19 grudnia 2012

Młodość na pierwszym planie, część 3.


Artykuł pojawił się w 5. numerze Shot Magazine, tę część nieco skróciłam, bo o większości poniższych filmów kiedyś już tutaj pisałam. 
Ale jeśli jesteście ciekawi, cały tekst (i magazyn!) do poczytania TUTAJ

Błędy młodości

Początek filmu: młoda dziewczyna w bluzie idzie popijając sok pomarańczowy z wielkiego plastikowego kanistra. To Juno (Ellen Page), tytułowa bohaterka filmu Jasona Reitmana. Szybko okazuje się, że Juno planuje zrobienie testu ciążowego, a jego wynik przewróci świat nastolatki do góry nogami. Dziecko, które ma przyjść na świat nie jest tym, czego Juno życzyłaby sobie w tym momencie życia.


Jej chłopak nie wydaje się być, przynajmniej na razie, księciem z bajki, a relacje z ojcem (i jego partnerką) to kolejna kropla w morzu problemów dziewczyny. Dlatego postanawia ona znaleźć swojemu dziecku nową, idealną rodzinę. „Juno” to jednak nie ckliwa opowieść o niechcianym niemowlęciu i nastoletnich ciężarnych. To natomiast bardzo błyskotliwy (i wybornie komediowy) portret kursu przyspieszonego dojrzewania, który Juno musi przejść odkrywając po drodze, czym jest odpowiedzialność i jaką cenę płaci się za własne błędy w kolejnym, bo dorosłym życiu.


W nurt filmów o błędach młodości wpisuje się także film „Była sobie dziewczyna” Lone Scherfig. Jenny (przeurocza Carey Mulligan) to inteligentna, wychowywana w tak zwanej dobrej, angielskiej rodzinie nastolatka, która moknąc na przystanku autobusowym ze swoją wiolonczelą poznaje Davida (Peter Sarsgaard). „Była sobie dziewczyna” to, wbrew pozorom, film daleki od pospolitej komedii romantycznej – on proponuje dziewczynie ochronę przed deszczem i podwiezienie do domu, co staje się preludium do ich burzliwej znajomości [...].


"Studiowałem na uniwersytecie życia" - mówi David i powoli wprowadza do niego Jenny. Słodka i naiwna, początkowo zupełnie nie pasuje do jego świata, który z czasem zupełnie ją uzależnia, a wrodzona ambicja nakazuje jej błyskawicznie odnaleźć się w zupełnie nowych konwenansach. „Była sobie dziewczyna” to interesująca historia o dojrzewaniu i konieczności brania odpowiedzialności za konsekwencje wszystkich decyzji. To również opowieść o świecie, w którym kobieta ani z dyplomem, ani bez niego nie mogła robić w życiu nic specjalnie ważnego oraz o tym, jak z tego przygnębiającego świata można było uciec chociaż na kilka chwil [...]. 


Młodość urocza

Urocza. Dokładnie taka jest młodość z filmów Wesa Andersona, a szczególnie ta znana z „Rushmore” i najnowszego filmu Amerykanina, „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom. Bohater pierwszego z nich to Max Fischer (Jason Schwartzman) – uczeń prestiżowej, tytułowej szkoły Rushmore i jednocześnie najaktywniejszy uczestnik oraz pomysłodawca zajęć pozalekcyjnych. Max jest mistrzem autokreacji i manipulowania prawdą. Marzy o byciu kimś znaczącym dla ludzkości, a jego pozycja w szkolnej hierarchii daje mu tego nieocenioną namiastkę. Wypełnione do granic możliwości najróżniejszymi aktywnościami (z dramatopisarstwem, szermierką, pszczelarstwem, dziennikarstwem, udziałem w debatach, kółku filatelistycznym i kaligrafią włącznie) życie Maxa komplikuje się znacznie, gdy na jego drodze pojawia się nauczycielka, pani Cross (Olivia Williams), która wpada w oko także pewnemu nauczycielowi, Hermanowi Blume (Bill Murray) – do tej pory najbardziej zaufanemu powiernikowi Maxa. 


„Rushmore” jest jednak czymś znacznie więcej, niż tylko autorskim potraktowaniem high school comedy. To piękny portret niestrudzonego poszukiwania swojego miejsca na ziemi, kształtowania osobowości i dążenia do wymarzonego celu, bez względu na konsekwencje.[...].


Najważniejsze jest jednak to, że młodość u Andersona, mimo że urocza i potraktowana z dużą dozą ironii, traktowana jest przez reżysera z pełnym zrozumieniem i absolutną powagą. Problemy nastolatków w tych perfekcyjnych stylistycznie filmach nabierają wielowymiarowego znaczenia, co sprawia, że jest to kino niebywale wartościowe. W swoim najnowszym filmie „Kochankowie z Księżyca. Moonrise Kingdom Wes Anderson powraca z tym, co w jego kinie zachwyca najbardziej: dopracowanymi kadrami, unikalnym klimatem, całą masą ciekawych bohaterów i charakterystycznym poczuciem humoru. Oraz portretem bezpretensjonalnej, zaskakująco pomysłowej młodości. 


Bohaterowie filmu, Suzy (Kara Hayward) i Sam (Jared Gilman) mają po dwanaście lat, ale czują się już właściwie dorośli. Oboje są nierozumianymi przez otoczenie outsiderami: Suzy mieszka z rodzicami-prawnikami oraz trzema braciszkami-miłośnikami słuchowisk z muzyką poważną, odkrywa, że jej matka (Frances McDormand) ma romans z dobrodusznym policjantem, kapitanem Sharpem (Bruce Willis) maluje powieki na zielono i nie rozstaje się ze swoją lornetką, małym kotkiem i książkami pełnymi magicznych historii. Sam nie ma rodziców. Nie rozumie go ani rodzina zastępcza ani członkowie obozu skautów, na który przyjechał i którym dowodzi ciapowaty nauczyciel matematyki, Harcmistrz Ward (Edward Norton). 


Suzy i Sam, znający się do tej pory jedynie korespondencyjnie, postanawiają więc uciec, co staje się przyczyną wielkiej akcji poszukiwawczo-ratunkowej, w której istotną rolę spełnią między innymi nożyczki, lornetka i burza stulecia. Werteryczne dziewczynki, błyskotliwi, wyalienowani chłopcy i tęsknota za dzieciństwem, w którym wszystko jest jednocześnie hiperpoważne i zupełnie błahe to motywy, których Wes Anderson także nie potrafi porzucić. Jego kino podszyte jest warstwą nostalgii, którą można bezwarunkowo pokochać. Swoje małe-wielkie opowieści reżyser snuje uciekając od banalnych rozwiązań, a ich wielobarwność pozostawia na bardzo długo wrażenie uczestnictwa w przepięknej przygodzie, w której młodość i dzieciństwo to najpoważniejsze i najpiękniejsze stany na świecie. 



fotografie: listal.com

10 komentarzy:

  1. Post z moimi ulubionymi filmami :) Oprócz Rushmore, którego nie widziałam. Była sobie dziewczyna długo mnie nie interesował, ten wtórny tytuł jakoś mnie odpychał co było błędem, bo niby zwykły dramat, niby historia nie jest niewiadomo jak zawiła, a ma w sobie coś wspaniałego, co sprawiło, że go pokochałam, polecam wszystkim.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. polecam "Rushmore", jest urokliwy i niesamowicie, inteligentnie zabawny.

      i masz rację - "Była sobie dziewczyna" to tytuł tak banalny, że aż boli!
      A film prześwietny.
      pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Świetny wpis! Oglądałam zarówno Rusmore, jak i Moonrise Kingdom. Jednak to pierwsze podobało mi się bardziej. Specyficzny humor Andersona jest genialny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję bardzo!
      Wes Anderson jest jednym z moich ukochanych reżyserów, mam niesamowitą słabość do "Pociągu do Darjeeling"
      :)
      pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. Ten film jeszcze przede mną. Cieszę się, że warto go obejrzeć :)

      Usuń
  3. Bardzo ciekawy wpis, a właściwie wpisy. Młodość to dobry temat :) Ja bym tu jeszcze dodała "Ukryte pragnienia", szczerze uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję!
      też lubię "Ukryte pragnienia"!
      i myślę, że młodość w kinie to temat niemal bez dna.
      Bo równie dobrze wpisuje się tutaj "Złe wychowanie" Almodóvara, większość filmów Todda Solondza (przerażające w swojej prawdziwości i brutalności), "Billy Elliot" Stephena Daldry'ego czy z kina bardziej niezależnego: "Rodzinka" Mike'a Millisa, "Zły dotyk" Gregga Arakiego (polecam szczególnie!) i "Cherrybomb" Glenna Leyburna i Lisy Barros D'Sa.
      pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. tylko nie "Ukryte pragnienia"... po projekcie KINO i oglądaniu tego filmu... mam złe wspomnienia. Strasznie nudny i bezsensowny, moim zdaniem.
      Wiadomo, każdy lubi co innego :)

      Usuń
  4. Była sobie dziewczyna, chętnie zobaczę jeszcze raz.
    Świetna recenzja z przyjemnością czyta się takie posty ;)

    OdpowiedzUsuń