13 grudnia 2009

Malarskość Wieloznaczna III


Filmy o malarzach bywają nierzadko formą aktorskiego monodramu: nie do końca oczywiście, ponieważ protagonistę otacza masa ludzi, którzy bardziej lub mniej bezpośrednio wpłynęli na jego życie, postaci często równie interesujących. Myśląc jednak o obrazach takich jak „Pollock” w reżyserii Eda Harrisa – w którym zagrał on również główną rolę – czy „Picasso – Twórca i niszczyciel” Jamesa Ivory'ego, gdzie w tytułową postać wcielił się sir Anthony Hopkins, czy nie mamy wrażenia, że to właśnie ci aktorzy – łącząc własną umiejętność perfekcyjnego wcielania się w innych oraz wrodzony instynkt do ukazywania najbardziej właściwych emocji z charyzmą malarzy, których muszą odegrać – są w samym centrum tego niezwykłego, jakby odległego świata i że to właśnie oni nadają mu bieg?


Mówi się czasem, że film jest najmniej pojemną z form wyrazu. Że pisząc - twórca może pokazać swoje emocje - zachwyt, oburzenie, wściekłość, nakreślić dokładnie sytuację, ramy czasowe, podkreślić cechy bohaterów, aby wszystko zostało perfekcyjnie zrozumiane. Malując – działa bezpośrednio na wyobraźnię widza nierzadko dając mu więc niekończące się pole dla własnej interpretacji. Natomiast patrząc przez oko kamery – zawęża przede wszystkim pole widzenia, jest ograniczony przez czas trwania projekcji, a także musi odwoływać się do własnej wrażliwości i umiejętności pokazywania barw, pejzaży, prowadzenia postaci i... uwierzyć, że widz wykaże się zrozumieniem i pojmie jego punkt widzenia. Widzimy więc, jak trudno jest za pomocą filmu pokazać porywającą biografię malarza, uciekając z jednej strony od banału, z drugiej – od mitologizowania.



całość można przeczytać


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz