4 września 2012

Powrót do Przeszłości, część 2.


Część 1. (o wspaniałych animacjach Sylvaina Chometa) do przeczytania TUTAJ.

Słodko-gorzką opowieść o przyjaźni międzypokoleniowej serwuje Adam Elliot - trochę młodsza i bardziej odważna w kwestii dobierania tematów wersja Nicka Parka, autora legendarnej plastelinowej sagi o fajtłapie Wallace’ie i jego oddanym, superinteligentnym psie Gromicie. „Mary i Max” debiutancki pełnometrażowy film Elliota (za swoją krótkometrażówkę „Harvie Krumpet”, w której głównym bohaterem jest młodzieniec chory na zespół Tourette’a reżyser otrzymał Oscara) to plastelinowy dramat obyczajowy.


Mary jest małą, zakompleksioną dziewczynką z Australii, a Max – otyłym nowojorczykiem cierpiącym na zespół Aspergera (przejawiający się w jego wypadku upośledzeniem umiejętności społecznych i posiadaniem dziwacznych, obsesyjnych zainteresowań).Zbieg okoliczności sprawia, że Mary i Max zostają korespondencyjnymi przyjaciółmi i od tej pory poznają nie tylko siebie nawzajem, odkrywając wszystkie blaski i cienie życia w bardzo przygnębiających rzeczywistościach, ale i swoje własne słabości.


Ta korespondencja przynosi nareszcie odrobinę blasku dla ich przykrego i wyboistego życia, w którym za najlepszych przyjaciół do tej pory można było uznać złotą rybkę czy szafkę z batonami. To, co łączy film Adama Elliota z twórczością Sylvaina Chometa to nie tylko relacje międzypokoleniowe, ale także to, że przykre historie oprawione są w piękną warstwę plastyczną, która nie przykrywa historii, przeciwnie: w mistrzowski sposób wzmacnia ich odbiór emocjonalny.


Problemy dorosłości

Równie pięknie zrealizowaną animacją jest film „Chico i Rita”. Co więcej, w filmie Fernando Trueby, Javiera Mariscala i Tono Errando warstwa wizualna wspierana przez piękną muzykę – na którą składają się nie tylko kubańskie bolero czy bossa nova, ale także świetnie oddany moment ewolucji i najbujniejszego rozkwitu jazzu –oraz niezwykły klimat portretowanej Kuby (a później również Nowego Jorku) próbuje przykryć nieco banalną fabułę.


Warto jednak przymknąć na to oko, bo „Chico i Rita” to jedna z najbardziej porywających filmowych historii miłosnych ostatnich lat. Dwójka tytułowych bohaterów spotyka się pewnego wieczoru w Hawanie. Ona jest utalentowaną piosenkarką, on - najlepszym pianistą na Kubie (akcja filmu kilka razy przenosi się do najsłynniejszego klubu w Hawanie - La Tropicany. Ten sam klub i historia jego właściciela pojawiła się wcześniej w filmie „Hawana – miasto utracone” Andy’ego Garcii, bardzo dobrze zrealizowanego filmowego opisu wielu wymiarów rewolucji kubańskiej). Chico i Rita spędzają ze sobą upojną noc i rozstają się, by ich drogi w przyszłości mogły wielokrotnie się przecinać, łączyć i rozchodzić, formowane przez ich kariery, intrygi czy urażoną dumę.


Co w tym filmie boli najbardziej to pojawiające się po seansie przeświadczenie, że bohaterowie starają się o siebie zbyt mało, jakby zależało im niewystarczająco mocno i jakby nie chcieli wziąć swojego życia tak zupełnie na serio we własne ręce. 


Zupełnie przeciwnie, niż w przypadku jednego z bohaterów filmu Tatii Rosenthal „$9.99” na podstawie prozy Etgara Kereta. Dave, mieszkający z ojcem lekkoduch, za tytułową sumę kupuje poradnik i ma nadzieję, że dzięki niemu nie tylko zmieni swoją postawę, ale także pozna odpowiedź na pytanie „jaki jest sens życia”. 


Historia Dave’a splata się z losami innych mieszkańców tego samego blokowiska. Ich drogi przecinają się w windzie czy klatce schodowej, a problemy, z którymi mierzą się każdego dnia są zazwyczaj, delikatnie mówiąc, niecodzienne. Rozczulający staruszek Albert z samotności uwielbia zabawiać rozmową dzwoniące do niego telemarketerki, a pewnego dnia przyjmuje pod swój dach anioła-frustrata (mówiącego głosem Geoffrey'a Rusha). 


Mały chłopiec tak bardzo przywiązuje się do swojej świnki-skarbonki, że zrobi wszystko, by nie pozwolić jej rozbić. Lenny gotów jest spełnić wszystkie zachcianki swojej dziewczyny, modelki Tanity, której największym fetyszem są bezwłosi mężczyźni. Marcus Parcusto iluzjonista tonący w długach… 


Historie znane z opowiadań Etgara Kereta zostały połączone zgrabną klamrą mikrospołeczności jednego blokowiska. W efekcie, „$9.99” to powykrzywiane, ale jednocześnie bardzo prawdziwe zwierciadło naszej wspólnej rzeczywistości, a oglądanie animowanej nie-bajki może okazać się autentycznym katharsis.

Ciąg dalszy nastąpi.
Tekst w całości ukazał się w 3. Numerze SHOT Magazine.

ilustracje:listal.com

2 komentarze:

  1. "Mary i Max" także oglądałam. Spodobała mi się nie tylko animacja, ale i też niezwykła historia w nim przestawiona.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wspanialy film...
      ale dwa pozostale opisane wyzej tez naprawde goraco polecam!

      Usuń