4 grudnia 2012

Banalna przemoc Quentina Tarantino


Dzisiaj chciałam opowiedzieć Wam kilka słów o tym, czym zajmowałam się przez sporą część minionego tygodnia...
Niegdyś w kinie akty okrucieństwa obudowane były całym repertuarem konwencji i rytuałów, a śmierć czy brutalność wzbudzała strach, przykrość lub - w sytuacjach skrajnych - fascynację. Teraz coraz częściej śmierć, odarta z tabu, staje się podstawą parodystycznych czy groteskowych sytuacji bądź wręcz filmowego żartuQuentin Tarantino jest natomiast jednym z pierwszych reżyserów filmowych, którzy zdecydowali się przedstawić śmierć w sytuacji komicznej.


W artykule „Śmieszna gra w zabijanie” ("Didaskalia" 51-52, 2002) Rafał Syska pisze, że „Śmierć w filmach Quentina Tarantino traci charakterystyczną dla klasycznego kina funkcję logicznego i efektownego zwieńczenia sceny, kulminacji ciągu agresywnych czynów. Pojawia się w sytuacjach nieoczekiwanych, pozornie niegroźnych dla bohatera”.


Dzieje się tak na przykład w słynnej scenie z „Pulp Fiction”, w której Vincent (John Travolta) i Jules (Samuel L. Jackson) jadą samochodem. Na tylnym siedzeniu przewożą Marvina, członka konkurencyjnego gangu. Ich komiczna rozmowa zdaje się być jedynie przerywnikiem akcji, rozładowaniem napięcia poprzedniej (pełnej okrucieństwa) sceny. Podobne sytuacje mają na celu umożliwienie widzowi odpoczynku przed kolejnymi, równie agresywnymi scenami, Tarantino jednak zdaje się ignorować tę zasadę i pogwałca ją w niespotykanie brutalny i jednocześnie superkomiczny sposób: przypadkowy wstrząs samochodu powoduje wystrzał z pistoletu Vincenta, który zabija znajdującego się na tylnym siedzeniu Marvina.


Rafał Syska tłumaczy, że „Śmierć Marvina, niezgodna z filmowymi konwencjami, jest bardziej rzeczywista, prawdziwa”. Jednocześnie, publiczność reagująca na tę scenę śmiechem potwierdza, iż czuje się zaniepokojona. W ten sposób widz maskuje szok i uczucia, które mogą kłócić się z jego poczuciem moralności.


Ponadto, na co również zwraca uwagę autor tekstu „Śmieszna gra w zabijanie”nierzadko napastnicy i ofiary zamieniają się miejscami. Według samego Tarantino, jest to podobna gra do tej, którą on prowadzi z widzem: zainscenizowane w jego filmach sceny przemocy stają się dla widza rodzajem pułapki - aktem sadystycznego znęcania się nad odbiorcą tak, jak w debiutanckim filmie reżysera, „Wściekłych psach”, gdy przywiązany do krzesła, okrutnie torturowany policjant zostaje w ostatniej chwili uratowany przez (również będącego w stanie agonii) Pana Pomarańczowego (Tim Roth). Ten gest zostaje przez widza przyjęty z uczuciem ulgi, jednak ocalony policjant chwilę później zostaje zastrzelony przez innego gangstera.


„Śmierć w filmach Tarantina jest zdesakralizowana, sprofanowana i śmieszna (...) nie wywołuje wyrzutów sumienia, nie zmusza do stawiania pytań o moralność czy aspekt transcendentny” - pisze Syska. Możemy powiedzieć więc, że to, co do tej pory było obrazem okrucieństwa, wzbudzającym w widzu strach czy moralnie uwarunkowany psychiczny dyskomfort, przeszło zupełną metamorfozę. W kinie postmodernistycznym przemoc podkreśla zobojętnienie współczesnego świata na przemoc i okrucieństwo, a także obnaża fascynację przemocą, która bez wątpienia uznawana jest za zjawisko dewiacyjne. Co więcej, sytuuje widza w roli podglądacza, wzbudza dyskomfort, o którym przekonujemy się dopiero po zakończonym seansie.

A Wy jakie macie odczucia po seansach filmów Quentina Tarantino?


PS. Więcej informacji znajdziecie w tekście (z którego korzystałam):

Rafał SyskaŚmieszna gra w zabijanie, "Didaskalia" 51-52 (2002).
a ciekawym kontekstem może być również film:

"Videodrome", reż. David Cronenberg


fotografie: listal.com

6 komentarzy:

  1. nie zgodziłbym się z tym, że jest pierwszym, który przedstawił śmierć w sposób komiczny, od razu pomyślałem o Watersie i Flamingach. mimo to to bardzo fajny tekst i ciekawy punkt widzenia.

    ja po wszystkich filmach Tranatino czuję się tak jakgdyby wylał na mnie kubeł zimnej wody. przez kilka chwil nie wiem co ze sobą robić - leżeć, wstać, zapalić papierosa, zacząć biegać - tak miałem po maratonie kill bill 1&2. trudno opisać to uczucie.

    to co ze mnie wyszło chwilę po seansie - bezskładnie, bezładnie i bezsensownie ->
    http://cinemuwi.blogspot.com/2012/07/kill-bill-vol1-vol2.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wiesz co, jak tak myślę o tym po czasie, ja się z kolei nie zgodzę:
      przemoc u Watersa nie jest komiczna, jest kampowa, o!
      ;)

      Usuń
  2. Co dziwne, ale nie przepadam za tymi klimatami. Pulp Fiction w ogóle mi się nie podobało, Bękarty wojny były całkiem całkiem, pozostałe z takim lekkim dystansem :> Pozdrawiam i zapraszam do siebie :>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Bękarci wojny" to jeden z moich ulubionych filmów, filmów, które na stałe zostaną w mojej pamięci, takich które chwyciły mocno za serce, tak samo zresztą jak "Chłopiec w pasiastej piżamie", ale to już nie film Quentina Tarantino.

      Dziękuję Ci bardzo za odwiedziny i miły komentarz. Też uważam, że w blogosferze przydałby się miar i szacunek, jeżeli chodzi o współprace - fajnie, gdyby wszyscy kierowali się takimi zasadami! :)

      Usuń
  3. Filmy Tarantino odbieram różnie. "Bękarty" to jeden z moich ulubionych, "Pulp Fiction", "Cztery pokoje", "Od zmierzchu do świtu" lubię bardzo; "Kill Bill" obejrzałam vol 1 (bez szału), vol 2 odpuściłam, "Hostel" - nawet nie podeszłam. W sumie każda formuła eksploatowana zbyt długo zaczyna męczyć. Niemniej "Bekarty wojny" to dla mnie jeden z lepszych filmów ostatnich lat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Hostel" to jedynie produkcja Tarantino, nie jest to pozycja konieczna, nawet w kategorii horrorów!

      Usuń