Na początek kilka faktów: Carey Mulligan urodziła się w Londynie w 1985 roku. Odkąd skończyła 15 lat marzyła o tym, by zagrać u boku Judi Dench. W kinie zadebiutowała w 2005 roku rolą Kitty Bennet w "Dumie i Uprzedzeniu" Joe Wrighta, natomiast 3 lata później miała swój debiut na Broadway'u - "Vogue" napisał wtedy, iż świat mógł podziwiać prawdopodobnie najlepszą Ninę w historii adaptacji "Mewy" Czechowa, natomiast "The Observer" - iż jej gra była prawie nieznośnie wstrząsająca.
Carey Mulligan zauroczyła mnie odkąd po raz pierwszy zobaczyłam ją na ekranie. O filmie "Była sobie dziewczyna" pisałam już TUTAJ i TUTAJ i muszę przyznać, że film zrobił na mnie wrażenie przede wszystkim ze względu na niesamowity klimat, ale jeszcze bardziej - z powodu głównej roli żeńskiej (za którą, nawiasem mówiąc, Mulligan dostała BAFTĘ i była nominowana do Oscara oraz Złotego Globu). Ten film był oczywiście wielkim przełomem w jej aktorskiej karierze.
W międzyczasie, Carey Mulligan stała się ikoną mody, faworytką najbardziej prestiżowych zestawień najlepiej ubranych gwiazd i ulubienicą stylistów magazynów takich jak "Vogue" czy "Vanity Fair". Podróżuje zawsze ze swoim iPodem, który wypełniony jest nagraniami Laury Marling, Kate Rusby i Emilíany Torrini.
Andrew Garfielda, który partnerował jej w filmie "Nie opuszczaj mnie", zauroczyła jej bezpretensjonalność: Zostaliśmy poproszeni o wymienienie naszych ulubionych filmów i wszyscy zachwycali się dziełami Michaela Haneke. Carey natomiast powiedziała: "Indiana Jones i Ostatnia Krucjata".
Lone Scherfig, reżyserka filmu "Była sobie dziewczyna" mówi, iż Carey przyciągnęła jej uwagę już w pierwszym momencie spotkania. Nie dlatego, iż kogoś jej przypominała, przeciwnie - dlatego, iż nie przypomina nikogo innego, jest zupełnie niepowtarzalna. I pomimo nieśmiale pojawiających się porównań Mulligan do Audrey Hepburn, lub od niedawna - do Michelle Williams, trudno jest nie przyznać Scherfig racji.
Wystarczy przypomnieć sobie jej krótki występ w filmie "Bracia" Jima Sheridana - jej Cassie Willis, czekająca na powrót męża z frontu, wiedząca podświadomie, iż nigdy go już więcej nie zobaczy, jest przejmująca i bardzo... zapamiętywalna. Sam Sheridan przyznaje, iż Mulligan ma w sobie ogromną, niedefiniowalną jakość, która wkrótce pomoże jej być jedną z najbardziej charakterystycznych aktorek swojego pokolenia.
Tyle na dzisiaj, ciąg dalszy oczywiście nastąpi.
A co Wy myślicie o Carey Mulligan? Czy zachwyciła Was w jakimś filmie lub może przeciwnie, zupełnie nie zgadzacie się z entuzjastycznymi opiniami na jej temat? Czekam na Wasze opinie tutaj i na Facebooku!
PS. na 2012 rok przewidziana jest premiera filmu "My Fair Lady" w reżyserii Emmy Thompson. Biorąc pod uwagę tytuł, prawdopodobnie będzie to bardziej remake filmu z 1964 roku z Audrey Hepburn, niż adaptacja "Pigmalionu" G.B. Shawa, jednak mam wrażenie, iż obsadzenie Carey Mulligan w roli Elizy Doolittle było naprawdę trafnym posunięciem (wcześniej jako odtwórczynię głównej roli typowano Keirę Knightley).
fotografie: Peter Lindbergh dla "Vogue'a"
;) ale się zgrałyśmy :) ja właśnie zobaczyłam "Braci" i pisałam o tym filmie :) A Ty tutaj o jednej z bohaterek :)
OdpowiedzUsuńŁadna z niej babka... :)
Ja ją bardzo lubię :) świetnie zagrała też w Nie opuszczaj mnie. Ma w sobie taki urok, że myślę iż nawet jakby słabo grała nikt by nie zauważył ;)
OdpowiedzUsuńTak! Carey jest urocza, ale jednocześnie bardzo charyzmatyczna i, jak na razie, świetnie dobiera role :)
OdpowiedzUsuńoby tak dalej! już wkrótce napiszę o niej coś jeszcze.
kocham ją!!!
OdpowiedzUsuńfajny pozytywny blog:)
zapraszam do nas fashion-ache.blogspot.com
xx K&M