28 lutego 2014

Ona

reż. Spike Jonze
scen. Spike Jonze
2013

Czym jest prawdziwa miłość? - zdaje się nieustannie pytać Spike Jonze w swoim najnowszym filmie - Czy można pokochać kogoś, kto nie ma ciała? Jaka będzie definicja człowieczeństwa w niedalekiej przyszłości? I pomimo że może to zabrzmieć jak zbiór wyświechtanych frazesów, reżyser poprzez umieszczenie swojego bohatera w nieco surrealistycznym środowisku i osobliwym emocjonalnym układzie, jednocześnie unika banału i nie szuka odpowiedzi na siłę.


Theodore Twombly (znakomity Joaquin Phoenix) jest zamkniętym w sobie, bardzo wrażliwym samotnikiem z bolesną przeszłością, od której nie potrafi się uwolnić mimo upływających miesięcy. Kupno systemu operacyjnego posiadającego prawdziwie ludzką inteligencję oraz intuicję (i mówiącego głosem Scarlett Johansson) nie tylko zmieni jego podejście do życia, ale również nakaże mu przewartościować wszystko, co do tej pory uważał za rzeczywiste. Theodore żyje bowiem w świecie, w którym to, co realne miesza się z uniwersum wirtualnym. To miejsce, gdzie trudno jest znaleźć wrażliwość na słowo, sztukę i proste codzienne przyjemności. Zagubiony w nim Theodore coraz dalej i coraz śmielej odchodzi więc do tego iluzorycznego, nieco utopijnego świata, od którego nie potrafi odciągnąć go ani jego wielka utracona miłość (Rooney Mara) ani najlepsza przyjaciółka Amy (Amy Adams).


Strona wizualna "Her" to - obok błyskotliwego scenariusza Spike'a Jonze'a i poruszającego Joaquina Phoenixa - jeden z największych atutów filmu. Zachwyciły mnie jego kolory, sposób przedstawienia miasta (jako wielkiej metropolii, która jest jednocześnie miejscem zamieszkania milionów anonimowych jednostek, ale także sprawia wrażenie miłej i, paradoksalnie, pięknej w swoim bezkresie), kostiumy autorstwa Casey'a Storma (czy tylko mam takie wrażenie, czy nawet kolory koszuli Theo mają swoje znaczenie i naprawdę zmieniają się zgodnie z jego stanem ducha?), zdjęcia Hoyte Van Hoytemy (pełne zbliżeń i detali, z delikatnymi filtrami potęgującymi malarskość kadrów), aranżacja wnętrz... każdy z wymienionych elementów estetyki "Her" czyni film zupełnie wyjątkowym.


To historia portretująca samotność w sposób, który przywodzi na myśl "Między słowami" Sofii Coppoli (prawdopodobnie przede wszystkim ze względu na silne powiązania bohaterów obu filmów z otaczającą ich przestrzenią miejskiej dżungli). Strona estetyczna i motyw miłości, o którą należy i chce się walczyć wbrew logice zbliża film "Ona" do obrazów takich jak "Like Crazy" Drake'a Doremusa czy "Zakochany bez pamięci" Michela Gondry'ego, natomiast jego wpisanie w konwencję gatunku sci-fi oraz refleksje na temat egzystowania w niemal utopijnej przyszłości pozwalają na przypomnienie sobie o "Mr. Nobody" Jaco Van Dormaela.


"Ona" to również bardzo intrygujące spojrzenie na sci-fi. Gatunek ten, klasycznie opisywany jako projekcja marzenia sennego oparta na rozwoju historycznym i obserwacji osiągnięć technologicznych tutaj zyskuje dodatkową wartość. Wrażliwość reżysera na stronę estetyczną filmu oraz smakowite detale jego autorskiego scenariusza (jak zawód głównego bohatera, czyli pisanie na zlecenie pełnych emocji listów) sprawiają, że film ma w sobie wiele poetyckości.

fotografie: listal.com

26 lutego 2014

(Serialowe) Odkrycia Stycznia i Lutego

Powrót do domu to powrót do regularnego blogowania!
Na początek, żeby zachować ciągłość cyklu stworzonego kilka miesięcy temu (a są to wpisy z moimi filmowymi odkryciami minionego miesiąca), kilka słów na temat seriali, które obejrzałam na początku tego roku:

"The Killing"

Przyznam szczerze, że dosyć długo nie mogłam zabrać się do oglądania, pomimo setek pozytywnych komentarzy, docierających do mnie z każdej strony. Dopiero moja przyjaciółka, z którą mieszkałam przez ostatnie kilka miesięcy, nieustannym powtarzaniem tytułu "The Killing" niemal zmusiła mnie do jego obejrzenia i cóż... był to oczywiście strzał w dziesiątkę.


Dwa pierwsze sezony naprawdę mnie wciągnęły. Uwielbiam dwójkę głównych bohaterów z ich słabościami, obsesjami i przeszłością. 
Motto sezonów jest jednocześnie wskazówką, czym będą zajmować się detektywi Sarah Linden (Mireille Enosi Stephen Holder (Joel Kinnaman): muszą znaleźć odpowiedź na pytanie "Kto zabił Rosie Larsen?". Wkrótce okazuje się, że w zabójstwo zamieszane może być zarówno środowisko polityczne Seattle (ogarnięte gorączką przedwyborczą), jak i mieszkająca nieopodal społeczność Indian (ze swoimi własnymi prawami i specyficznym minipaństwem w państwie)... co więcej, nawet przeszłość rodziców dziewczyny i jej szkolni znajomi to kolejne tropy w tej przeciwnej układance.


Mimo wszystko jednak nie jestem fanką koncepcji poszukiwania zabójcy przez całe dwa sezony. Co prawda historia poprowadzona jest błyskotliwie i logicznie, dzięki czemu nie czuć dłużyzn, ani przesady, jednak teraz, oglądając sezon trzeci czuję, że rozpoczęcie, rozwinięcie i zakończenie całej historii w ciągu dwunastu odcinków to nieco lepszy pomysł (szczególnie dla osób takich jak ja - które nie mogą się powstrzymać od podpytywania osób już zaznajomionych z serialem: "No dobrze... to kto jest zabójcą?"). I pomimo że dwa pierwsze sezony były bardzo emocjonujące, czuję, że trzeci sezon ekscytuje jeszcze bardziej.
Dodatkowo, w obsadzie pojawia się naprawdę znakomity Peter Sarsgaard.


"American Horror Story: Asylum"

Gdy uleciała ze mnie początkowa euforia, patrzę na "American Horror Story" nieco krytycznym okiem, a jednak wciąż naprawdę bardzo go lubię. Szczególnie sezon drugi, "Asylum", którego akcja rozgrywa się w szpitalu psychiatrycznym Briarcliff. Instytucję prowadzoną twardą ręką przez siostrę Jude zaludnia nie tylko galeria osobliwych pacjentów, ale również wyjątkowo unikatowy personel. 
Niepokojąca atmosfera, świetnie zarysowane postacie (szczególnie kobiece, w które wcieliły się znakomite Jessica Lange, Lily Rabe, Frances ConroySarah Paulson, ale także mój ulubiony doktor Oliver Thredson, czyli Zachary Quinto) oraz miejsce (i jego klimat) i czas w których rozgrywają się wydarzenia - szpital psychiatryczny w latach 60. XX wieku - sprawiają, że oglądanie serialu to rodzaj pewnej, miejscami nieco masochistycznej, przyjemności.


Elementy sci-fi, czyli w tym wypadku powiązania z mocami pozaziemskimi, to zdecydowanie najmniej lubiany przeze mnie element tego sezonu. Natomiast wspomniana wcześniej, niezaprzeczalna zaleta to przychodzący do Briarcliff pacjenci, czyli bohaterowie, którzy pojawiają się na chwilę, ale zawsze wprowadzają do akcji dodatkowy, intrygujący element bądź kontekst.
Próbowałam obejrzeć kolejny, trzeci sezon serialu ("Sabat"), jednak pierwszy odcinek skutecznie mnie zniechęcił. 
A może ktoś z Was oglądał i jednak poleca? Chętnie przeczytam opinie!


"Girls: Sezon 3"

O Lenie Dunham i jej twórczości filmowo-serialowej pisałam na blogu już wcześniej (wszystkie teksty znajdziecie TUTAJ), jednak nie mogłabym nie napisać o niej ponownie.
Pierwszy sezon "Girls" był dla mnie absolutnym szałem. Oglądałam go dwukrotnie i dopiero za drugim razem odkryłam wszystkie najbardziej emocjonujące detale (i jeszcze bardziej doceniłam błyskotliwość scenariusza!). Drugi sezon był dla mnie nieco rozczarowujący i, miejscami niestety męczący.


Na szczęście w trzecim sezonie Lena Dunham znów potwierdza, że jest naprawdę utalentowaną, superinteligentną portrecistką swojego pokolenia. Bohaterowie znów są interesujący (podczas gdy w drugim sezonie bywali niemal irytujący) i wciąż pozostają oryginalni. I znów nie mogę powstrzymać się od wyrażenia zachwytu nad postacią Davida (wydawcy e-booka głównej bohaterki Hanny Horvath), w którą wcielił się John Cameron Mitchell i dodania, że Adam Driver (chłopak Hanny) z sezonu na sezon jest po prostu coraz lepszy.


fotografie: blogs.elperiodico.com, seriesadictos.com, rollingstone.com, fanpop.com, culturefly.co.uk, sheknows.com.