Demoniczna wydaje się być także nienamacalność świata Davida Lyncha. Reżyser potrafi odtworzyć go niezależnie od okresu historycznego i opowiadanej historii, co jest wyrazem potęgi surrealizmu.
W filmie "Człowiek Słoń" Lynch przenosi się do wiktoriańskiej Anglii opowiadając historię Johna Merricka (John Hurt) cierpiącego na rzadką przypadłość genetyczną – zespół Proteusza – asymetryczny przerost skóry, mięśni i kości. Z powodu deformacji John przezywany jest tytułowym określeniem, wyrażającym pogardę dla jego fizycznej ułomności.
Bohater, przez lata występujący w objazdowym cyrku został przez swojego protegowanego obdarty z człowieczeństwa. Staje się atrakcją, eksponatem, dzięki któremu ludzie mogą dać upust swojej ciekawości oraz uleczyć kompleksy. Dopiero przypadkowo poznany doktor Frederick Treves (Anthony Hopkins) nie tylko odkrywa w nim wrażliwość, inteligencję i niebywałą kulturę osobistą, ale także pomaga mu odnaleźć się w społeczeństwie. John przez chwilę może się poczuć, jak... człowiek, mimo że zdążył już zapomnieć, iż naprawdę nim jest.
Film Lyncha z jednej strony może być odebrany jako manifest – filmowa walka z odmiennościami. Z drugiej jednak strony, to świetny przykład na to, iż nawet w, wydawałoby się, skostniałym XIX wieku, wielokrotnie ukazywanym w kulturze, reżyser oprócz historii potrafił przemycić wiele swojego stylu. Klimat jego twórczości szczególnie silne piętno odciska na scenie, w której nocny stróż szpitala, gdzie John odzyskuje siły, przyprowadza za uprzednią opłatą do pokoju pacjenta pijanych gości baru. Jarmarczna atmosfera sceny podkreśla upodlenie Merricka, a towarzyszące jej surrealistyczne kadry nadają rytmu i dynamiki.
Lynch, jako czołowy przedstawiciel filmowego postmodernizmu wymyka się jakiemukolwiek klasyfikowaniu. Sam reżyser przyznaje, iż tworząc film, często nie ma nawet przygotowanego scenariusza. Liczy się pomysł, zdanie, strzępek koncepcji, który zostaje starannie zapisany i następnie zrealizowany. W "Inland Empire" Lynch zastosował metafilmową konwencję, przeplatając opowieść o tworzeniu filmu z wydarzeniami rzeczywistymi.
Miłość i zdrada stają się synonimami, a jednocześnie: nigdy nie wiadomo, co jest rzeczywistością, a co fikcją. Najsłynniejsze dzieło reżysera, "Miasteczko Twin Peaks" pozornie tylko jest filmową odpowiedzią na pytanie "Kto zabił Laurę Palmer?".
Wielopoziomowy portret prowincjonalnej społeczności, towarzyszącej tej kryminalnej zagadce, u Lyncha staje się obrazem czystej groteski. Idylliczne miasteczko skrywa w sobie wiele tajemnic, a zjawiska paranormalne, dziwaczni ludzie i konwencja dreszczowca to również wnikliwa obserwacja amerykańskiej rzeczywistości. Nie bez przyczyny mówi się więc, ze świat wykreowany w "Twin Peaks" zrewolucjonizował obraz telewizji.
Kino autorskie jest samo w sobie bardzo rewolucyjne. Reżyserzy proponują nam zupełnie nowe patrzenie na kino i wymagają od widzów dużej otwartości umysłu dla historii i obrazów, które tworzą. Wykreowane światy mówią także wiele o kondycji współczesnego społeczeństwa, często niosąc zakodowany przekaz poprzez finezyjne fantasmagorie, którym warto dać się porwać.
Poprzednie części tekstu można przeczytać TUTAJ i TUTAJ, a cały artykuł pojawił się w trzecim numerze Eclectic Magazine
fotografie: listal.com, allmoviephoto.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz