9 czerwca 2013

Ulubieni reżyserzy - top 3

W ostatnim czasie zaprezentowałam Wam kilku reżyserów, których filmografie szczególnie cenię (teksty znajdują się TUTAJ i TUTAJ). Dzisiaj opowiem Wam o trójce reżyserów, których kocham najbardziej na świecie i postaram się wytłumaczyć, dlaczego.

Pedro Almodóvar

To mój ulubiony reżyser wszech czasów. Jego twórczością zainteresowałam się tuż po rozpoczęciu nauki hiszpańskiego (ale jakiś głos w głębi duszy mówi mi, że to miłość do Almodóvara skłoniła mnie kilka lat później do studiowania filologii hiszpańskiej...) i od początku bardzo wciągnął mnie jego świat, pełen charyzmatycznych postaci, nieustannie próbujących poznać swoją tożsamość.
Pierwszym filmem Almodóvara, jaki obejrzałam, było "Drżące ciało" i do dzisiaj pozostaje moim absolutnie ulubionym. To film o sile pożądania, które determinuje postępowanie każdego z piątki głównych bohaterów (wśród których moimi ulubionymi są sparaliżowany David, portretowany przez Javiera Bardema oraz zmysłowa Clara, zagrana przez przepiękną Angelę Molinę).


Warto zauważyć, że twórczość Pedro Almodóvara przeszła na przestrzeni lat znaczącą transformację. Punktem przełomowym dla niektórych obserwatorów jest film "Porozmawiaj z nią", ja jednak myślę, że już od "Wszystko o mojej matce" Almodóvar znacznie się wyciszył i porzucił ulubioną estetykę kampu - nie tylko w kwestii dekoracji, ale także stylizacji dialogów czy postępowania bohaterów - na rzecz większego dramatyzmu, refleksji czy skomplikowanych relacji (tym razem emocjonalnych, podczas gdy w początkach jego kariery relacje te były głównie erotyczne) między postaciami.
I chyba dlatego właśnie najnowszy film maestro, "Przelotni kochankowie", spotkał się ze sporą falą krytyki. Mam wrażenie, że widzowie przyzwyczajeni już do nieco niepokojących jak "Przerwane objęcia" czy wręcz mrocznych, jak "Skóra, w której żyję" historii nie do końca umieli odnaleźć się w krzykliwej stylistyce rodem z "Pepi, Luci, Bom i innych dziewczyn z naszej dzielnicy" czy "Labiryntu namiętności" (z bardzo wyraźnymi nawiązaniami do "Kobiet na skraju załamania nerwowego"). 
Recenzję filmu, w której staram się dowieść, że "Przelotni kochankowie" to naprawdę udany film, znajdziecie TUTAJ.


Filmy Pedro Almodóvara interesują mnie również pod względem naukowym. Trzy z nich były przedmiotem mojej pracy magisterskiej na dziennikarstwie, fragmenty tekstu o "Czym sobie na to wszystko zasłużyłam?" mogliście przeczytać TUTAJ, udało mi się również w tym roku wygłosić na dwóch konferencjach naukowych referaty poświęcone różnym aspektom twórczości Hiszpana i mam nadzieję, że będę miała okazję jeszcze wielokrotnie rozkładać jego filmografię na czynniki pierwsze.


Martin Scorsese

Niedawno przeczytałam "Rozmowy" Richarda Schickela z Martinem Scorsese, a także "Pasję i bluźnierstwo", czyli zapis wykładów reżysera, wygłoszonych przez niego w 1987 roku podczas jego retrospektywy w Londynie. I obie lektury utwierdziły mnie w przekonaniu, że z roku na rok, z każdym obejrzanym filmem i przeczytaną wypowiedzią Scorsese doceniam (żeby nie powiedzieć bardziej wprost: kocham!) go coraz bardziej.


Martin Scorsese, wnuk Sycylijczyków, wychowany w nowojorskiej Małej Italii nie tylko od dziecka obserwował środowisko gangsterskie z takim realizmem portretowane później w jego twórczości, ale także od najmłodszych lat szczerze pasjonował się kinem: chodził na seanse, godzinami myślał o obejrzanych filmach, a także wymyślał własne historie, które później rozrysowywał na kartkach (Scorsese do tej pory korzysta z takiego systemu pracy. Niemal każdy jego film jest najpierw przez niego, kadr po kadrze i scena po scenie rozrysowywany, dlatego praca nad filmem jest konsekwentnym spełnianiem wyimaginowanej i przemyślanej wcześniej wizji).
Bardzo spodobał mi się fragment, który przeczytałam w "Pasji i bluźnierstwie":
"Scorsese często pokazuje ludzi w stanie poważnego kryzysu; mężczyzn i kobiety zarażonych ambicją. Stworzona przez niego wizja międzyludzkich relacji jedynie w nielicznych przypadkach sugeruje, że spełnienie może oznaczać szczęście. Co bardziej prawdopodobne, jego postacie - coraz smutniejsze, ale coraz mądrzejsze - osiągają coś w rodzaju codziennego odkupienia"
(M. Scorsese, "Pasja i bluźnierstwo", tłum. Barbara Kosecka, Kraków 1997)


Nie widziałam jeszcze wszystkich filmów Martina Scorsese, ale z moich dotychczasowych spotkań z jego twórczością bez wątpienia największe wrażenie zrobiły na mnie "Ulice nędzy", "Taksówkarz" i "Kasyno" (którego recenzję możecie znaleźć TUTAJ).
Ale niesprawiedliwym byłoby nie wspomnieć o "Ostatnim kuszeniu Chrystusa", "Chłopcach z ferajny" czy mniej znanym "Po godzinach" lub nieco nowszych produkcjach, jak "Gangi Nowego Jorku", "Infiltracja" czy "Wyspa tajemnic", bo to wspaniałe kino.


Zachwyciło mnie też to, z jakim szacunkiem Scorsese opowiada o aktorach, którzy są już właściwie jego stałymi współpracownikami: z Robertem de Niro Scorsese przyjaźni się do dziś (po raz pierwszy pracowali razem przy "Ulicach nędzy") i to on polecił Martinowi Leonardo DiCaprio ("głównie chodziło o to, że Bob De Niro powiedział: - Ten młody chłopak ma w sobie to coś. Musisz z nim pracować" - opowiadał Scorsese). W podobnych superlatywach mówi również o Danielu Day-Lewisie i Harvey'u Keitelu.


Z dumą muszę przyznać, że moją miłość do Scorsese podziela również nasza Idunia:


Alejandro González Iñárritu

Numer 3. na mojej liście to pochodzący z Meksyku Alejandro González Iñárritu, którego cenię za konsekwencję stylu oraz niebywałą wrażliwość na różnorodność geograficzno-kulturowo-społeczną świata.


Trzy pierwsze filmy ("Amores Perros", "21 Gramów" oraz "Babel"Alejandro González Iñárritu nakręcił na podstawie scenariuszy Guillermo Arriagi. Każdy z nich, mimo że przedstawia zupełnie różne historie, łączy konwencja oraz tematyka. 
We wszystkich trzech obrazach znajdziemy mnogość wątków i naprawdę wielu równorzędnych bohaterów. Wszystkie te historie połączone są ze sobą (czasami jedynie szczegółem) i te połączenia odkrywamy często w bardzo niespodziewanym momencie. 
Gdy myślę o tej trylogii, przychodzi mi też na myśl epitet "denerwujący". Bo seans każdego z filmów jest naprawdę sporym wyzwaniem - stopniowanie emocji, rodzaj dramatów, z jakimi borykają się bohaterowie czy rozwiązania, jakich się podejmują, nierzadko bywają wręcz wstrząsające. Niemniej, uważam, że towarzyszące seansom nerwy mogą przynieść autentyczne katharsis. A to jest chyba największa wartość kina.

fot. Mary Ellen Mark

  • Konflikt z Arriagą doprowadził do tego, że scenariusz kolejnego filmu, "Biutiful" (ze znakomitą rolą Javiera Bardema), Iñárritu napisał wspólnie z Armando Bo i Nicolasem Giacobone. Reżyser nie opuszcza jednak swoich ulubionych tematów: różnic międzykulturowych czy zagubienia jednostki we współczesnym społeczeństwie pełnym kontrastów.
    Stałym współpracownikiem Iñárritu jest również kompozytor, Gustavo Santaolalla (według mnie, jeden z najznakomitszych współczesnych kompozytorów muzyki filmowej).


    A Wy których reżyserów cenicie najbardziej?

    fotografie: fanpop.com, fotogramas.es, samirhusseinblog.com, listal.com

    4 komentarze:

    1. Ostatniego pana podziwiam, ale zupełnie do mnie nie trafia. Żadnym filmem nie udało mu się przedrzeć przeze mnie w takim stopniu aby jakoś znacząco wpłynąć na moje emocje. Za to kocham Del Toro w "21 gramów", a "Babel" tak generalnie najbardziej lubię, bardzo dobry film.

      OdpowiedzUsuń
    2. Kieślowski! forever.

      OdpowiedzUsuń
    3. Też pierwszym filmem Almodovara, który zobaczyłam było "Drżące ciało" i od niego zaczęłam poznawać resztę twórczości reżysera. Nie wszystkie jego filmy tak samo przypadły mi do gustu, ale kilka uważam za absolutne perełki. Jego sposób mówienia o kobietach i związkach jest absolutnie genialny.

      OdpowiedzUsuń
    4. Od najukochańszego zaczynając: Quentin Tarantino, Pedro Almodovar, Bernardo Bertolucci, David Lynch :)

      OdpowiedzUsuń