Błędy
młodości
Początek filmu: młoda dziewczyna w bluzie idzie popijając sok
pomarańczowy z wielkiego plastikowego kanistra. To Juno (Ellen Page), tytułowa
bohaterka filmu Jasona Reitmana. Szybko okazuje się, że Juno planuje zrobienie
testu ciążowego, a jego wynik przewróci świat nastolatki do góry nogami.
Dziecko, które ma przyjść na świat nie jest tym, czego Juno życzyłaby sobie w
tym momencie życia.
Jej chłopak nie wydaje się być, przynajmniej na razie, księciem z
bajki, a relacje z ojcem (i jego partnerką) to kolejna kropla w morzu problemów
dziewczyny. Dlatego postanawia ona znaleźć swojemu dziecku nową, idealną
rodzinę. „Juno” to jednak nie ckliwa opowieść o niechcianym niemowlęciu
i nastoletnich ciężarnych. To natomiast bardzo błyskotliwy (i wybornie
komediowy) portret kursu przyspieszonego dojrzewania, który Juno musi przejść
odkrywając po drodze, czym jest odpowiedzialność i jaką cenę płaci się za
własne błędy w kolejnym, bo dorosłym życiu.
W nurt filmów o błędach młodości wpisuje się także film „Była
sobie dziewczyna” Lone Scherfig.
Jenny (przeurocza Carey Mulligan) to inteligentna, wychowywana w tak zwanej
dobrej, angielskiej rodzinie nastolatka, która moknąc na przystanku autobusowym
ze swoją wiolonczelą poznaje Davida (Peter Sarsgaard). „Była sobie dziewczyna”
to, wbrew pozorom, film daleki od pospolitej komedii romantycznej – on
proponuje dziewczynie ochronę przed deszczem i podwiezienie do domu, co staje
się preludium do ich burzliwej znajomości [...].
"Studiowałem na uniwersytecie życia" - mówi David i powoli
wprowadza do niego Jenny. Słodka i naiwna, początkowo zupełnie nie pasuje do
jego świata, który z czasem zupełnie ją uzależnia, a wrodzona ambicja nakazuje
jej błyskawicznie odnaleźć się w zupełnie nowych konwenansach. „Była
sobie dziewczyna” to interesująca
historia o dojrzewaniu i konieczności brania odpowiedzialności za konsekwencje
wszystkich decyzji. To również opowieść o świecie, w którym kobieta ani z
dyplomem, ani bez niego nie mogła robić w życiu nic specjalnie ważnego oraz o
tym, jak z tego przygnębiającego świata można było uciec chociaż na kilka
chwil [...].
Młodość
urocza
Urocza. Dokładnie taka jest młodość
z filmów Wesa Andersona, a szczególnie ta znana z „Rushmore” i najnowszego
filmu Amerykanina, „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom”. Bohater pierwszego z nich to Max Fischer (Jason Schwartzman) – uczeń prestiżowej, tytułowej szkoły Rushmore i
jednocześnie najaktywniejszy uczestnik oraz pomysłodawca zajęć pozalekcyjnych.
Max jest mistrzem autokreacji i manipulowania prawdą. Marzy o byciu kimś
znaczącym dla ludzkości, a jego pozycja w szkolnej hierarchii daje mu tego
nieocenioną namiastkę. Wypełnione do granic możliwości najróżniejszymi
aktywnościami (z dramatopisarstwem, szermierką, pszczelarstwem,
dziennikarstwem, udziałem w debatach, kółku filatelistycznym i kaligrafią
włącznie) życie Maxa komplikuje się znacznie, gdy na jego drodze pojawia się
nauczycielka, pani Cross (Olivia Williams), która wpada w oko także pewnemu nauczycielowi, Hermanowi
Blume (Bill Murray) – do tej pory najbardziej zaufanemu powiernikowi Maxa.
„Rushmore” jest
jednak czymś znacznie więcej, niż tylko autorskim potraktowaniem high
school comedy. To piękny portret niestrudzonego poszukiwania swojego
miejsca na ziemi, kształtowania osobowości i dążenia do wymarzonego celu, bez
względu na konsekwencje.[...].
Najważniejsze jest jednak to, że młodość u Andersona, mimo że urocza i
potraktowana z dużą dozą ironii, traktowana jest przez reżysera z pełnym
zrozumieniem i absolutną powagą. Problemy nastolatków w tych perfekcyjnych
stylistycznie filmach nabierają wielowymiarowego znaczenia, co sprawia, że jest
to kino niebywale wartościowe. W swoim najnowszym filmie „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom” Wes Anderson powraca z tym, co w jego kinie zachwyca najbardziej: dopracowanymi
kadrami, unikalnym klimatem, całą masą ciekawych bohaterów i charakterystycznym
poczuciem humoru. Oraz portretem bezpretensjonalnej, zaskakująco pomysłowej
młodości.
Bohaterowie filmu, Suzy (Kara Hayward) i Sam (Jared Gilman) mają po dwanaście lat, ale czują się
już właściwie dorośli. Oboje są nierozumianymi przez otoczenie outsiderami:
Suzy mieszka z rodzicami-prawnikami oraz trzema braciszkami-miłośnikami
słuchowisk z muzyką poważną, odkrywa, że jej matka (Frances McDormand) ma romans z dobrodusznym
policjantem, kapitanem Sharpem (Bruce Willis) maluje powieki na zielono i nie rozstaje się ze
swoją lornetką, małym kotkiem i książkami pełnymi magicznych historii. Sam nie
ma rodziców. Nie rozumie go ani rodzina zastępcza ani członkowie obozu skautów,
na który przyjechał i którym dowodzi ciapowaty nauczyciel matematyki,
Harcmistrz Ward (Edward Norton).
Suzy i Sam, znający się do tej pory jedynie korespondencyjnie,
postanawiają więc uciec, co staje się przyczyną wielkiej akcji
poszukiwawczo-ratunkowej, w której istotną rolę spełnią między innymi nożyczki,
lornetka i burza stulecia. Werteryczne dziewczynki, błyskotliwi, wyalienowani
chłopcy i tęsknota za dzieciństwem, w którym wszystko jest jednocześnie
hiperpoważne i zupełnie błahe to motywy, których Wes Anderson także nie potrafi
porzucić. Jego kino podszyte jest warstwą nostalgii, którą można bezwarunkowo
pokochać. Swoje małe-wielkie opowieści reżyser snuje uciekając od banalnych
rozwiązań, a ich wielobarwność pozostawia na bardzo długo wrażenie uczestnictwa
w przepięknej przygodzie, w której młodość i dzieciństwo to najpoważniejsze i
najpiękniejsze stany na świecie.
fotografie: listal.com
Post z moimi ulubionymi filmami :) Oprócz Rushmore, którego nie widziałam. Była sobie dziewczyna długo mnie nie interesował, ten wtórny tytuł jakoś mnie odpychał co było błędem, bo niby zwykły dramat, niby historia nie jest niewiadomo jak zawiła, a ma w sobie coś wspaniałego, co sprawiło, że go pokochałam, polecam wszystkim.
OdpowiedzUsuńpolecam "Rushmore", jest urokliwy i niesamowicie, inteligentnie zabawny.
Usuńi masz rację - "Była sobie dziewczyna" to tytuł tak banalny, że aż boli!
A film prześwietny.
pozdrawiam ciepło!
Świetny wpis! Oglądałam zarówno Rusmore, jak i Moonrise Kingdom. Jednak to pierwsze podobało mi się bardziej. Specyficzny humor Andersona jest genialny :)
OdpowiedzUsuńdziękuję bardzo!
UsuńWes Anderson jest jednym z moich ukochanych reżyserów, mam niesamowitą słabość do "Pociągu do Darjeeling"
:)
pozdrawiam ciepło!
Ten film jeszcze przede mną. Cieszę się, że warto go obejrzeć :)
UsuńBardzo ciekawy wpis, a właściwie wpisy. Młodość to dobry temat :) Ja bym tu jeszcze dodała "Ukryte pragnienia", szczerze uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję!
Usuńteż lubię "Ukryte pragnienia"!
i myślę, że młodość w kinie to temat niemal bez dna.
Bo równie dobrze wpisuje się tutaj "Złe wychowanie" Almodóvara, większość filmów Todda Solondza (przerażające w swojej prawdziwości i brutalności), "Billy Elliot" Stephena Daldry'ego czy z kina bardziej niezależnego: "Rodzinka" Mike'a Millisa, "Zły dotyk" Gregga Arakiego (polecam szczególnie!) i "Cherrybomb" Glenna Leyburna i Lisy Barros D'Sa.
pozdrawiam ciepło!
tylko nie "Ukryte pragnienia"... po projekcie KINO i oglądaniu tego filmu... mam złe wspomnienia. Strasznie nudny i bezsensowny, moim zdaniem.
UsuńWiadomo, każdy lubi co innego :)
Była sobie dziewczyna, chętnie zobaczę jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja z przyjemnością czyta się takie posty ;)
Dziękuję bardzo i pozdrawiam (świątecznie)!
Usuń