieszy - już wkrótce na blogu pojawi się pierwszy KONKURS, w którym nagrodą będzie premierowe DVD z jednym z najnowszych (i chętnie nagradzanych filmów), dlatego już teraz zachęcam do śledzenia bloga, Facebooka i więcia udziału w konkursie!

Gutek Film

Fotografie: listal.com

5 sierpnia 2011

Klimt


reż. Raoul Ruiz
scen. Raoul Ruiz
2006
 

Lubicie filmy o malarzach?
Ja kiedyś naprawdę uwielbiałam je oglądać (pisałam o nich nawet wiele miesięcy temu TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ), do czasu, aż w moje ręce wpadł film "Klimt" w reżyserii Raoula Ruiza.


Biografia austriackiego malarza-symbolisty Gustava Klimta, prawdopodobnie najbardziej znanego przedstawiciela secesji wydaje się być znakomitym materiałem na filmową historię. Silna osobowość kobieciarza rozwijającego swoją sztukę w czasie dekadenckiego przełomu IXX i XX wieku, pragnącego stworzyć dzieło totalne, wtnikające z nieograniczonej swobody twórczej, niesplątanego żadymi konwenansami... Niestety, obraz z 2006 roku to kolejny film zmarnowanej szansy.


Raoul Ruiz chyba od początku założył, iż jego film nie będzie biografią 1:1. To pozwoliło mu na znacznie większą swobodę, ale jednocześnie - po zderzeniu się z wielką sztuką i osobowością Klimta, reżyser wpadł w pułapkę, w której jego film stał się wydmuszką, jedynie ładnie oprawioną kostiumami i scenografią.


Ruiz przez większą część filmu opowiada nam lekko schizofreniczną historię, w której Gustav Klimt (John Malkovich), targany namiętnością do pewnej tajemniczej kobiety (Safron Burrows), ścigany przez wścibskiego sekretarza (Stephen Dillane) jawi się widzowi jako egocentryczny brutal. Zaryzykuję stwierdzenie, że Klimt miał być tutaj uosobieniem fin de siecle'u, jednak skończyło się na (zapewne dobrych) chęciach.


Ja w tej historii nie znalazłam głębszego sensu, a dodanie rozmetaforyzowanych wątków pozbawia biografię błyskotliwości i większość filmu zmienia w pseudoartystyczną papkę. Być może ktoś kiedyś jeszcze podejmie się sportretowania Klimta, byśmy mogli zachwycić się filmem tak, jak zachwycamy się na przykład "Pocałunkiem"...


PS. Być może to tylko moje zbyt daleko idące wnioski, ale czasami miałam wrażenie, że pochodzący z Chile reżyser nadaje historii klimat bardziej południowoamerykański, niż europejski?

fotografie: moviesonline.ca, silenzio-in-sala.com