Nie jestem wielką fanką filmów muzycznych (ani musicali), ale czasami odnajduję w tym gatunku prawdziwe perły. Według mnie produkcje, które chcę Wam dzisiaj przedstawić są właśnie takimi wspaniałymi (chyba nawet nie do końca docenionymi) dziełami sztuki filmowej i nie jest też przypadkiem, że aż dwa z nich to obrazy, których osią są wątki transgenderowe.
Filmowy transgender interesuje mnie od wielu miesięcy, ale dopiero niedawno zaczęłam badać takie motywy nieco bardziej naukowo (może kiedyś zaprezentuję Wam jeszcze jakieś fragmenty moich nieśmiałych naukowych działań, do tej pory mogliście przeczytać na blogu fragment tekstu o filmowej przestrzeni, o TUTAJ).
Ale wróćmy do tematu, kolejność prezentowania - właściwie przypadkowa.
To jeden z filmów, które pokochałam dzięki mojemu Tacie. Główny bohater "Gorączki sobotniej nocy", Tony Manero (znakomity John Travolta) jest niewykształconym młodym chłopakiem z Brooklynu, który pracuje w sklepie z artykułami chemicznymi. Co tydzień chodzi do lokalnej dyskoteki, gdzie zmienia się w niepokonanego króla parkietu. To tutaj Tony spotyka Stephanie (Karen Lynn Gorney), tancerkę, która wkrótce zupełnie zmieni jego życie - przede wszystkim pomoże mu rozwinąć talent, ale również otworzy Tony'emu oczy na świat, który wcześniej znał tylko z gazet.
"Gorączka sobotniej nocy" nie jest jednak wyłącznie ckliwą historią o spełnianiu marzeń. John Badham w swoim filmie bardzo dużo uwagi poświęca również zagadnieniom nierówności społecznych i dyskryminacji rasowej. Tony czuje się znakomicie na scenie, ponieważ tam nie musi odkrywać swoich intelektualnych słabości.
Rola Tony'ego była prawdziwym przełomem w karierze Johna Travolty. Natomiast jednym z głównych symboli filmu stał się... biały trzyczęściowy garnitur, który Travolta nosi w kluczowych momentach filmu. Co ciekawe, początkowo garnitur miał być czarny, jednak zbyt mocno zlewał się z tłem i postanowiono, iż biel będzie znacznie bardziej odpowiednia. Producenci rozważali także wycięcie przy montażu scen tanecznych solówek Travolty. Gdy jednak aktor zagroził wycofaniem się z projektu, wszystkie te sceny pozostawiono w filmie, i do dziś uważane są za wielkie symbole ery disco i kina lat 70.
Ścieżka do "Gorączki sobotniej nocy" była przez wiele lat najlepiej sprzedającym się soundtrackiem w historii (dopóki nie pojawiły się kompozycje do "Bodyguarda"). Nic dziwnego, soundtrack autorstwa niepokonanych braci Gibb, czyli wspaniałego zespołu Bee Gees, jest po prostu oszałamiający. Płyta pokryła się piętnastokrotną platyną i utrzymywała się na listach przebojów przez kilkadziesiąt tygodni.
Hedwig (John Cameron Mitchell) jest niespełnioną piosenkarką. Wraz z glamrockowym zespołem Hedwig and the Angry Inch podróżuje po Stanach Zjednoczonych, zniesmacza gości podrzędnych barów swoimi transgenderowymi performance'ami oraz, piosenka po piosence, opowiada swoją smutną historię: urodzona we Wschodnim Berlinie, wychowana przez matkę zakochaną w swoim rodzinnym NRD, pewnego dnia (będąc jeszcze androgynicznym chłopcem) poznaje amerykańskiego żołnierza i wyjeżdża z nim z nadzieją na lepsze życie. Uprzednio, Hedwig musi jednak zmierzyć się ze swoją tożsamością.Dziewczyna marzy o tym, by być wybitną artystką. I byłaby nią, gdyby nie Tommy Gnosis (Michael Pitt) - były kochanek piosenkarki, który skradł Hedwig nie tylko serce, ale i twórczość...
Warto zaznaczyć, że "Hedwig and the Angry Inch" początkowo był musicalem teatralnym, dopiero w trzy lata od powstania jego autor, John Cameron Mitchell, przekształcił go w dzieło (według mnie "Cal do szczęścia" bez wątpienia nim jest!) filmowe: w dodatku zarówno wyreżyserował film, jak i zagrał w nim główną rolę.
Jest w tym filmie wiele elementów, które mnie autentycznie zachwyciły, przede wszystkim koncepcja scenariusza i stylistyka. Oszałamiająco fantazyjna, odważna, kampowa, superoryginalna - zarówno w sferze kostiumów, jak i dekoracji:
Po drugie, jestem zachwycona obsadą. Jonathan Rhys Meyers jako androgyniczny i supercharyzmatyczny Brian Slade nie tylko świetnie zagrał, ale i zaśpiewał wszystkie utwory swojego bohatera. Ewan McGregor jako zdegenerowany, ogarnięty niepohamowanym szaleństwem Curt Wild doskonale go uzupełnia. Duże wrażenie zrobiła na mnie również Toni Collette, ponieważ grana przez nią postać przechodzi największą widoczną transformację. Ten wyborny zestaw aktorski dopełnia Christian Bale w roli Arthura Stewarta.
W książce "Ludzie w Vogue. Stulecie portretów" czytamy: "W 1998 roku szkocki aktor Ewan McGregor słynął już z tego, że w filmach nie wytrzymuje zbyt długo w przyodziewku, a "Idol" ("Velvet Goldmine") nie był pod tym względem wyjątkiem. W glamrockowej fantazji Todda Haynesa McGregor zagrał Kurta Wilda, do złudzenia przypominającego Iggy'ego Popa, a Jonathan Rhys Meyers wcielił się w hermafrodytycznego Briana Slade'a wzorowanego na Davidzie Bowiem. McGregor wyłuskał się ze swoich obcisłych złotych spodni - jest w nich na zdjęciu - wykonując dynamiczną interpretację TV Eye z repertuaru The Stooges. Neil Kirk z "Vogue'a" uwiecznił go w roli biseksualnej i hałaśliwej gwiazdy rocka w garderobie na planie filmu. Za to, czego McGregor nie zdołał z siebie zdjąć, oraz za ekstrawaganckie kostiumy Briana Slade'a i jego żony Mandy projektantka Sandy Powell otrzymała nominację do Oscara".
Ale wróćmy do tematu, kolejność prezentowania - właściwie przypadkowa.
"Gorączka sobotniej nocy"
(Saturday Night Fever)
reż. John Badham
To jeden z filmów, które pokochałam dzięki mojemu Tacie. Główny bohater "Gorączki sobotniej nocy", Tony Manero (znakomity John Travolta) jest niewykształconym młodym chłopakiem z Brooklynu, który pracuje w sklepie z artykułami chemicznymi. Co tydzień chodzi do lokalnej dyskoteki, gdzie zmienia się w niepokonanego króla parkietu. To tutaj Tony spotyka Stephanie (Karen Lynn Gorney), tancerkę, która wkrótce zupełnie zmieni jego życie - przede wszystkim pomoże mu rozwinąć talent, ale również otworzy Tony'emu oczy na świat, który wcześniej znał tylko z gazet.
Rola Tony'ego była prawdziwym przełomem w karierze Johna Travolty. Natomiast jednym z głównych symboli filmu stał się... biały trzyczęściowy garnitur, który Travolta nosi w kluczowych momentach filmu. Co ciekawe, początkowo garnitur miał być czarny, jednak zbyt mocno zlewał się z tłem i postanowiono, iż biel będzie znacznie bardziej odpowiednia. Producenci rozważali także wycięcie przy montażu scen tanecznych solówek Travolty. Gdy jednak aktor zagroził wycofaniem się z projektu, wszystkie te sceny pozostawiono w filmie, i do dziś uważane są za wielkie symbole ery disco i kina lat 70.
Ścieżka do "Gorączki sobotniej nocy" była przez wiele lat najlepiej sprzedającym się soundtrackiem w historii (dopóki nie pojawiły się kompozycje do "Bodyguarda"). Nic dziwnego, soundtrack autorstwa niepokonanych braci Gibb, czyli wspaniałego zespołu Bee Gees, jest po prostu oszałamiający. Płyta pokryła się piętnastokrotną platyną i utrzymywała się na listach przebojów przez kilkadziesiąt tygodni.
"Cal do szczęścia"
(Hedwig And The Angry Inch)
reż. John Cameron Mitchell
2001
Hedwig (John Cameron Mitchell) jest niespełnioną piosenkarką. Wraz z glamrockowym zespołem Hedwig and the Angry Inch podróżuje po Stanach Zjednoczonych, zniesmacza gości podrzędnych barów swoimi transgenderowymi performance'ami oraz, piosenka po piosence, opowiada swoją smutną historię: urodzona we Wschodnim Berlinie, wychowana przez matkę zakochaną w swoim rodzinnym NRD, pewnego dnia (będąc jeszcze androgynicznym chłopcem) poznaje amerykańskiego żołnierza i wyjeżdża z nim z nadzieją na lepsze życie. Uprzednio, Hedwig musi jednak zmierzyć się ze swoją tożsamością.Dziewczyna marzy o tym, by być wybitną artystką. I byłaby nią, gdyby nie Tommy Gnosis (Michael Pitt) - były kochanek piosenkarki, który skradł Hedwig nie tylko serce, ale i twórczość...
"Idol"
(Velvet Goldmine)
reż. Todd Haynes
1998
Dziennikarz Arthur Stuart dostaje ważne zadanie: musi odkryć historię, która kryje się za sfingowaną przed dziesięcioma laty śmiercią megagwiazdy glam rocka, Briana Slade'a.
W miarę rozwoju jego poszukiwań, odkrywamy nie tylko drogę kariery Slade'a, ale także niuanse jego zagmatwanej (i jednocześnie niesamowicie ekscytującej!) relacji z żoną Mandy oraz innym muzykiem, Curtem Wildem. Infiltrowanie biografii Briana to dla Arthura również okazja do przyjrzenia się własnej młodości: swoim pasjom, niepokojom oraz poszukiwaniu tożsamości i seksualności, czyli wspomnieniom, które od wielu lat przykrywała gruba warstwa kurzu.Jest w tym filmie wiele elementów, które mnie autentycznie zachwyciły, przede wszystkim koncepcja scenariusza i stylistyka. Oszałamiająco fantazyjna, odważna, kampowa, superoryginalna - zarówno w sferze kostiumów, jak i dekoracji:
W książce "Ludzie w Vogue. Stulecie portretów" czytamy: "W 1998 roku szkocki aktor Ewan McGregor słynął już z tego, że w filmach nie wytrzymuje zbyt długo w przyodziewku, a "Idol" ("Velvet Goldmine") nie był pod tym względem wyjątkiem. W glamrockowej fantazji Todda Haynesa McGregor zagrał Kurta Wilda, do złudzenia przypominającego Iggy'ego Popa, a Jonathan Rhys Meyers wcielił się w hermafrodytycznego Briana Slade'a wzorowanego na Davidzie Bowiem. McGregor wyłuskał się ze swoich obcisłych złotych spodni - jest w nich na zdjęciu - wykonując dynamiczną interpretację TV Eye z repertuaru The Stooges. Neil Kirk z "Vogue'a" uwiecznił go w roli biseksualnej i hałaśliwej gwiazdy rocka w garderobie na planie filmu. Za to, czego McGregor nie zdołał z siebie zdjąć, oraz za ekstrawaganckie kostiumy Briana Slade'a i jego żony Mandy projektantka Sandy Powell otrzymała nominację do Oscara".
To był absolutnie fenomenalny rok dla Sandy Powell, ponieważ w tym samym roku otrzymała dwie nominacje w kategorii "Najlepsze kostiumy" - jedną za "Idola", drugą za "Zakochanego Szekspira" i to stworzenie garderoby do tego drugiego filmu przyniosło jej statuetkę. Ja zdecydowanie wolałabym, żeby uhonorowana została jej praca przy "Idolu", nie tylko dlatego, że nie lubię "Zakochanego Szekspira", ale również dlatego, iż według mnie kostiumy w "Velvet Goldmine" są nie tylko okryciem, fantazją, czy uzupełnieniem konwencji, ale przede wszystkim stanowią błyskotliwy komentarz do samych bohaterów - ich osobowości i charakterów.
A Wy macie swoje ulubione filmy muzyczne?
Chętnie o nich poczytam!
fotografie: listal.com, tumblr.com
Chętnie o nich poczytam!
fotografie: listal.com, tumblr.com
Marzę o obejrzeniu "Idola", całkowicie ostatnio o nim zapomniałem! Bardzo podoba mi się twój post, ponieważ kocham muzykę, a wyjątkowo do niej nawiązuje. Z filmów muzycznych szczerze nie wiem, który jest moim ulubionym. Ostatni "Nędznicy" mnie się podobali (fenomenalna rola Anne Hathaway), "Runaways" z Kristen Stewart też niczego sobie film. Nie wiem czy do tego zestawienia łapie się "Moulin Rouge!" i "Niczego nie żałuję", ale również świetna muzyka w bardzo dobrym filmie! Pozdrawiam i zapraszam do siebie na recenzję filmu "Panaceum" :)
OdpowiedzUsuńA ja tak długo szykowałam się do własnego wpisu o musicalach :) Uwielbiam je i typy mam zupełnie inne, jestem w tej kwestii tradycjonalistką i choć zaczęłam swoją przygodę z tym gatunkiem od cudownego "Moulin Rouge", to jednak najbardziej przemawiają do mnie te pierwsze - pozytywne, roztańczone, piękne. Choć nie powiem, ostatnio szaleje na punkcie "Kabaretu", któremu jednak daleko do optymizmu :)
OdpowiedzUsuńNędznicy, Moulin Rouge!, Hair, Burleska! :)
OdpowiedzUsuńUlubiony film muzyczny? Może "Tommy" (Ken Russell), dzięki niemu przekonałam się do zespołu The Who. Do dziś pamiętam śpiewającego Jacka Nicholsona :D.
OdpowiedzUsuńuwielbiam gorączkę sobotniej Nocy :D
OdpowiedzUsuńHair, Grease, Moulin Rouge, Chicago to moje typy , a Idol zapowiada się całkiem całkiem :)
OdpowiedzUsuń