Mam ostatnio pewien filmowy problem. Zakochałam się nie tylko w kinie
skandynawskim (o czym pisałam TUTAJ), ale i we wszystkich smutnych filmach w
ogóle. Jeśli chodzi o kino skandynawskie, powoli przekonuję się do Dogmy 95: co
prawda ciągle mam przed sobą odkrywanie filmografii Larsa Von Triera, jednego z
głównych inicjatorów ruchu (nie zachwycił mnie ani „Antychryst” ani „Melancholia”
i przez to, prawdopodobnie niesłusznie, zraziłam się do jego wcześniejszej
twórczości: na pewno to nadrobię!), ale filmy, które otrzymały znak tego
manifestu, szczególnie te najbardziej znane (wyreżyserowane przez Thomasa
Vinterberga, Lone Scherfig czy hiperutalentowaną Susanne Bier), zaczynają mnie
coraz bardziej interesować. Zanim opowiem Wam o jednym z nich (wybranym nieprzypadkowo!), kilka słów o samym manifeście:
Dogma 95 to kolektyw zrzeszający reżyserów filmowych, powstały w Kopenhadze w 1995 roku. Jej twórcy uznali, że Nowa Fala z lat 60. była słuszną inicjatywą wskrzeszenia (umarłego według nich) kina, jednak wykorzystano do tego błędne środki. „Film antyburżuazyjny sam stał się burżuazyjny, ponieważ fundament, na jakim powstał, oparty był na burżuazyjnej percepcji sztuki. Pojęcie filmu autorskiego - od początku oparte na burżuazyjnym romantyzmie - było błędne” - pisano. Zwrócono uwagę na demokratyzację kina spowodowaną burzą technologiczną, w wyniku której każdy może robić filmy. W obecnej sytuacji, tym ważniejsza staje się awangarda.
Lars Von Trier i Thomas Vinterberg
Susanne Bier
„Nieprzypadkowo słowo
"awangarda" ma militarne konotacje. Kluczem jest dyscyplina - musimy
nasze filmy zuniformizować, ponieważ film indywidualny z samej definicji jest
dekadencki!” – twierdzili twórcy manifestu. Stworzono więc zbiór reguł –
wszystkie postulaty możecie przeczytać TUTAJ - które stały się podstawą dla
tworzenia nowej jakości w kinie.
Dlatego dzisiaj kilka słów o pierwszy filmie, który uzyskał certyfikat Dogmy
95:
"Festen"
reż. Thomas Vinterberg
scen. Thomas Vinterberg, Mogens Rukov
1998
Helge (Henning Moritzen) jest zamożnym przedsiębiorcą, który wyprawia swoje
60. urodziny. Helge ma piękną, wspierającą żonę (Birthe Neumann) i trójkę dorosłych
dzieci: ułożonego, ale bardzo nieśmiałego Christiana (Ulrich Thomsen),
porywczego Michaela (Thomas Bo Larsen) i wciąż poszukującą swojego miejsca antropolożkę
Helene (Paprika Steen). Pozornie stała konstrukcja wspaniałej rodziny podczas
przyjęcia runie jednak jak domek z kart.
Trudno jest zrecenzować ten film z jednego szczególnego powodu: kwestia
najbardziej istotna dla akcji pojawia się dopiero po 40 minutach projekcji – może
przesadzam, ale chyba odrobinę lepiej jest obejrzeć „Festen” nie znając istoty punktu
kulminacyjnego. Wtedy dziwaczna gra emocji, niedopowiedzeń i niedokończonych
konwersacji między gośćmi tytułowego przyjęcia wydaje się być znacznie bardziej
intrygująca.
W filmie Vinterberga najmocniej poruszyła mnie właśnie historia. Ból głównych
bohaterów, zamykanie się na prawdę, a następnie: desperackie jej przyjmowanie
oraz sposób realizacji: surowy, dynamiczny, naturalistyczny. Smaczkiem scenariuszowym
jest oddanie ważnej roli dla filmu i opowiadanej historii personelowi z
alkoholizującym się kucharzem (Bjarne Henriksen) na czele.
A jeśli chodzi o pociągu do smutnych filmów... To jest malutki problem, naprawdę chciałabym obejrzeć coś
przyjemniejszego. Przymiotnik „przyjemny” to w odniesieniu do filmów jeden z
najgorszych i najcięższych do zdefiniowania epitetów. Ale jeśli powiem, że w
mojej precepcji kina przyjemne filmy to „Jak we śnie”, „Wszystko jest ilumnacją”,
„Amelia” i filmografia Wesa Andersona, może będziecie w stanie mi coś polecić?
Czekam!
źródło informacji o Dogmie 95 – gutekfilm.pl
fotografie: listal.com, filmin.es
"Festen" widziałam pierwszy raz kilka lat temu. Wywrócił mnie na lewą stronę. Po jakimś czasie obejrzałam go ponownie i pomimo tego, że znałam już fabułę znowu poczułam, że jestem na lewej stronie. Z filmem Bier "Otwarte serca" spotkałam się także kilka lat temu na Filmostradzie. Rewelacyjny film! Potem były jej "Bracia". Kilka lat temu oglądałam Triera z zapartym tchem, teraz jakoś mi bliżej do lżejszych skandynawskich produkcji "Elling", "Kumple", czy szwedzkie "Jak w niebie".
OdpowiedzUsuńSkandynawia górą!:))
Trudno mi Tobie coś polecić, oglądasz pewnie tyle filmów i pewnie trudno będzie się wszczelić z jakimś tytułem któregoś byś nie znała:)
wiele znanych tytułów, które bardzo chce się obejrzeć, łatwo zapomnieć w natłoku kolejnych przychodzących każdego dnia!
Usuń:)
dlatego z przyjemnością zapoznam się z "Elling" i "Jak w niebie". "Kumpli" widziałam i byłam zachwycona!
Miałem przyjemność oglądać interpretację teatralną Grzegorza Jarzyny w Teatrze rozmaitości w Warszawie i powiem, iż mimo, że fimową wersję uważam za wybitną to interpretacja teatralna pozwoliła brać udział w tej uroczystości. Można było poczuć , że siedzi się przy stole i uczestniczy w całej tej sytuacji. Natomiast co do polecania filmów to nie wiem czy znasz Rusałkę. Rosyjska cudownie magiczna odpowiedź na Amelię. Wizualny majstersztyk połączony z ciekawą fabułą!
OdpowiedzUsuńCzytałam o tej realizacji, to musiało być ciekawe doświadczenie!
Usuń"Rusałki" nie widziałam, dlatego dziękuję za polecenie!
Inny kierunek- "Fish Tank" tak mi jakoś nagle przyszedł ten tytuł do głowy:)
OdpowiedzUsuń"Fish Tank" znam, znalazlam go w trakcie zapoznawania sie z filmografia Michaela Fassbendera (nawet wspomnialam o nim tu: http://kinofilka.blogspot.com.es/2012/07/michael-fassbender-cd.html).
UsuńTo rzeczywiscie, niepokojace kino i niezbyt przyjemne :) ale warto obejrzec.
Ja tak patrzyłam na tego aktora, patrzyłam i wiedziałam, że ja go znam, że mi się podoba i że zaczynam się niepokojąco ślinić, i w końcu załapałam któż to:))
Usuń