reż. Matt Piedmont
scen. Andrew Steele
2012
Armando Alvarez (Will Ferrell) nie jest specjalnie inteligentny, ale ma bardzo silne (iście gauczowskie!) poczucie przynależności do ziemi, wierności rodzinie i bezkompromisowej sprawiedliwości. Tym bardziej boli go to, że ojciec bardziej faworyzuje jego powiązanego z kartelem narkotykowym brata, Raula (Diego Luna). Losy braci splatają się z innym bossem meksykańskiej mafii narkotykowej, Onzą (Gael Garcia Bernal) i piękną Sofią (Genesis Rodriguez), co wyzwoli w Armando wielkie pokłady odwagi i sprowokuje walkę na śmierć i życie o miłość i pokój na ranczu.
"Casa de mi padre" to stuprocentowa parodia. Bawiłam się na tym filmie prześwietnie, bo to obraz, który w całkiem błyskotliwy (chociaż nie do końca superoryginalny!) sposób prześmiewa sposób pokazania tradycji i kultury krajów Ameryki Łacińskiej (tutaj: w szczególności Meksyku) w ich telenowelach.
Co więc mamy?
1. Walkę dobra ze złem, w której (przy pomocy sił nadprzyrodzonych...) wygrają jedynie krystalicznie czyści bohaterowie, zyskując jednocześnie miłość swojego życia i wieczny spokój.
2. Teatralne dialogi, banalizację śmierci - więcej się tu mówi, niż robi, ale jednocześnie nikt nie ma tu ani poczucia moralności, ani wyrzutów sumienia.
3. Wizerunek Amerykanów w kinie hiszpańskojęzycznym (lub w ogóle: mówiący po hiszpańsku) oraz ich okropny akcent - których w "Casa de mi padre" uosabia Parker (Nick Offerman), policjant-gringo.
(Macie swój "ulubiony" przykład anglojęzycznego aktora mówiącego po hiszpańsku? Jak dla mnie, całą konkurencję bije Nicolas Cage w "Panu życia i śmierci"...)
4. Problemy i tradycję Ameryki Łacińskiej w krzywym zwierciadle - Meksykanie-rolnicy, ich rancza i miłość do natury skontrastowana z problemem przemytu narkotyków - czyli wszystko to, co jest dla obecnej sytuacji Meksyku bardzo ważne, tutaj - w konwencji westernu (rozgrywającego się w XX lub już nawet XXI wieku...) traci ciężar (jaki nadają mu chociażby znakomity "Babel" czy niezbyt udane "Miasto śmierci")
To też kolejny film, w którym na ekranie pojawiają się wspólnie (zaprzyjaźnieni w życiu prywatnym) Gael Garcia Bernal i Diego Luna. Tym razem portretują dosyć podobnych do siebie bohaterów, połączonych tą samą profesją (i tą samą kobietą!) i muszę przyznać, że do tego duetu mam prawdziwą słabość (nieco tylko mniejszą, niż do samego Gaela Garcii Bernala, o czym pisałam TUTAJ)...
Zapraszam też na blogowy profil na Facebooku!
fotografie: listal.com, theprisma.co.uk,
Do Willa Ferrella mam sentyment po Anchormanie. Kojarzy mi się tylko z rolami niesamowitych przygłupów. (:
OdpowiedzUsuńMam ulubionego aktora mówiącego po włosku - Brad Pitt w Bękartach wojny :)
No i ten Bernal - też mam do niego słabość :)
lubię takie filmy o Ameryce Łacińskiej ;)
OdpowiedzUsuńco do poprzedniego komentarza, jak ktoś wspomni o bękartach wony to od razu słysze Brada i ten jego włoski ;p
pierwszy raz trafiłam na bloga o filmach! i nie żałuje, bo często mam ochotę coś obejrzeć i nie mam pojęcia co ;p
będę częściej tu zaglądać ;)