reż. Lone Scherfig
scen. Nick Hornby
"An Education"
2009
Powtarzam (i ubogacam) temat specjalnie dla mojej Mamy zaznaczając, że naprawdę szczerze polecam ten film absolutnie każdemu !!!
"Była Sobie Dziewczyna" to film oparty na autobiograficznych wspomnieniach brytyjskiej dziennikarki Lynn Barber. Jenny (bardzo dobra, eteryczna, ujmująca Carey Mulligan) to inteligentna, wychowywana w tak zwanej dobrej, angielskiej rodzinie nastolatka, która moknąc na przystanku autobusowym ze swoją wiolonczelą poznaje Davida (Peter Sarsgaard). Początek tej historii może przypominać pospolitą komedię romantyczną – on proponuje dziewczynie ochronę przed deszczem i podwiezienie do domu, co staje się preludium do ich burzliwej znajomości.
Na szczęście jednak "Była sobie dziewczyna" wymyka się poza utarte schematy. Jenny jest czarującą, inteligentną uczennicą renomowanej szkoły dla dobrze wychowanych (i jednocześnie odrobinę pretensjonalnych) panien. Zafascynowana francuską kulturą, uparcie dąży do tego, by spełnić życzenie apodyktycznego, interesownego i krótkowzrocznego ojca (Alfred Molina) marzącego o ujrzeniu córki wśród przyszłych absolwentów Oxfordu.
David jest miły, ujmujący i dorosły - wiek i emocjonalna dojrzałość imponują Jenny, która porównuje go ze swoimi nieopierzonymi rówieśnikami. "Studiowałem na uniwersytecie życia" - mówi David i powoli wprowadza tam Jenny. Słodka i naiwna, początkowo zupełnie nie pasuje do jego przyjaciół - pary yuppies (Rosamund Pike i Dominic Cooper) żyjącej z dnia na dzień. Ten świat wciąga ją jednak, wręcz uzależnia, a wrodzona ambicja nakazuje jej błyskawicznie odnaleźć się w zupełnie nowych konwenansach.
"Była sobie dziewczyna" to elektryzująco interesująca historia o dojrzewaniu i konieczności brania odpowiedzialności za konsekwencje wszystkich decyzji. To również opowieść o świecie, w którym kobieta ani z dyplomem, ani bez niego nie może robić w życiu nic specjalnie ważnego oraz o tym, jak z tego przygnębiającego świata uciec chociaż na kilka chwil.
Co więcej, opowiedziane w filmie wydarzenia dzieją się na kilka chwil przed rokiem 1968 – datą zupełnej zmiany obyczajowości i momentem, w którym zaczęły odzywać się w kobietach coraz głośniejsze instynkty feministyczne. Reżyserka (pisałam o niej odrobinę TUTAJ przy okazji publikacji w "Vanity Fair") pokazuje w filmie nie tylko tragedię głównej bohaterki, ale także swoistą przestrogę: nie można ślepo polegać na silnym męskim ramieniu, bo gdy go zabraknie, bardzo trudno będzie się otrząsnąć i odnaleźć w nowej sytuacji.
Film, kończący się gorzkim happy endem jest dla mnie nie tyle feministycznym manifestem, co propagatorem świadomej, niezależnej kobiecości. Ponadto jest także kwintesencją tego, co najlepsze w latach 60.: wnętrza, kostiumy (autorstwa Odile Dicks-Mireaux, pracującej wcześniej przy "Buffalo Soldiers", "Kiss Kiss (Bang Bang)" czy "Wiernym Ogrodniku"), muzyka, obyczaje... dekadencki klimat oddany jest tak dobrze, że niemal można poczuć unoszący się w powietrzu na planie dym papierosowy.
Nie bez znaczenia dla filmu jest także fakt, że autorem scenariusza jest Nick Hornby - szalenie błyskotliwy pisarz, mający w swojej bibliografii tytuły takie, jak niezapomniany "Był sobie chłopiec", "Jak być dobrym" czy "Wierność w stereo". Sam scenariusz do "Była sobie dziewczyna" w 2007 roku został uznany przez magazyn "Variety" za jeden z najlepszych niezrealizowanych scenariuszy filmowych.
fotografie: http://www.aceshowbiz.com/
Jeden z filmów, który chciałabym obejrzeć bardzo :) ale najpierw mam zamiar przeczytać powieść, by mieć pełny obraz :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i cieszę się, że nadal piszesz recenzje :)
dziękuję bardzo !!! nie mam teraz zbyt wiele czasu na pisanie, ale naprawdę - niesamowicie mi miło gdy czytam Twój komentarz !!! pozdrawiam ciepło i jeszcze raz - gorąco polecam film.
OdpowiedzUsuń