Na pewno wielokrotnie zdarzyło się Wam czekać na jakiś film, pokładać w nim duże nadzieje, bądź po prostu, mieć ochotę na chwilę dobrej rozrywki, a później, gdy już siedzieliście w kinie, przed ekranem komputera lub telewizora, zaczęliście poważnie zastanawiać się
a) dlaczego w ogóle wybraliście ten film
b) kto dopuścił go do dystrybucji, skoro setki bardziej interesujących projektów kurzy się gdzieś na półkach zapomnianych kin studyjnych lub czeka na zrealizowanie...
Mi też to się zdarza i dlatego dzisiaj kilka słów o dwóch takich filmach:
"Jedz, módl się, kochaj"
reż. Ryan Murphy
2010
Czego oczekiwałam?
Uroczego, wciągającego i błyskotliwego filmu o miłości, rozgrywającego się w pięknych plenerach, który swoim przesłaniem daje nadzieję i napawa optymizmem.
Co obejrzałam?
Historię nawiedzonej, płaczliwej i niezdecydowanej kobiecie imieniem Elizabeth (Julia Roberts), która na początku postanawia skrajnie zmienić swoje życie, by później przez bite dwie i pół godziny udawać uduchowioną rewolucjonistkę, która daje z siebie tyle ognia, co złamana zapałka.
Plus cała masa banałów w stylu "Nie masz podobać się mężczyznom, tylko sobie. Skoro żaden jeszcze nie uciekł z twojej sypialni to znaczy, że jesteś boska. Jedzenie może być sensem twojego życia, więc teraz zjemy tę pizzę, a później pójdziemy kupić większe jeansy".
Błagam...
I cios w serce (prawie tak wielki, jak zobaczenie Antonio Banderasa w reklamie banku) - Javier Bardem jako ukochany głównej bohaterki. Jest świetny (mimo to nie wiem, dlaczego przyjął tę rolę), ale nawet on nie uratuje tak żałosnej historii.
Plusy?
Oprócz Bardema - Plenery plus część rozgrywająca się w Italii, bo włoskość, która zafascynowała Elizabeth została oddana naprawdę nieźle.
"Kobieta, która pragnęła mężczyzny"
reż. Per Fly
2010
Czego oczekiwałam?
Wciągającego dramatu erotycznego, pełnego pasji, emocji, dobrego aktorstwa i, cóż, seksu.
Co obejrzałam?
Bardzo letnią opowieść o dwójce ludzi - niestabilnej emocjonalnie kobiecie (Sonja Richter), którą dręczą koszmary i mężczyźnie (Marcin Dorociński), który kreuje się na namiętnego brutala, będąc w rzeczywistości naiwnym amatorem.
Reklama tego filmu, która zewsząd komunikowała, iż najciekawszym elementem obrazu będzie bezkompromisowość i erotyka, wywołała tylko niepotrzebną burzę w szklance wody, do tego - krótką i taką, o której nie pamięta się następnego dnia.
(w sieci można znaleźć porównania tego filmu do "Intymności" Chereau czy "Ostatniego Tanga w Paryżu" Bertolucciego - o wiele (!) na wyrost).
Plusy?
Utrzymanie całego filmu w przygaszonej kolorystyce wprowadza do niego nutę niepokoju, której twórcy nie potrafili wywołać dialogami i fabułą. Podobały mi się też same zdjęcia, ale nie potrafiły zatrzeć goryczy rozczarowania.
A jakie filmy były dla Was największym rozczarowaniem?
Zapraszam też na Facebooka, bardzo cieszy mnie to, że jest Was tam coraz więcej :)
fotografie: filmweb.pl, listal.com, stopklatka.pl
"Jedz, módl się, kochaj" rzeczywiście był płytki... także lepiej książkę przeczytać :) czytałaś?
OdpowiedzUsuńHm... Szczerze, to jak zerknęłam jeszcze w trakcie czytania na przedostatni kadr z "Kobieta...", to natychmiast skojarzyło mi się z "Ostanim tangiem..."!
OdpowiedzUsuńA jak chodzi o moje doświadczenia, to notorycznie rozczarowuje mnie Allen.
@Mała Mi - nie, nie czytałam książki! naprawdę warto? Bo słyszałam o niej różne opinie i ostatecznie też się trochę zniechęciłam, może niesłusznie.
OdpowiedzUsuń@Seepy - Może rzeczywiście, zdjęcia, kadry - można doszukać się podobieństwa, ale mimo wszystko "Ostatnie tango..." było pewnym przełomem. a "Kobieta..." jest po prostu bardzo słabym filmem.
Allen też mnie rozczarowuje! nie potrafię go polubić ;)