Dzisiaj chciałam opowiedzieć Wam kilka słów o tym, czym zajmowałam się przez
sporą część minionego tygodnia...
Niegdyś w kinie akty
okrucieństwa obudowane były całym repertuarem konwencji i rytuałów, a śmierć
czy brutalność wzbudzała strach, przykrość lub - w sytuacjach skrajnych -
fascynację. Teraz coraz częściej śmierć, odarta z tabu, staje się
podstawą parodystycznych czy groteskowych sytuacji bądź wręcz filmowego żartu. Quentin Tarantino jest natomiast
jednym z pierwszych reżyserów filmowych, którzy zdecydowali się przedstawić
śmierć w sytuacji komicznej.
W artykule „Śmieszna
gra w zabijanie” ("Didaskalia" 51-52, 2002) Rafał
Syska pisze, że „Śmierć w filmach Quentina Tarantino traci
charakterystyczną dla klasycznego kina funkcję logicznego i efektownego
zwieńczenia sceny, kulminacji ciągu agresywnych czynów. Pojawia się w
sytuacjach nieoczekiwanych, pozornie niegroźnych dla bohatera”.
Dzieje się tak na
przykład w słynnej scenie z „Pulp Fiction”, w której Vincent
(John Travolta) i Jules (Samuel L. Jackson) jadą samochodem. Na
tylnym siedzeniu przewożą Marvina, członka konkurencyjnego gangu. Ich komiczna
rozmowa zdaje się być jedynie przerywnikiem akcji, rozładowaniem napięcia
poprzedniej (pełnej okrucieństwa) sceny. Podobne sytuacje mają na celu
umożliwienie widzowi odpoczynku przed kolejnymi, równie agresywnymi scenami,
Tarantino jednak zdaje się ignorować tę zasadę i pogwałca ją w niespotykanie
brutalny i jednocześnie superkomiczny sposób: przypadkowy wstrząs samochodu
powoduje wystrzał z pistoletu Vincenta, który zabija znajdującego się na tylnym
siedzeniu Marvina.
Rafał
Syska tłumaczy,
że „Śmierć Marvina, niezgodna z filmowymi konwencjami, jest bardziej
rzeczywista, prawdziwa”. Jednocześnie, publiczność reagująca na tę
scenę śmiechem potwierdza, iż czuje się zaniepokojona. W ten sposób widz
maskuje szok i uczucia, które mogą kłócić się z jego poczuciem moralności.
Ponadto, na co również
zwraca uwagę autor tekstu „Śmieszna gra w zabijanie”, nierzadko
napastnicy i ofiary zamieniają się miejscami. Według samego Tarantino, jest to podobna gra do
tej, którą on prowadzi z widzem: zainscenizowane w jego filmach sceny przemocy
stają się dla widza rodzajem pułapki - aktem sadystycznego znęcania się nad
odbiorcą tak, jak w debiutanckim filmie reżysera, „Wściekłych psach”,
gdy przywiązany do krzesła, okrutnie torturowany policjant zostaje w ostatniej
chwili uratowany przez (również będącego w stanie agonii) Pana Pomarańczowego (Tim Roth). Ten gest zostaje przez
widza przyjęty z uczuciem ulgi, jednak ocalony policjant chwilę później zostaje
zastrzelony przez innego gangstera.
„Śmierć w filmach Tarantina jest zdesakralizowana,
sprofanowana i śmieszna (...) nie wywołuje wyrzutów sumienia, nie
zmusza do stawiania pytań o moralność czy aspekt transcendentny” - pisze Syska.
Możemy powiedzieć więc, że to, co do tej pory było obrazem okrucieństwa,
wzbudzającym w widzu strach czy moralnie uwarunkowany psychiczny dyskomfort,
przeszło zupełną metamorfozę. W kinie postmodernistycznym przemoc
podkreśla zobojętnienie współczesnego świata na przemoc i okrucieństwo, a także
obnaża fascynację przemocą, która bez wątpienia uznawana jest za zjawisko
dewiacyjne. Co więcej, sytuuje widza w roli podglądacza, wzbudza dyskomfort, o
którym przekonujemy się dopiero po zakończonym seansie.
A Wy jakie macie
odczucia po seansach filmów Quentina Tarantino?
PS. Więcej informacji znajdziecie w tekście
(z którego korzystałam):
Rafał
Syska, Śmieszna
gra w zabijanie, "Didaskalia" 51-52 (2002).
a ciekawym kontekstem
może być również film:
"Videodrome", reż. David Cronenberg
fotografie: listal.com
nie zgodziłbym się z tym, że jest pierwszym, który przedstawił śmierć w sposób komiczny, od razu pomyślałem o Watersie i Flamingach. mimo to to bardzo fajny tekst i ciekawy punkt widzenia.
OdpowiedzUsuńja po wszystkich filmach Tranatino czuję się tak jakgdyby wylał na mnie kubeł zimnej wody. przez kilka chwil nie wiem co ze sobą robić - leżeć, wstać, zapalić papierosa, zacząć biegać - tak miałem po maratonie kill bill 1&2. trudno opisać to uczucie.
to co ze mnie wyszło chwilę po seansie - bezskładnie, bezładnie i bezsensownie ->
http://cinemuwi.blogspot.com/2012/07/kill-bill-vol1-vol2.html
wiesz co, jak tak myślę o tym po czasie, ja się z kolei nie zgodzę:
Usuńprzemoc u Watersa nie jest komiczna, jest kampowa, o!
;)
Co dziwne, ale nie przepadam za tymi klimatami. Pulp Fiction w ogóle mi się nie podobało, Bękarty wojny były całkiem całkiem, pozostałe z takim lekkim dystansem :> Pozdrawiam i zapraszam do siebie :>
OdpowiedzUsuń"Bękarci wojny" to jeden z moich ulubionych filmów, filmów, które na stałe zostaną w mojej pamięci, takich które chwyciły mocno za serce, tak samo zresztą jak "Chłopiec w pasiastej piżamie", ale to już nie film Quentina Tarantino.
UsuńDziękuję Ci bardzo za odwiedziny i miły komentarz. Też uważam, że w blogosferze przydałby się miar i szacunek, jeżeli chodzi o współprace - fajnie, gdyby wszyscy kierowali się takimi zasadami! :)
Filmy Tarantino odbieram różnie. "Bękarty" to jeden z moich ulubionych, "Pulp Fiction", "Cztery pokoje", "Od zmierzchu do świtu" lubię bardzo; "Kill Bill" obejrzałam vol 1 (bez szału), vol 2 odpuściłam, "Hostel" - nawet nie podeszłam. W sumie każda formuła eksploatowana zbyt długo zaczyna męczyć. Niemniej "Bekarty wojny" to dla mnie jeden z lepszych filmów ostatnich lat.
OdpowiedzUsuń"Hostel" to jedynie produkcja Tarantino, nie jest to pozycja konieczna, nawet w kategorii horrorów!
Usuń