25 lipca 2012

Michael Fassbender – c.d.


Najnowsze filmy Wesa Andersona (TUTAJ) i Christophera Nolana (TUTAJ) odsunęły w cień nawet Michaela Fassbendera. Pisałam o nim juz kilka razy (między innymi TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ), dzisiaj: ostatnia część artykułu, który napisałam dla portalu G-Punkt.pl

fot. Mario Testino dla „GQ”

Chcąc napisać pokrótce o pozostałych istotnych elementach filmografii aktora, muszę ponownie odnieść się do tego, co napisałam na samym początku: Michael Fassbender nie jest  mistrzem w wybieraniu dobrych projektów. Być może to jeszcze nie do końca przezwyciężony brak wiary w siebie, być może pech, ale filmografia Fassbendera pełna jest również filmów, o których sami ich twórcy raczej woleliby zapomnieć. I nie mam tu na myśli jedynie bezdusznie krytykowanego „Jonah Hex” (2010) Jimmy’ego Haywarda, adaptacji komiksu DC Comics, bo wydaje mi się, że film miał pewien potencjał, który został po prostu bezdusznie zmarnowany. 


Jednak filmy takie, jak „Eden Lake” (2008) Jamesa Watkinsa czy „Ściganą” (2011) Stevena Soderbergha warto omijać, ewentualnie: obejrzeć wyłącznie jako ciekawostkę i aby przekonać się, że Michael Fassbender traktuje swoją pracę naprawdę poważnie. Przy niedociągnięciach scenariusza czy czasami wprost idiotycznych rozwiązaniach reżyserskich czy fabularnych, jego role wydają się być naprawdę spójne, dopracowane i przekonywujące. 


Całkiem nieźle na tle tych filmów wypadają więc „Fish Tank” (2009) Andrei Arnold, gdzie Fassbender wcielił się w rolę zwodniczego i niepokojącego Connora, który wchodzi w bliski związek ze zbuntowaną córką swojej kochanki i, oczywiście, „Bękarty wojny” (2009) Quentina Tarantino, gdzie jako wytworny i uszczypliwy pułkownik Archie Hicox po nieudanym „Angel” Ozona, znów przyciągnął uwagę widzów.





Michael Fassbender zaczął grać w filmach, ponieważ w wieku siedemnastu lat zdał sobie sprawę, że do tej pory oddawał swoje życie temu, w czym nie był zbyt dobry: tworzeniu muzyki. Gdy był nastolatkiem, jego ulubionym zespołem była Nirvana, uwielbiał też Metallice i ich „Orion”, Sepulturę i „Beneath the Remains”, z hiperentuzjazmem odnosi się też do zespołów takich jak Slayer czy Alice in Chains. On i jego przyjaciel Mike mieli nawet własny zespół, ale nigdy nie mogli znaleźć basisty ani perkusisty, a jedyny koncert, jaki udało im się zagrać, był występem w duecie, w środku dnia i nie był to ich wielki sukces. „Nikt nie chciał słuchać Metallici w porze lunchu” – wspomina Fassbender. Teraz słucha trochę każdego rodzaju muzyki, bluesa, rocka, country i hip-hopu (szczególnie tego z lat 90’), a za najciekawszego muzyka współczesności uważa Jacka White'a.

fot. Mario Testino dla „GQ”

Wiadomo już, że Fassbender zagra u Matthew Vaughna w kolejnym filmie o X-Menach, a także ponownie spotka się na planie ze Stevem McQuennem i Ridleyem Scottem. Od minionego piątku możemy poznawać efekty współpracy tego ostatniego z Michaelem Fassbenderem przy okazji premiery „Prometeusza”. Aktor wspominał, że jedną z najsilniejszych inspiracji do stworzenia postaci była rola Petera O’Toole’a w „Lawrence z Arabii”. Z tego samego obrazu pochodzi też cytat, który zamyka trailer „Prometeusza” stając się niejako mottem całego filmu, a być może i całej kariery Michaela Fassbendera: „Big things have small beginnings”.

Mario Testino dla „GQ”


Korektę całego tekstu wykonał: Grzesiek Szklarczuk
Artykuł w całości możecie przeczytać na portalu G-Punkt.pl, TUTAJ

fotografie: listal.com, gq.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz