21 marca 2012

Zemsta Jeździ Pickupem


Najnowszy film Paolo Sorrentino, „Wszystkie odloty Cheyenne’a”  ogląda się jak piękny, wzruszający, miejscami zaskakujący teledysk ze szczyptą dosyć abstrakcyjnego humoru. To westchnienie pełne nostalgii, muzyki z lat 80., pięknych amerykańskich obrazków i talentu Seana Penna.


Cheyenne (znakomity Sean Penn) jest podstarzałą gwiazdą rocka o wyglądzie Roberta Smitha. Nie chce śpiewać („po co wracać na scenę, skoro jest Lady Gaga..?” – pyta), nagrywać, ani wydawać, ale swoim wizerunkiem bardzo mocno próbuje zatrzymać przeszłość. Desperacko broni się przed dorosłością, nie ma kontaktu z rodziną, nosi w sobie poczucie winy po tym, jak dwójka nastolatków popełniła samobójstwo pod wpływem jego muzyki i niechętnie rozmawia z ludźmi.  


Czas spędza ze smutną, depresyjną nastolatką Mary (Eve Hewson), której matka ciągle wypatruje swojego zaginionego syna, a jego żona Jane (wspaniała Frances McDormand) zdaje się zupełnie akceptować dziwactwa męża, traktując go z jednej strony jak świetnego znajomego z równie nietypowym jak ona poczuciem humoru, a z drugiej – jak dziecko, którego być może jej brakuje („Gwiazda rocka nie powinna mieć dzieci” – twierdził Cheyenne).


Gdy umiera ojciec Cheyenne’a, mężczyzna po 30 latach wraca do Nowego Jorku. Tam dowiaduje się, że jego ojciec wiele lat spędził poszukując możliwości zemsty na swoim oprawcy z Auschwitz. Syn postanawia dokończyć misję – w pożyczonym pickupie przemierza kolejne stany, a film zmienia się w klasyczne kino drogi. Plenery zmieniają się w przydrożne motele i zaniedbane stacje benzynowe. Pojawiają się osoby, które przybliżają Cheyenne’a do poszukiwanego nazisty, ale także do jego własnej dojrzałości. Podróż jest tutaj bowiem dość banalną, ale jakże świetnie sportretowaną metaforą wewnętrznej przemiany bohatera. Dorosłości najdłużej opierać się będzie image Cheyenne’a.


Najmocniejszym elementem obrazu jest bez wątpienia rola Seana Penna. Laureat dwóch Oscarów kradnie dla siebie cały film, można mieć jednak wrażenie, że większość użytych przez niego środków wyrazu znamy już z wcześniejszego (równie wspaniałego) „Sama” Jessie Nelson. Penn świetnie sprawdza się w roli zagubionego, nieco zdziecinniałego gwiazdora w glam rockowej stylizacji, potrafiąc oddać zarówno jego smutek jak i nostalgię. To ostatnie uczucie jest chyba również bardzo bliskie reżyserowi, a najsilniej da się ją odczuć w scenie występu zespołu Talking Heads wykonującego piosenkę „This must be the place”, któremu przygląda się Cheyenne. Również później, ten sam utwór zaśpiewa napotkany przez głównego bohatera mały chłopiec (symbol „nowych czasów”, znający ten kawałek jedynie jako cover Arcade Fire).


Interesujący są również bohaterowie drugoplanowi. O większości z nich nie wiemy zbyt wiele, ale to galeria fascynujących osobowości: poza wspomnianą Marią, jej enigmatyczną matką i szaloną żoną Cheyenne’a (pracującą na co dzień jako strażak, zajmującą się naprawianiem samochodu i entuzjastycznym uprawianiem tai-chi), na uwagę zasługuje poznany przez tytułowego bohatera Ernie Ray (Shea Whigham, szerokiej publiczności znany z roli snajpera w „Maczecie” Roberto Rodrigueza i szeryfa Eliasa Thompsona w serialu „Zakazane Imperium”), biznesmen w typie macho, który pożycza Cheyenne swój samochód.


Spotkanie Cheyenne’a z dawnym oprawcą ojca jest niewątpliwie najbardziej poruszającą sceną z całego filmu. Zemsta dokonuje się na bezkresnej, śnieżnej przestrzeni, ale nie jest to tylko akt swoistego okrucieństwa. Nie jest to także wyłącznie spełnienie niewyrażonej woli ojca. To moment podjęcia prawdziwie dorosłej decyzji, po której Cheyenne, paradoksalnie, może spać spokojniej, niż kiedykolwiek i wrócić do domu z podniesionym czołem.

fotografie: listal.com

18 marca 2012

Seksualnie podejrzani, czyli dwuznaczność płciowa w filmach (część 2)


Dzisiaj część druga artykułu, który ukazał się na portalu G-Punkt.pl
Transwestyta-terrorysta
 


Patrick 'Kitten' Braden nazywający siebie Świętą Kicią, główny bohater filmu Neila Jordana "Śniadanie na Plutonie" był synem księdza i jego gosposi, wychowanym w tradycyjnej, konserwatywnej rodzinie irlandzkiej. Pewnego dnia porzuca dom i szkołę prowadzoną przez księży (gdzie pisze zbyt śmiałe obyczajowo opowiadania i zamiast na chłopięcy wf chodzi z dziewczętami na zajęcia robótek ręcznych i z wielką finezją wyszywa sobie szkolny mundurek).
 
Kicia (brawurowy Cillian Murphy) to postać, która ma niebywałą zdolność przyciągania do siebie brutalnych mężczyzn i znajdowania się w miejscach czy sytuacjach, które czynią z jej życia barwny, nieco groteskowy dramat (znakomitym zabiegiem było osadzenie akcji filmu w latach 70). Bohater, po kilku miesiącach tułania się po całej Irlandii, szukając matki, o której tylko tyle, że wyglądała jak Mitzi Gaynor, trafia do Londynu.
 

Pewnego wieczora w barze, w którym poszukuje szczęścia i odrobiny miłości, wybucha bomba. Kicia, jako irlandzki transwestyta staje się głównym podejrzanym i potencjalnym zamachowcem. Bardzo przejmująca jest scena, w której przesłuchiwana jest przez policjantów – bita i torturowana, prowadzi swoją grę, w której myślami odlatuje w dziwne przestrzenie i powtarza, że kiedyś zje tytułowe śniadanie na Plutonie. Co czyni tę scenę jeszcze bardziej rozdzierającą to fakt, iż Kicia błaga o to, by mogła pozostać w celi, bo to jedyne miejsce, gdzie, zamknięta, odizolowana i pozostawiona własnym myślom, czuje się naprawdę bezpiecznie.

Transgenderowa klątwa
"Orlando" w reżyserii Sally Potter, będący adaptacją powieści Virginii Woolf, kwestię płciowości i tożsamości seksualnej traktuje jeszcze inaczej. Tytułowy bohater (Tilda Swinton) jest młodzieńcem, o androgynicznym wyglądzie (jednak, co komunikuje Orlando na samym początku filmu, mimo kobiecej powierzchowności, nie ma najmniejszej wątpliwości co do jego płci). Zostaje on obłożony klątwą wiecznej młodości przez królową Elżbietę I, którą zagrał... mężczyzna – Quentin Crisp. Biografia aktora (ofiary homofobicznych ataków, która chętnie eksperymentowała z transwestytyzmem) dodaje tej historii dodatkowych kontekstów.
 

Historię Orlando obserwujemy nie tylko na przełomie wieków (w zmieniających się rzeczywistościach, dynamicznie kształtowanych przez rozwój techniki czy odmienną obyczajowość), ale także – na przełomie płci. Orlando bowiem z mężczyzny zmienia się w kobietę, a, co najbardziej zaskakujące, w obu płciach czuje się sobą (jako mężczyzna z łatwością nawiązuje tradycyjne kontakty z kobietami, jako kobieta – zostaje matką). To opowieść o szukaniu, a raczej – znajdowaniu i akceptowaniu własnej tożsamości.
 

Transfobia ostateczna
Własną tożsamość w pełni akceptuje także Teena Brandon (nagrodzona Oscarem Hilary Swank), główna bohaterka opartego na autentycznych wydarzeniach dramatu "Nie czas na łzy" w reżyserii Kimberly Peirce.


Dziewczyna od dawna czująca się w pełni mężczyzną trafia do prowincjonalnego miasteczka gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie wdzięczy się do widza, nawet nie od początku daje się lubić, jest recydywistką, nieustannie kłamie i nie stroni od bójek. Jednak, jej determinacja w ukryciu prawdziwej płci jest niesamowita. To nie tylko smutna opowieść o dziewczynie, która chciała być chłopcem. To zapis dramatycznego splotu wydarzeń, które mogły zakończyć się słodko-gorzkim happy-endem (społeczny wyrzutek znajduje dziewczynę, która go akceptuje i razem wyruszają w swoją młodzieńczą podróż ku lepszemu życiu), a doprowadziły do tragedii – morderstwa, której ofiarą był Brandon, a sprawcą – nie tylko mężczyzna, który strzelał, ale wszyscy ludzie z zaściankowej mikrospołeczności, którzy w młodym przybyszu widzieli uosobienie najgorszego wynaturzenia.


Transgenderyzm dziecięcy
Nietolerancja oczywiście nie jest cechą wyłącznie marginesu. "Różowe lata", film Alaina Berlinera, pokazuje brak akceptacji odmienności wśród ludzi żyjących w eleganckiej dzielnicy domków jednorodzinnych, którzy pławiąc się w zapewnieniach o własnej wspaniałości nie dopuszczają myśli o swoich wadach. Ludovic (Georges Du Fresne) – chłopiec, który twierdzi, że jest dziewczynką, daje im, oprócz materiału do plotek, także podstawę do zapewniania siebie o zupełnej (fałszywej) normalności.

Matka chłopca, w którym skrycie podkochuje się główny bohater mówi swojemu synowi, iż za zabawy z dziwakami idzie się do piekła. Ojciec Ludovica, na samą myśl o tym, iż jego syn już w wieku siedmiu lat mógłby przejawiać skłonności do transwestytyzmu, dostaje białej gorączki.
 
Uczynienie głównym bohaterem małego chłopca było z pewnością ciekawym zabiegiem, gdyż otwiera furtkę do rozważań, iż być może problemy z płciowością mają podstawy genetyczne, a nie są jedynie dziecięcym wybrykiem. "Różowe lata" prowadzą jednak do różowego happy-endu, co mimo wszystko nie oznacza, że obraz nie jest interesującym głosem w filmowej transgenderowej dyskusji.
Płeć ukryta
Podczas, gdy w "Różowych latach" bohaterem jest mały chłopiec będący w samym środku wrogo nastawionej sąsiedzkiej grupy społecznej, główni bohaterowie "XXY" Lucii Puenzo postanawiają wyprowadzić się na zupełne pustkowie, by z problemem poznania, uznania i zaakceptowania odmienności dziecka poradzić sobie w samotności.

Alex (Inés Efron) jest hermafrodytą, traktowaną przez rodziców jak córkę. Najlepszy przyjaciel zdradza ją, wyjawiając sekret jej płci innym mieszkańcom wioski, a matka zaprasza do domu dawno nie widzianych znajomych pod pretekstem miłego towarzystwa, mając w rzeczywistości nadzieję, iż przyjeżdżający chirurg szybko przeprowadzi Alex operację płci, by mogła stać się stuprocentową kobietą. Dziewczyną tymczasem targają liczne wątpliwości i tylko ojciec (wspaniały Ricardo Darín) wydaje się ją rozumieć.

Będąc posiadaczką właściwie obu płci, mając żeńskie imię oraz żeńskie hormony w pigułkach, ale właściwie męską budowę ciała, sposób chodzenia i ubierania, Alex nie jest do końca przekonana, kim chce być lub, jeszcze pewniej – czy chce decydować już teraz i czy w ogóle kiedykolwiek podejmie tę decyzję. W swoiście utopijnym nadmorskim krajobrazie, w miękkości nieustannej obserwacji i rodzicielskiej opieki, Alex dorasta i dojrzewa budując wokół siebie mur z bardzo cienkiego szkła, za którym do pewnego momentu nikt nie wiedział kim (lub, jak mówili wrogo nastawieni rybacy w porcie – czym) naprawdę była. Gdy jej tajemnica wychodzi na jaw, do głosu dochodzą także wszystkie jej wątpliwości i lęki. Argentyńskiej reżyserce udało się stworzyć przejmującą historię, w której nie ma miejsca na przesłodzone, banalne frazesy o tolerancji. Tutaj przede wszystkim liczy się człowiek jako istota, której nadrzędnym prawem jest spokojne życie w społeczeństwie, bez względu na okoliczności.

I to, chociaż również brzmi trochę jak banalny frazes, jest pośrednio lub bezpośrednio przesłaniem większości filmów poruszających tematykę transgenderową, która, mimo że w kinie nie jest już tabu, wciąż pozostawia filmowcom duże pole do popisu.

fotografie: listal.com

17 marca 2012

Seksualnie podejrzani, czyli dwuznaczność płciowa w filmach (część 1)


... czyli o czym pisałam ostatnio na G-Punkcie, cały tekst do przyłapania TUTAJ.

Transwestytyzm, transseksualizm, andromimeza, hermafrodytyzm to wciąż jeszcze przejawy odmienności, które nie zostały do końca zbadane lub nie uzyskały poparcia większości społeczeństwa. Mimo że takie zjawiska występują od dawna w wielu kulturach, transfobia znacznie częściej wypiera tolerancję. Naturalnie tworzy się więc platforma do dyskusji na temat osób, które wykazują tendencje do odbiegania od wyznaczonych biologicznie ról płciowych. W kinie można pokazać wiele. Niestety, łatwo w tym temacie popaść w banał. 

Transgender w stylu retro
  
Jednym z pierwszych filmów o tematyce transgenderowej jest "Glen or Glenda" (1953) w reżyserii słynnego ekscentryka Eda Wooda – autobiograficzna, z perspektywy naszych czasów kiczowata opowieść o miłośniku blond peruk i różowych swetrów z angory (granym przez samego reżysera) z mocnym przesłaniem tolerancji dla osób, które ówcześnie za swoje upodobania zamykane były w zakładach dla obłąkanych. Ed Wood pojawia się również w filmie biograficznym w reżyserii Tima Burtona, gdzie w postać najgorszego reżysera świata wcielił się Johnny Depp. Tutaj także mocno zaakcentowano jego transwestytyzm i jednocześnie – niemal idealne wtopienie się w twórcze środowisko i akceptację żony.
 
O podobną akceptację walczy również Roy (Tom Wilkinson), główny bohater filmu Jane Anderson "Normalny", który po wielu latach pozornie szczęśliwego małżeństwa mówi swojej żonie, Irmie (Jessica Lange), że tak naprawdę czuje się kobietą. Film, mimo że nie do końca udany, jest uważnym studium życia rodziny, która musi zmierzyć się z sytuacją, zarówno w mikrokosmosie własnego domu, jak i w obliczu reakcji niewielkiego amerykańskiego miasteczka, w którym mieszkają od zawsze.

Transwestytyzm konserwatywny
 

Również Bree (Felicity Huffman), główna bohaterka kameralnego filmu "Transamerica" próbowała wtopić się w społeczeństwo. Nosząca niegdyś imię Stan, pracuje na dwa etaty odkładając każde zarobione pieniądze na ostatnią operację zmiany płci. Tuż przed tym, jak jej terapeutka ma złożyć podpis na niezbędnych dokumentach, kobieta dowiaduje się, że ma... syna, młodocianego recydywistę, odsiadującego właśnie wyrok. Zostaje zmuszona do odszukania chłopca i zaopiekowania się nim przez kilka dni. Oglądamy więc film drogi, podczas którego oboje, Bree Toby, karmią się wzajemnie kłamstewkami uciszającymi sumienie, zaczynają lubić się coraz bardziej i coraz głębiej wpadają w pułapkę niedomówień.

 

Bree, aktywna członkini grupy wsparcia dla transseksualistów, z uwagą pilnuje codziennego makijażu, przyjmowania odpowiedniej dawki hormonów i tego, by ubiorem jak najmniej wyróżniać się z tłumu. Z jednej strony czasami, po nałożeniu zbyt grubej warstwy pudru, wydaje się być teatralnie przebraną, z drugiej jednak wiemy, że jest to po prostu desperacka chęć przyspieszenia momentu, w którym będzie mogła powiedzieć: "Jestem kobietą". Jak na ironię, w pewnym momencie filmu możemy usłyszeć piosenkę "Soy infeliz" – "Jestem nieszczęśliwa" – śpiewa Lola Beltran i w przeraźliwie smutny, a jednocześnie prawie niezauważalny sposób opisuje prawdziwe uczucia bohaterki. Reżyserowi Duncanowi Tuckerowi udało się stworzyć film w którym temat poszukiwania tożsamości seksualnej jest głównym i absolutnie najważniejszym wątkiem, jednak bohaterka nie szuka w widzach współczucia. Przeciwnie, jej upór i siła woli sprawiają, że sami podświadomie zaczynamy jej kibicować i, co ważniejsze, rozumieć.
Transgenderowa almodrama
 

Marzenia o operacji zmiany płci pojawiają się także w filmie "Złe wychowanie" Pedro AlmodóvaraPoszukiwanie swojej tożsamości to jedna z najbardziej charakterystycznych cech kina mistrza z La Manchy. Tu jednak umieszczenie (w zazwyczaj zawiłej i pod wieloma względami seksualnie niejednoznacznej) historii dwójki transwestytów to forma śmiałego, filmowego manifestu, będącego sprzeciwem wobec purytańskiej obyczajowości Hiszpanii. Zahara (Gael García Bernal), znany transseksualista udający w swoich performance'ach Sarę Montiel przyjeżdża do ojca Manuela (Daniel Giménez Cacho), uczącego w miejscowej szkole katolickiej.
  


Molestowany wiele lat przedtem przez duchownego, chce wykonać swój subtelny plan zemsty. Szantażuje więc ojca i próbuje wyegzekwować od niego pieniądze na zrealizowanie swoich pragnień o lepszym życiu i lepszym ciele. Zahara podaje się za... własną siostrę i zaczyna szantażować księdza opowiadaniem, które w swojej treści odkrywa wszystkie mroczne sekrety sprzed lat.

Fabuła całego filmu jest znacznie bardziej zawiła, a sposób pokazania transseksualistów – przejmujący. Są oni społecznymi wyrzutkami, żyjącymi gdzieś na granicy prawa i rzeczywistego świata, tworząc swoje kiczowate, wyszywane cekinami performance. Wmawiając sobie, że są półbogami, próbują wznieść się ponad beznadzieję świata (i, co należy ponownie podkreślić, również ponad skostniałą hiszpańską moralność).
  

Tak dzieje się również w innym filmie Almodóvara: "Wszystko o mojej matce". Tutaj transwestyta Lola (Toni Cantó) jest niejako przyczyną wszystkich wydarzeń opowiedzianych w filmie. Jest też postacią tragiczną - tkwi w wielu toksycznych, opartych na seksie związkach z kobietami, wychodzi na ulicę, ucieka przed problemami, ale z drugiej strony, wydaje się nie zdawać sobie sprawy z tego, że rani innych. Gdy dowiaduje się że jest ojcem, na zmianę życia jest już znacznie za późno. Ostatecznie rozwiązłą Lolę spotyka kara.  Zupełnie pozytywną postacią jest tu jednak Agrado-Przyjemność (Antonia San Juan) – transwestyta wielokrotnie poniżany przez mężczyzn, których spotyka na ulicy. Prostytuuje się i uznaje to za zupełnie normalne zajęcie, ponieważ nie wyobraża sobie, że ktokolwiek mógłby mu pozwolić na robienie czegoś innego. Gdy jednak dostaje szansę od losu, wykorzystuje ją w stu procentach – zostaje garderobianą znanej gwiazdy scen teatralnych, Humy Rojo (Marisa Paredes).
  


Gdy pewnego dnia aktorka nie zjawia się w teatrze, Agrado wychodzi na scenę i opowiada historię swojego życia. Jej monolog, oparty na wymienianiu w komiczny sposób kwot, jakie wydała, by poprawić swoje ciało jest równocześnie błyskotliwym i przewrotnym komentarzem transwestytyzmu jako zjawiska o podłożu seksualnym: "Autentyczność kosztuje" – mówi Agrado, dla której rozliczne operacje były jedyną drogą do bycia stuprocentową sobą.

  

Plotkarskiej pikanterii dodaje fakt, iż Pedro Almodóvar przez kilka lat był mężem znanego hiszpańskiego transseksualisty (obecnie – rzadko grywającej aktorki, która pojawiła się między innymi w filmie "Kika"), Bibí Andersen.

Ciąg dalszy nastąpi...

15 marca 2012

Lęk Wysokości

Pełnometrażowy debiut Bartosza Konopki, autobiograficzny "Lęk Wysokości" to bardzo intymne, hipnotyzujące, piękne i emocjonalnie odważne studium relacji między ojcem i synem.

  

Tomek (Marcin Dorociński) pracuje jako reporter w telewizji. Ma świetną narzeczoną, piękne mieszkanie i zajmujące życie zawodowe, jednak cieniem na tych pięknych obrazkach kładą się jego problemy z ojcem, który trafia do szpitala psychiatrycznego. 

fot. Mateusz Skalski


W oczach sąsiadów Wojciech (Krzysztof Stroiński) jest bowiem groźnym wariatem, który wyrzuca z okna telewizor, żyje wśród setek niepotrzebnych przedmiotów i w afekcie posuwa się nawet do podpalenia drzwi sąsiedniego mieszkania. Mężczyzna jednak w rzeczywistości jest bardzo zagubiony. W przeszłości pozostawiony przez żonę wyjeżdżającą do pracy w Niemczech, po latach miota się między agresją a apatią, uczuciami do syna, a nienawiścią do świata.

fot. Mateusz Skalski 

Tomek wie, że tylko porozumienie z ojcem może przynieść mu spokój. Czuje, że wychowanie własnego dziecka będzie tym trudniejsze, im bardziej będzie się oddalał od Wojciecha. W ich rozmowach jest często niewiele słów, ale każde spotkanie, przepełnione wieloma wymownymi, symbolicznymi gestami coraz silniej ich do siebie zbliża. Tytułowy lęk wysokości zostaje pokonany podczas wspólnej wyprawy w góry, a sceny tam nakręcone (autorem zdjęć do filmu jest Piotr Niemyjski) robią ogromne wrażenie.

fot. Mateusz Skalski

"Lęk Wysokości" to koncert znakomitego aktorstwa Krzysztofa Stroińskiego i Marcina Dorocińskiego. Stroiński fantastycznie portretuje dotkniętego chorobą psychiczną Wojciecha, który najbardziej ceni spokój w swoim własnym świecie, początkowo przede wszystkim kosztem spokoju syna. Tomek z kolei nie potrafi zignorować tego, co dzieje się z jego ojcem nawet, gdy cierpi na tym jego poukładana codzienność. 


Partnerujące im Magdalena Popławska, Dorota Kolak i Anna Dymna są dla nich jedynie całkiem interesującym, ale niekoniecznie wyrazistym tłem. 


fot. Mateusz Skalski  

"Lęk Wysokości" to wspaniałe, wzruszające, emocjonalne kino. To film, który na długo pozostawia po sobie ślad i jednocześnie dowód na wielki talent i dojrzałość artystyczną twórców.
 
Premiera kinowa filmu już 20 kwietnia 2012.

"Lęk Wysokości" miałam przyjemność obejrzeć w ramach (już 15.!) Międzynarodowego Festiwalu Filmowego ZOOM Zbliżenia, jednego z najciekawszych (jeśli nie najciekawszego!) festiwali promujących kino niezależne.


 
fot. Marcin Oliva Soto

Pomysł zaproszenia Marcina Dorocińskiego na dyskusję z widzami tuż po zakończeniu seansu był strzałem w dziesiątkę, bo miał on do powiedzenia sporo naprawdę interesujących rzeczy na temat pracy nad filmem i samego aktorstwa, co ukazało mi kilka kolejnych niuansów i tropów "Lęku Wysokości".


fot. Marcin Oliva Soto

Zdjęcia autorstwa Marcina Olivy Soto (po kliknięciu w nazwisko fotografa będziecie mogli podziwiać inne jego fotografie, polecam, bo są naprawdę imponujące!) pochodzą ze strony festiwalu: www.zoomfestival.pl i tutaj możecie znaleźć więcej zdjęć i wszystkie informacje na temat festiwalu. 


fot. Marcin Oliva Soto

Bardzo dziękuję również współorganizatorowi festiwalu, Markowi Oleksemu za możliwość obejrzenia filmu pomimo pewnych  początkowych trudności!


fotografie Mateusza Skalskiego: studiomunka.pl 

9 marca 2012

Wstyd

EMOCJONALNE PORNO

„Wstyd” w reżyserii Steve’a McQueena jest jednym z najbardziej intymnych filmów ostatnich lat. Obnażenie emocjonalne wywołuje dreszcze i wprowadza w stan niepokoju. Chemia, jaką reżyser buduje między sobą, aktorami i miastem to uczucie, które po seansie ciężko jest zapomnieć.


Brandon (Michael Fassbender) jest trzydziestoletnim yuppie, któremu pozornie można zazdrościć. Jest przystojny, ma świetną pracę, odnoszących podobne sukcesy kolegów i prowadzi intensywne życie erotyczne. Te piękne obrazki to jednak zasłona dymna dla tego, co jest brutalną prawdą: jego szef, a jednocześnie przyjaciel próbuje dowartościować się zdradzając żonę i kompromitując się przed kobietami dość żenującymi próbami uwodzenia, sam Brandon jest uzależniony od seksu i pornografii, szuka zaspokojenia u prostytutek, przypadkowo spotkanych kobiet, w internetowych nagraniach czy masturbując się w toalecie swojego biurowca.


W swoim mikrokosmosie (za który może być uznane zarówno sterylne mieszkanie, jak i cały Nowy Jork, dodający bohaterowi anonimowości, jak również będący dla niego pełną pokus kryjówką) Brandon próbuje zagłuszyć wszystkie oznaki niepokoju. Jego szklany klosz zacznie pękać, gdy do mieszkania wprowadzi się jego siostra Sissy (Carey Mulligan). Tak samo zagubiona i równie nieszczęśliwa. Brandon nie chce dopuścić Sissy do siebie. Rozchwiana emocjonalnie dziewczyna rozpaczliwie szuka uwagi, zrozumienia, rady i, co najbardziej łączy ją z bratem, miłości. Ona jednak, w przeciwieństwie do Brandona, między słowami potrafi się do tego przyznać.   


Tempo całego filmu jest bardzo spokojne. Intrygują długie ujęcia, bardzo często opierające się na zbliżeniu (bądź nawet detalu!). Poszczególne sceny przeplatają się, układając patchwork z emocji, bo one we „Wstydzie” dominują nad zdarzeniami. To emocje są katalizatorem wszystkiego, co robią i mówią bohaterowie, dlatego tym silniejsza w wymowie wydaje się być dużo bardziej dynamiczna, wręcz emocjonalnie rozdzierająca końcówka filmu.


Mocną stroną tego obrazu jest również to, że Steve McQueen nie daje nam gotowych odpowiedzi. Nie wiemy zbyt wiele o przeszłości głównego bohatera, nie znamy jego upodobań. Brandon nie jest everymanem, bo jego status i problemy nie są powszechne, ale z pewnością odpowiada tysiącom mężczyzn tak samo jak on zagubionych  w świecie, wielkim mieście, własnych słabościach czy nałogu. Niemożność określenia wszystkich źródeł problemów Brandona czyni z niego bohatera jeszcze słabszego, jeszcze bardziej tragicznego, ale i jeszcze bardziej uniwersalnego. McQueen pokazuje też, że życie to nie jest prosty film. Nie sili się na rozwiązywanie problemów, wręcz nie pozwala Brandonowi na odzyskanie spokoju ducha. Szybko zabiera widzom delikatnie tlącą się nadzieję na jego przemianę pod wpływem atrakcyjnej i współczującej koleżanki z pracy. Strach przed kompromitacją i zmianą jest zbyt paraliżujący. I zbyt wstydliwy.


  Tandem reżysersko-aktorski McQueen-Fassbender to obecnie jeden z najciekawszych, najodważniejszych, najbardziej bezkompromisowych, ale być może wkrótce i najważniejszych duetów współczesnego kina. Uwaga, z jaką przyglądają się światu i emocje, jakie wykorzystują do opowiadania historii są ostre jak uderzenie w policzek. I to jest ich największa siłą.


fotografie: allmoviephoto.com