Najnowszy film Paolo Sorrentino, „Wszystkie odloty Cheyenne’a” ogląda się jak piękny, wzruszający, miejscami zaskakujący teledysk ze szczyptą dosyć abstrakcyjnego humoru. To westchnienie pełne nostalgii, muzyki z lat 80., pięknych amerykańskich obrazków i talentu Seana Penna.
Cheyenne (znakomity Sean Penn) jest podstarzałą gwiazdą rocka o wyglądzie Roberta Smitha. Nie chce śpiewać („po co wracać na scenę, skoro jest Lady Gaga..?” – pyta), nagrywać, ani wydawać, ale swoim wizerunkiem bardzo mocno próbuje zatrzymać przeszłość. Desperacko broni się przed dorosłością, nie ma kontaktu z rodziną, nosi w sobie poczucie winy po tym, jak dwójka nastolatków popełniła samobójstwo pod wpływem jego muzyki i niechętnie rozmawia z ludźmi.
Czas spędza ze smutną, depresyjną nastolatką Mary (Eve Hewson), której matka ciągle wypatruje swojego zaginionego syna, a jego żona Jane (wspaniała Frances McDormand) zdaje się zupełnie akceptować dziwactwa męża, traktując go z jednej strony jak świetnego znajomego z równie nietypowym jak ona poczuciem humoru, a z drugiej – jak dziecko, którego być może jej brakuje („Gwiazda rocka nie powinna mieć dzieci” – twierdził Cheyenne).
Gdy umiera ojciec Cheyenne’a, mężczyzna po 30 latach wraca do Nowego Jorku. Tam dowiaduje się, że jego ojciec wiele lat spędził poszukując możliwości zemsty na swoim oprawcy z Auschwitz. Syn postanawia dokończyć misję – w pożyczonym pickupie przemierza kolejne stany, a film zmienia się w klasyczne kino drogi. Plenery zmieniają się w przydrożne motele i zaniedbane stacje benzynowe. Pojawiają się osoby, które przybliżają Cheyenne’a do poszukiwanego nazisty, ale także do jego własnej dojrzałości. Podróż jest tutaj bowiem dość banalną, ale jakże świetnie sportretowaną metaforą wewnętrznej przemiany bohatera. Dorosłości najdłużej opierać się będzie image Cheyenne’a.
Najmocniejszym elementem obrazu jest bez wątpienia rola Seana Penna. Laureat dwóch Oscarów kradnie dla siebie cały film, można mieć jednak wrażenie, że większość użytych przez niego środków wyrazu znamy już z wcześniejszego (równie wspaniałego) „Sama” Jessie Nelson. Penn świetnie sprawdza się w roli zagubionego, nieco zdziecinniałego gwiazdora w glam rockowej stylizacji, potrafiąc oddać zarówno jego smutek jak i nostalgię. To ostatnie uczucie jest chyba również bardzo bliskie reżyserowi, a najsilniej da się ją odczuć w scenie występu zespołu Talking Heads wykonującego piosenkę „This must be the place”, któremu przygląda się Cheyenne. Również później, ten sam utwór zaśpiewa napotkany przez głównego bohatera mały chłopiec (symbol „nowych czasów”, znający ten kawałek jedynie jako cover Arcade Fire).
Interesujący są również bohaterowie drugoplanowi. O większości z nich nie wiemy zbyt wiele, ale to galeria fascynujących osobowości: poza wspomnianą Marią, jej enigmatyczną matką i szaloną żoną Cheyenne’a (pracującą na co dzień jako strażak, zajmującą się naprawianiem samochodu i entuzjastycznym uprawianiem tai-chi), na uwagę zasługuje poznany przez tytułowego bohatera Ernie Ray (Shea Whigham, szerokiej publiczności znany z roli snajpera w „Maczecie” Roberto Rodrigueza i szeryfa Eliasa Thompsona w serialu „Zakazane Imperium”), biznesmen w typie macho, który pożycza Cheyenne swój samochód.
Spotkanie Cheyenne’a z dawnym oprawcą ojca jest niewątpliwie najbardziej poruszającą sceną z całego filmu. Zemsta dokonuje się na bezkresnej, śnieżnej przestrzeni, ale nie jest to tylko akt swoistego okrucieństwa. Nie jest to także wyłącznie spełnienie niewyrażonej woli ojca. To moment podjęcia prawdziwie dorosłej decyzji, po której Cheyenne, paradoksalnie, może spać spokojniej, niż kiedykolwiek i wrócić do domu z podniesionym czołem.
fotografie: listal.com
bardzo chce obejrzec! leci w kinach we wro?
OdpowiedzUsuńnaprawdę warto! według Filmwebu leci w Multikinie, Heliosie i DCFie, więc wybór godzin jest na pewno spory.
Usuńpozdrawiam :)
Chyba muszę wybrać jakiś odpowiedni dzień na tego typu obraz ;)
OdpowiedzUsuńStrasznie chciałabym zobaczyć w kinie, ale w moim Heliosie (Opole) nie ma nawet w zapowiedziach :(
OdpowiedzUsuńbyć może pojawi się w jakimś kinie studyjnym? albo z lekkim opóźnieniem?!
Usuńbędę trzymać kciuki :)
Film mi się nawet podobał, ale miał parę "dłużyzn". Co do bohatera, to jego sposób mówienia był podobny do Ozzy'ego, co mnie czasami irytowało;p
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja - ujęłaś moje myśli.
OdpowiedzUsuńJa nie rozumiem tylko, dlaczego ten film minął w Stanach praktycznie bez echa. Taka fajna rola, taka charakteryzacja, nic.
OdpowiedzUsuńBardzo przydatna recenzja, naprawdę zachęciła mnie do obejrzenia (choć już wcześniej słyszałam dobre recenzje, to ta jest jakoś tak bardziej kompleksowo napisana) :) Jedna mała uwaga - proszę, nie zdradzaj zakończenia albo chociaż ostrzeż, że to zrobisz, bo ja czytam to przed obejrzeniem i wolałabym sama przekonać się jak się skończy :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, na pewno będę tu jeszcze zaglądać :)
Ten film stał się dla mnie arcydziełem zaraz po oglądnięciu zwiastuna :)
OdpowiedzUsuń