16 grudnia 2012

Młodość na pierwszym planie, część 1.


Niesamowicie cieszy mnie fakt, że w kinie młodość to nie tylko high school i udawane miłostki. Już od dawna jest ona w filmach pełnoprawną bohaterką, o której można napisać bardzo wiele, a ja chcę pokazać kilka bardzo inspirujących portretów młodości, która zachwyca, niepokoi, intryguje i wzrusza.

tekst pojawił się w 5. numerze Shot Magazine, cały magazyn do poczytania TUTAJ.

fot. Bob Willoughby

Młodość poszukująca

W 1964 roku Paul Simon napisał przepiękną piosenkę o dźwiękach ciszy. Muzyk chciał tym utworem upamiętnić mający miejsce rok wcześniej zamach na J. F. Kennedy’ego, więc wraz z Artem Garfunkelem nagrał kawałek „Sound of Silence”, który nie tylko przyniósł duetowi Simon & Garfunkel międzynarodową popularność, ale trzy lata później pojawił się w filmie, który do dzisiaj jest jednym z najważniejszych obrazów o dekadencji i niepokojach młodzieńczych lat, czyli „Absolwencie” Mike’a Nicholsa


Tytułowy bohater, Benjamin Braddock (przełomowa rola Dustina Hoffmana), właśnie skończył studia. Wraca do domu, by pochwalić się wszystkim wspaniałym dyplomem i zastanowić nad swoją przyszłością. Zamiast tego, nieśmiały Benjamin poznaje znajomą swoich rodziców, panią Robinson (Anne Bancroft). Wątpliwy moralnie (biorąc pod uwagę czas akcji i to, że kobieta jest mężatką, a jej córka - niemal rówieśniczką Benjamina) romans młodego chłopaka z dużo starszą od niego kobietą jest jedynie jedną z możliwych ścieżek, według których można śledzić ten film. Nie bez znaczenia staje się tu bowiem wątek apatii, który ogarnia młodego chłopaka. Mimo znakomitych wyników na uczelni Benjamin z coraz większym niesmakiem zdaje sobie sprawę z tego, że z uniwersytetu nie przywiózł ze sobą niczego, co tak naprawdę mogłoby go pochłonąć chociaż na tyle, by związać z tym swoje życie. 

fot. Bob Willoughby

„Absolwent” jest też przenikliwym zapisem przemian obyczajowych zachodzących w amerykańskim społeczeństwie. Reżyser Mike Nichols zdaje się jakby ignorować rodzący się ruch hippisowski i przyjmuje punkt widzenia mieszkańców przedmieść amerykańskich miast, gdzie bohaterem zbiorowym staje się znudzona i pełna hipokryzji klasa średnia. Dzięki kapitalnemu montażowi i świetnym zdjęciom film ma w sobie również niepodważalne walory artystyczne i na stałe wpisał w się w kanon filmów kultowych, nie tracąc wiele ze swojej aktualności pomimo upływu czasu.

fot. Bob Willoughby

Poszukiwanie swojego miejsca na Ziemi to również jeden z tematów filmu „Restless” Gusa Van Santa, czyli refleksyjnej historii miłosnej między nieuleczalnie chorą dziewczyną i chłopcem, który po śmierci rodziców ukojenie znajduje w przyjaźni z duchem japońskiego kamikaze i chodzeniu na pogrzeby. Oniryczna poetyka filmu równoważy przejmująco smutną tematykę i naprawdę może zachwycić. Największymi zaletami obrazu są oryginalny scenariusz i detale, jak styl ubierania głównej bohaterki i jej zamiłowanie do ornitologii, które przepięknie tworzą klimat. A Mia Wasikowska i Henry Hopper zagrali dwie bardzo złożone, dojrzałe i świetnie zagrane role. 


Van Sant bardzo młodych ludzi czyni bohaterami większości swoich filmów, przez co uważany jest za czołowego młodzieżowego psychologa współczesnego kina. W „Słoniu” opowiadał o wydarzeniach, które miały miejsce w 1999 roku w szkole średniej Columbine (z tymi samymi zdarzeniami rozliczał się także Michael Moore w swoich „Zabawach z bronią”), czyli zamachu, którego dokonało dwóch uczniów szkoły: używając zakupionej w Internecie broni zabili dwunastu swoich rówieśników i jednego nauczyciela. Film Van Santa, bardzo oszczędny w środkach, brawurowo zagrany (i w pewnej części zaimprowizowany) przez amatorów to bardzo dramatyczny głos w wielkiej dyskusji na temat przemocy wśród młodzieży. 


Jego „Paranoid Park” jest z kolei filmową refleksją na temat winy i kary, w której chaotyczny montaż odzwierciedla wewnętrzny niepokój głównego bohatera, marzącego o tym, by móc oddawać się swojej największej pasji – jeździe na deskorolce. Tymczasem Alex przypadkowo bierze udział w morderstwie, a jego dziewczyna myśli tylko o seksie (obraz ich wspólnej inicjacji to jedna z najładniejszych miłosnych scen ostatnich lat!) – chłopak próbuje uporać się z problemami i ocenić ich wagę pisząc intymny dziennik.


Początek lat 90. upłynął u Van Santa pod znakiem „Mojego własnego Idaho”. Film był swobodną adaptacją części I i II „Henryka IV” Williama Szekspira (który figuruje w napisach jako autor dialogów dodatkowych). Homoerotyczna opowieść przyniosła dobre role Rivera Phoenixa (który zmarł w 18 miesięcy po premierze filmu) i Keanu Reevesa. „Vogue” pisał wtedy, że „Moje własne Idaho” wnosi „ożywczy powiew świeżości, sprzeciwiając się zasadzie, zgodnie z którą młodzi bohaterowie powinni padać w ramiona zdeklarowanych homoseksualistów”. Magazyn dodał również, nie mogąc oprzeć się plotkom, że Reeves i Phoenix zamieszkali w domu Van Santa, który zamienili w imprezownię. Atmosfera nieustannej hulanki była tak oszałamiająca, że Van Sant zmuszony był się wyprowadzić”


ciąg dalszy nastąpi...

fotografie: listal.com, willoughbyphotos.com

2 komentarze:

  1. "Moje własne Idaho" jest na szczycie mojej listy filmów do obejrzenia, pewnie w święta obejrzę, a tak z ciekawości, w wielu scenach występuje Flea?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jej, wiesz co, przepraszam, ale nie zwróciłam na niego specjalnej uwagi! Występuje, oczywiście, ale widziałam ten film już kilka miesięcy temu i teraz ciężko jest mi odtworzyć te sceny w pamięci...

      Usuń