30 marca 2013

Wesołych Świąt!


Kochani!
Życzę Wam pięknych, ciepłych (pomimo pogody za oknem!), pełnych dobrej energii Świąt Wielkanocnych!

A w ramach filmowych inspiracji z radością (i dumą artystki-amatorki z pasją!), prezentuję Wam moje dzisiejsze wielkanocne dzieło*
Wszystkiego dobrego!




*zdobienie pisanek to mój ulubiony wiosenny zwyczaj. Nie mam za to żadnego ulubionego "wielkanocnego" filmu. a Wy?

28 marca 2013

Serial: House of Cards

Nie mogło być inaczej: jestem absolutnie zachwycona pierwszą serią serialu "House of Cards", dlatego dzisiaj postaram się opowiedzieć Wam, dlaczego naprawdę WARTO poświęcić mu 13 godzin swojego życia.


Jeśli jeszcze nie znacie tego serialu, spokojnie, na pewno nie zdradzę tu zbyt wielu szczegółów fabuły. 
Kongresmen Francis Underwood (genialny Kevin Spacey) nie otrzymuje upragnionego stanowiska Sekretarza Stanu - staje się to bezpośrednim punktem zapalnym do jego działań, które składają się na satysfakcjonującą i wyrafinowaną zemstę... 
Początkowo wydawało mi się, że słaba znajomość amerykańskiego systemu politycznego uniemożliwi mi zaangażowanie się w fabułę serialu - nic bardziej mylnego! To świetna historia, w której polityka jest ważnym tłem, ale mimo wszystko najważniejsze są relacje międzyludzkie, różne znaczenia moralności oraz, oczywiście, sam kongresmen Frank Underwood.


W wywiadzie dla "Vanity Fair" Kevin Spacey powiedział, że praca przy "House of Cards" była jednym z najbardziej satysfakcjonujących doświadczeń, jakie kiedykolwiek udało mu się zdobyć. "I’m the luckiest motherfucker from New Jersey you’ve ever met" - powiedział aktor podczas premiery. Wypowiedział się również na temat współpracy z reżyserem, Davidem Fincherem (który był odpowiedzialny za kilka odcinków pierwszej serii) - "Kiedy David zaczyna mieć obsesję punkcie czegoś - a uwierzcie mi, on ma okrutną* obsesję na punkcie tego serialu - zawsze efekt jest rewelacją"


Amerykańska wersja "House of Cards" powstała na podstawie miniserialu brytyjskiego z 1990 roku. Odpowiedzialność za adaptację i przeniesienie wątków opowieści na grunt amerykański przejął Beau Willimon, dramaturg i scenarzysta "Id Marcowych" (dramatu politycznego wyreżyserowanego przez George'a Clooney'a z nim samym i Ryanem Goslingiem w rolach głównych). Najważniejszy dla Willimona był fakt, iż mógł rozpisać od razu dwie serie (czyli 26 odcinków). Przyznawał w wywiadach, iż dało mu to możliwość bardziej precyzyjnego poprowadzenia historii, odpowiednie rozwinięcie wątków i nakreślenie postaci.

Już od pierwszego odcinka wchodzimy w sam środek pajęczyny zależności pomiędzy przedstawicielami najwyższych sfer amerykańskiej polityki. Frank Underwood jest w tej dżungli najniebezpieczniejszym (i, jak się początkowo wydaje, nieomylnym) drapieżnikiem, który tworzy intrygujący trójkąt uczuciowo-zawodowy ze swoją żoną Claire (Robin Wright) oraz młodziutką dziennikarką Zoe Barnes (Kate Mara).
Na drugim planie błyszczą Corey Stoll jako młody kongresmen Peter Russo, ulubiona marionetka w rękach Underwooda oraz Michael Kelly jako najbardziej lojalny współpracownik Franka, Doug.


Szczególnie fascynujący wydał mi się jednak portret relacji między małżonkami Underwoodów. Francis i Claire, szefowa fundacji dobroczynnej (oraz prawdopodobnie najlepiej ubrana serialowa bohaterka w historii), są nie tylko mężem i żoną, ale nade wszystko superpotężną instytucją, w której podstawą jest wzajemne zaufanie i niezachwiana lojalność. Co jednak zachwyciło mnie najbardziej to fakt, iż żadna z postaci nie jest od początku do końca jednakowa, ani jednowymiarowa. Każdy bohater skrywa sekret z przeszłości, zakłada maski pomagające mu odnaleźć się w tej dzikiej, skomplikowanej rzeczywistości, lub podlega transformacji.


Ten serial to z jednej strony superelegancki thriller polityczny, w którym najważniejsza jest gra pozorów, zależności i umiejętność doskonałego przystosowania się do nieustannie zmieniającej się sytuacji w kongresie. Z drugiej strony to również dzieło wybitnie teatralne - ze swoim pragnieniem zemsty i chorobliwą żądzą władzy Frank Underwood uznawany jest za postać wręcz Szekspirowską. Poza tym, bohater nieustannie łamie "czwartą ścianę", zwracając się bezpośrednio do widza lub chociażby puszczając do niego oko (ja zawsze na to czekam najbardziej! Mam ochotę wtedy odpowiedzieć Francisowi: "Stary, jak zwykle miałeś rację!")


Warto jeszcze wspomnieć o tym, dlaczego "House of Cards" jest przełomowym serialem w historii tego gatunku: to pierwsza wysokobudżetowa produkcja internetowa (odpowiedzialna jest za nią firma Netflix, do tej pory specjalizująca się w internetowej dystrybucji VOD - video na żądanie), serial 2.0, którego cały sezon trafił do sieci jednego dnia, a jego widzowie wolą laptop niż telewizję i nie chcą przejmować się  godziną emisji kolejnego odcinka. "House of Cards" nazywany jest już teraz symbolem schyłku ery telewizji (czy słusznie, czy przedwcześnie - przekonamy się za kilka lat). 


* W oryginale: "fucking". Ale wolę ugrzecznione synonimy.

źródła: kultura.newsweek.pl, elmundo.es, vanityfair.com
fotografie: uk.ign.com, nytimes.com, salon.com, listal.com

23 marca 2013

18 comidas. 18 spotkań przy stole

reż. Jorge Coira
scen. Jorge Coira, Diego Ameixeiras, Araceli G. Cabreira
2010


Codziennie w Santiago de Compostela przygotowywanych jest 500 000 posiłków - tak zaczyna się film "18 spotkań przy stole" i to właśnie jedzenie stało się pretekstem do opowiedzenia kilku  równolegle rozgrywających się historii. I mimo że uwielbiam filmy, w których jedzenie jest nie tylko tematem, ale i bohaterem (a tutaj zdecydowanie się nim stało!), film Jorge Coiry, mimo że niebywale urokliwy, wydaje mi się nieco zbyt schematyczny. 


6 śniadań, 6 obiadów, 6 kolacji: podczas tych osiemnastu posiłków (i pomiędzy nimi) drogi dwudziestu sześciu osób łączą się i przeplatają: 
zagubiony w Santiago Macedończyk, 
matka i żona zniewolona przez monotonię dnia oraz rutynę małżeństwa, 
nauczyciel, który nie chce, by jego brat dowiedział się o tym, że mężczyzna, z którym mieszka jest da niego kimś więcej, niż tylko współlokatorem, 
nieszczęśliwie zakochany aktor i jego szalony kuzyn oraz brat, który tego dnia kończy 30 lat, 
młoda kobieta i jej dużo starszy kochanek, 
dwie siostry, które wspólnie prowadzą restaurację, a jedna z nich chce zostać piosenkarką 
czy muzyk uliczny, który wiele lat temu utracił miłość swojego życia...

Niestety, twórcy filmu stawiają też w scenariuszu kilka smutnych tez, a bohaterowie są dosyć schematyczni: w "18 comidas" starość jest monotonna i milcząca, starszy brat geja to nie tylko homofob, ale także niewierny mąż, kobieta niepewna swojego małżeństwa okazuje się być zupełnie kaleka uczuciowo, a noc z Piotrusiem Panem to dla młodej dziewczyny nie tylko ekscytująca przygoda, ale przede wszystkim ucieczka od niekonwencjonalnego związku.



Film mnie nie zachwycił, ale ma kilka elementów, które sprawiają, że seans był bardzo przyjemny: 
1. Luis Tosar - ostatnio pisałam o tym, że jest jednym z moich ulubionych hiszpańskich aktorów, a tutaj wciela się w postać Edu, samotnego i uczuciowego muzyka ulicznego, który śpiewa i gra na gitarze, a jego kompozycje są niejako komentarzem do opowiadanych historii.
2. Santiago de Compostela - przepiękne miejsce, od początku seansu zapragnęłam tam pojechać!
3. Jedzenie - mimo że niektóre posiłki okazały się być chwilami bolesnymi, trudnymi, nieprzyjemnymi czy nieprzewidywalnymi, szczególnie pierwsze kadry pokazują, że jedzenie to zdecydowanie materia pełna emocji.



fotografie: abc.es, lakatarsisdelcineespanol.blogspot.com 

21 marca 2013

Czytelnia: Udław się. Konkurs.

Przedłużające się oczekiwanie na wiosnę jest świetnym pretekstem, by zorganizować szybki konkurs: dzięki uprzejmości wydawnictwa Niebieska Studnia mam dla Was dwa egzemplarze książki "Udław się" Chucka Palahniuka.


Za podstawie książki powstał film "Udław się" w reżyserii Clarka Gregga z Samem Rockwellem i Anjelicą Houston w rolach głównych. Kiedyś ten film uwielbiałam, z perspektywy czasu jednak mam do niego o wiele więcej dystansu i nieco więcej krytycyzmu.
Zupełnie inaczej jest z książką, z resztą całą twórczość Palahniuka lubię bardzo i mam nadzieję, że Wy także (albo przynajmniej polubicie w niedalekiej przyszłości).

Zadanie konkursowe to:

Wybierz swój ulubiony film, którego akcja (lub jej część!) rozgrywa się w SZPITALU i wyjaśnij, dlaczego właśnie ten lubisz najbardziej. 

Na odpowiedzi czekam do końca marca, możecie przesyłać je mailem na adres kinofilka@gmail.com

Spośród nadesłanych odpowiedzi wybiorę dwie, które urzekną mnie najbardziej, a ich autorzy otrzymają (kapitalne!) książki.
Powodzenia!



EDIT: 03.04.2013
Kochani!
Bardzo dziękuję za wszystkie nadesłane maile, 
naprawdę, dzięki Wam poznałam kolejne interesujące filmy, ale niestety mogłam wybrać tylko dwie osoby - Martyna i Kamil już dostali ode mnie maile zwrotne.
Mam nadzieję, że jeszcze wielokrotnie będę miała możliwość zorganizowania ciekawej akcji, a wydawnictwu Niebieska Studnia dziękuję za książki!

18 marca 2013

Polowanie

reż. Thomas Vinterberg
scen. Thomas Vinterberg, Tobias Lindholm
2012


"Polowanie" to portret walki o godność. To rozdzierająca opowieść o zaufaniu, potędze kłamstwa i niemocy wobec tabu. O tym, jak konfrontacja  z pogłoską może zamienić się w powolne, ale nieodwołalne niszczenie czyjegoś życia.


Klara (Annika Wedderkopp) jest uroczą, rezolutną i nieco samotną dziewczynką. Pozornie ma wszystko, czego potrzeba dziewczynkom w jej wieku: kochających rodziców, fajnego starszego brata, przytulne przedszkole... Okazuje się jednak, że rodzice Klary kłócą się trochę zbyt głośno, a młodzieńcze hormony brata i jego kolegów niebezpiecznie buzują nieco zbyt blisko dziewczynki, zapoznając ją ze światem, o którym zupełnie nie ma pojęcia. Klara instynktownie jednak czuje, że może z tej nowej wiedzy zrobić użytek, bo pragnie zemsty na kimś, kto najpierw dał jej bardzo dużo ciepła, a potem odtrącił przejawy jej naiwnej miłości. Klara zabiera więc swoje odrzucone serduszko z koralików i postanawia skłamać.


Mała duńska społeczność reaguje na kłamstwo dziewczynki jak grupa entuzjastów idei romantyzmu: bezkrytycznie wierzą Klarze uznając, że dzieci nigdy nie kłamią. Spirala nienawiści wobec przedszkolnego wychowawcy Lucasa (Mads Mikkelsen), którą nakręciła  dziecięca, ale podsycana przez dorosłych fantazja, nakręca się błyskawicznie. Moralność małomiasteczkowej społeczności zostaje zszargana plotką, na której wyjaśnieniu zależy niemal wyłącznie poszkodowanemu. Publiczny lincz nie ma w tym wypadku żadnych granic.


Sam tytuł jest bardzo metaforyczny. Polowanie to z jednej strony rozrywka i wielka pasja męskich przedstawicieli portretowanej społeczności. Wspólne polowania cementują przyjaźń, a wraz z otrzymaniem pozwolenia na udział w tym sporcie chłopcy stają się prawdziwymi mężczyznami. Z drugiej strony to oczywiście rozumiane znacznie szerzej łowy, których celem staje się Lucas, a amunicją w tym polowaniu są zarówno przedmioty, jak i obelgi.


Mads Mikkelsen zbudował w tym filmie jedną z najlepszych ról w swojej karierze (został za nią nagrodzony Złotą Palmą w Cannes). Lucas to kochający ojciec uznawany przez swoją byłą żonę za życiowego nieudacznika (ponieważ pracuje w przedszkolu). To oddany pracy wychowawca. To również świetny przyjaciel, który potrafi porozumieć się z ludźmi w każdym wieku - tak mu się przynajmniej wydaje. Mikkelsen nie szarżuje emocjami, buduje swoją postać na dojrzałości oraz spokoju i dzięki temu punkty kulminacyjne, w których Lucas naprawdę wybucha, porażają i chwytają za gardło. 
Szczególnie poruszający jest portret relacji Lucasa z jego najlepszym przyjacielem Theo, a znakomity duet aktorski Mads Mikkelsen stworzył tu wspólnie z Thomasem Bo Larsenem.


Czekałam na ten film od miesięcy ("Polowanie" oraz "Miłość" Fabickiego były dla mnie bez wątpienia najważniejszymi premierami tego półrocza). Przede wszystkim dlatego, że jestem wielką entuzjastką talentu Madsa Mikkelsena. Poza tym, w międzyczasie udało mi się obejrzeć film "Festen" Thomasa Vinterberga (pisałam o nim TUTAJ), który mną potrząsnął, zaniepokoił i sprawił, że jeszcze bardziej zapragnęłam poznać najnowszy film Duńczyka (jednego z twórców manifestu Dogma 95).
I muszę napisać wprost: "Polowanie" to jedno z najsilniejszych filmowych doświadczeń ostatnich miesięcy (porównywalne być może do uczuć po seansie "Ładunku 200" Bałabanowa).


fotografie: Kino Świat

PS. Ostatnio opisuję Wam tutaj same przykre filmy. Zastanawiałam się chwilę, jak wytłumaczyć ten fakt, ale nie znalazłam żadnego bardziej logicznego argumentu od tego, że po prostu piszę o tym, co mnie obchodzi, porusza, interesuje albo zajmuje. Tak trochę wbrew mojej osobowości, ale można to nazwać swoistą równowagą :) Na blogowym Facebooku jest chyba trochę weselej.

16 marca 2013

Miłość. Film Sławomira Fabickiego

reż. Sławomir Fabicki
scen. Sławomir Fabicki, Marek Pruchniewski
2012


Czekałam na ten film z niecierpliwością. Sławomir Fabicki ma w swojej filmografii między innymi nominowaną do Oscara świetną "Męską sprawę" i bardzo dobry (choć bardzo brutalny) "Z odzysku". Nic dziwnego, że pokładałam w "Miłości" ogromne nadzieje, które ten film spełnił w stopniu znacznie wyższym, niż tego oczekiwałam. Dlatego z pełnym przekonaniem i odpowiedzialnością mogę napisać, że "Miłość" to film znakomity.


Tomek (Marcin Dorociński) i Maria (Julia Kijowska) są małżeństwem, które oczekuje swojego pierwszego dziecka. Niepewność Tomka i jego wycofanie graniczące z ignorancją oraz pewne traumatyczne zdarzenie, które ukryje Maria, staną się katalizatorami dla lawiny emocji, które zachwieją ich związkiem. "Miłość" nie mówi jednak ani wyłącznie o rozpadzie małżeństwa, ani pragnieniu jego odbudowania, bo dla reżysera tytułowe uczucie jest zbyt skomplikowane, by móc włożyć je w jednoznaczny scenariuszowy schemat. 


Dzieło Sławomira Fabickiego to film nieprawdopodobnie bolesny, który tytułowe uczucie przedstawia bez makijażu, rozebrane na czynniki pierwsze. To jeden z tych filmów, które powinno się oglądać wielokrotnie, na różnych etapach swojego życia, ponieważ ich odbiór w dużej mierze zależy właśnie od sytuacji i momentu życia, w jakim się znajdujemy. Niezależnie jednak od naszego bagażu doświadczeń, oglądając "Miłość" narażamy się na odkrycie naprawdę silnych, ale głęboko ukrytych w nas emocji. 


Film jest również znakomicie obsadzony. Marcin Dorociński (po raz kolejny) potwierdza swoją wielką klasę, natomiast Julia Kijowska (również po raz kolejny!) dowodzi, że jest jedną z najlepszych (jeśli nie najlepszą) aktorek swojego pokolenia. Najbardziej zaskakujący (ale jak najbardziej trafiony) wydał mi się natomiast wybór Adama Woronowicza do roli oprawcy głównej bohaterki. Jego bohater jest szanowanym i ustatkowanym prezydentem niewielkiego miasta, ale jego szczęście jest złudne, bo za drzwiami domu i kotarą pozorów kryją się problemy i popędy, z którymi nie potrafi sobie poradzić. Żonę prezydenta zagrała Agata Kulesza, natomiast w role rodziców Tomka wcielili się Dorota Kolak i Marian Dziędziel.


Muszę przyznać, że dawno żaden film tak mocno mnie nie poruszył. Swoją prawdą i gigantycznym ładunkiem bardzo intymnych emocji, które potrafią uruchomić najgłębiej skrywane afekty i niepokoje.


fotografie: Piotr Szczepański, TUTAJ

14 marca 2013

Słodkich snów


reż. Jaume Balagueró
scen. Alberto Marini
2011
Zastanawialiście się kiedyś, co dzieje się w Waszym mieszkaniu, gdy śpicie? Mimo że thriller Jaume Balagueró nie jest najbardziej zaskakującym filmem świata, to jednak (gdybym nie sypiała na materacu) mógłby wzbudzić we mnie obawy o to, co (lub kto!) w ciemności kryje się pod moim łóżkiem.
Jaume Balagueró znany jest przede wszystkim ze stworzenia serii horrorów
"[Rec]", ale w międzyczasie (czyli pomiędzy "[Rec]2" a planowanym na bieżący rok "[REC] Apocalypse") postanowił wyreżyserować scenariusz swojego stałego współpracownika, Alberto Mariniego (który był producentem poprzednich filmów Balagueró) i dowiódł, że w mrocznych klimatach Hiszpanie radzą sobie naprawdę dobrze.

Dozorca César(Luis Tosar, jeden z moich ulubionych hiszpańskich aktorów) jest szczęśliwy tylko wtedy, gdy cierpią inni. Opanował do mistrzostwa technikę odbierania nadziei, zmieniania pozytywnych dni w depresyjne i, zachowując przemiłą powierzchowność potrafi sprawić, że zaufanie, którym obdarzają go ludzie obraca się przeciwko nim. Tym bardziej irytuje go nieustannie uśmiechnięta Clara (Marta Etura)... 
César postanawia za wszelką cenę zetrzeć uśmiech z twarzy przeuroczej Clary, ale nie będę Wam odbierała przyjemności (jeśli można tu w ogóle mówić o przyjemności!) oglądania i odkrywania kolejnych subtelnych tortur dozorcy. Dosyć istotną rolę odgrywają  w filmie jeszcze dwie osoby: wścibska dziewczynka (Iris Almeida), która odkrywa przypadkowo poczynania Césara wyjątkowo mnie irytowała. Drugą z osób jest pani Verónica (Petra Martínez), która ufa dozorcy bezgranicznie i to ona zostaje przez niego zraniona chyba najdotkliwiej - mężczyzna (w bardzo wysublimowany sposób) odbiera ostatnie promienie blasku w jej samotnym życiu, przez co ta historia wydała mi się najsmutniejsza.
Bardzo lubię ten zabieg filmowy, gdy cała akcja rozgrywa się właściwie w jednym pomieszczeniu lub na bardzo zawężonej przestrzeni. W "Słodkich snów" tą zamkniętą przestrzenią jest elegancka, ale w gruncie rzeczy dosyć pospolita barcelońska kamienica. Dokładnie taka, w jakiej pozornie nie powinno wydarzyć się nic. Ale pozory przecież mylą...

fotografie: lavanguardia.com, listal.com, bekia.es

9 marca 2013

Zapomniani. Los Olvidados

reż. Luis Buñuel
scen. Luis Buñuel
1950

Wielokrotnie pisałam, że kino hiszpańskie jest mi szczególnie bliskie i przyznam, że chciałabym, aby pojawiało się tu jak najczęściej.

Luis Buñuel jest jednym z najbardziej znanych reżyserów hiszpańskiego pochodzenia (reżyser wyjechał z kraju po upadku Drugiej Republiki i tworzył poza granicami Hiszpanii, dlatego niektórzy do dzisiaj spierają się, czy Buñuel jest reżyserem hiszpańskim, francuskim, czy może nawet meksykańskim), ojcem filmowego surrealizmu i twórcą, którego staram się powoli poznawać coraz lepiej. W 1950 roku Luis Buñuel zrealizował film "Zapomniani" ("Los Olvidados"), opowiadający o młodych mieszkańcach przedmieść stolicy Meksyku (Ciudad de México). Mimo że teraz fabuła filmu i sposób pokazania zarówno postaci, jak i wydarzeń mogą wydawać się nieco schematyczne, "Los Olvidados" nie przestaje być bardzo ważnym głosem w dyskusji na temat ówczesnej sytuacji kraju, który zmagał się z dramatyczną sytuacją ekonomiczną, biedą i absolutnym brakiem nadziei na lepsze jutro.



Obraz zaprezentowany w filmie przez Buñuela od samego początku nie podobał się meksykańskim nacjonalistom, którzy próbowali ukryć (lub przynajmniej ignorować) nędzę przedmieść. Na szczęście, gdy tylko reżyser otrzymał w 1951 roku nagrodę dla najlepszego reżysera na festiwalu w Cannes, społeczeństwo meksykańskie na dobre uznało klasę i wartość dzieła Luisa BuñuelaTematyka filmu przywodzi na myśl inspiracje neorealizmem, tym bardziej, iż w początku lat 50. neorealizm (szczególnie włoski) cieszył się już sporą popularnością. Inspiracja ta tłumaczy również naturalistyczne potraktowanie głównego tematu filmu. 



Już w pierwszych scenach poznajemy bohaterów filmu: młodzieńców, którzy spędzają całe dnie na podwórkach, pijąc alkohol, paląc papierosy i rozprawiając o tym, że uczciwa praca jest dla głupców. Wizerunki chłopców pokazywane są w sposób bardzo groteskowy: z lubością prezentują swoją fizyczną siłę, udają zachowanie dorosłych czy imitują sceny z corridy, w których jeden z chłopców jest torreadorem, a inny - bykiem. Panuje między nimi określony rodzaj hierarchii, ustalanej pięściami i strachem. 
Jeden z młodzieńców, Julián (Javier Amezcua), pracuje wystawiając się na kpiny ze strony kolegów, jednak ich śmiech skrywa gorzką zazdrość o pozorną (ojciec Juliána jest alkoholikiem) stabilizację. Każdy z chłopców  po powrocie do domu musi bowiem borykać się z nędzą i problemami rodzinnymi.



Od samego początku Juan uwikłany jest w skomplikowaną relację z Jaibo (Roberto Cobo), głównym czarnym charakterem filmu, który wraca do swojej dzielnicy po ucieczce z poprawczaka. Wkrótce okaże się, że Julián  miał swój udział w pobycie Jaibo w zakładzie i ten planuje swoją zemstę. Równolegle rozgrywa się kilka innych wątków (jak historia pozostawionego przez ojca wiejskiego chłopiec w wielkim sombrero, czy Carmelo - niewidomego, żebrzącego, pogardzanego przez ludzi śpiewaka, który widzi w osamotnionym chłopcu nie tylko pomocnika, ale także osobę, nad którą on teraz może mieć władzę), komentujących niejako sytuację ekonomiczno-moralną meksykańskiego społeczeństwa. Bardzo interesującą postacią jest również młodziutki Pedro (Alfonso Mejía), żyjący ze swoją matką (Estela Inda) i rodzeństwem. Dla kobiety sama obecność dorastającego syna jest sporym problemem. Nie ma czasu, by się nim zajmować, uważa go za osobę kompletnie bezużyteczną i generującą zbyt wysokie koszty w ich gospodarstwie domowym. Ponadto, matka wdaje się w romans z Jaibo nie wiedząc, że dla Pedro stosunki z chłopakiem już są wystarczająco skomplikowane, bo ich drogi skrzyżowały się w  bardzo tragicznych okolicznościach.



Poza inspiracjami neorealistycznymi, w "Zapomnianych" można odnaleźć również elementy surrealistyczne, szczególnie charakterystyczne dla wczesnej twórczości Luisa Buñuela. Pojawiają się one głównie w pięknej, onirycznej sekwencji, w której Pedro zmaga się ze swoim strachem i smutkiem. 



Reżyser nie ma złudzeń. Już na samym początku filmu głos z offu mówi nam: "Oby w najbliższej przyszłości dzieciom i młodzieży zwrócono ich prawa, aby mogli oni być użyteczni dla społeczeństwa", demonstrując pełną świadomość ówczesnej sytuacji społecznej. "Los Olvidados" (wpisany przez Unesco na listę programu "Pamięć świata"to film brutalnie prawdziwy, czasami naturalistyczny, do dzisiaj - bardzo ważny.



fotografie: listal.com

3 marca 2013

Gorejący Krzew

"Gorejący krzew", najnowszy film Agnieszki Holland to otwarcie znanej, ale przemilczanej do tej pory przez kino karty w historii Czech (~Czechosłowacji). Trzyczęściowy serial (wyprodukowany przez HBO) opowiada historię procesu w obronie dobrego imienia Jana Palacha - czeskiego studenta, który w 1969 roku w proteście przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego i apatii czeskiego społeczeństwa, dokonał w Pradze samospalenia.


Proces ten jednak stał się dla autorów filmu nie tylko głównym wątkiem produkcji, ale przede wszystkim podstawowym pretekstem do przedstawienia zmian, jakie dokonały się w społeczeństwie czechosłowackim w okresie sowieckiej okupacji. Ważne miejsce w tej opowieści zajmuje nie tylko rodzina Jana Palacha: jego brat (Petr Stach) i matka (znakomita, poruszająca Jaroslava Pokorná) oraz reprezentująca ich odważna adwokatka Dagmar Burešová (Tatiana Pauhofová), ale również przedstawiciele rodzącego się ruchu oporu. "Gorejący krzew" to także portret niezwyciężonego reżimu oraz narzędzi, dzięki którym mógł się utrzymać i rosnąć w siłę.

Krzew gorejący to postać, pod którą według Księgi Wyjścia Bóg objawił się Mojżeszowi pod górą Synaj. Tytuł trzyczęściowej opowieści filmowej Agnieszki Holland nie jest przypadkowy: zaproponował ją sam scenarzysta filmu, Štěpán Hulík, kładąc tym samym nacisk na duchowy wymiar czynu Palacha (czy wręcz uwznioślając go). Nic dziwnego - ten rozdział historii Czech był przez wiele lat tematem tabu. Na spotkaniu po pokazie pani reżyser opowiadała, że film nie tylko pokazał pewne wydarzenia, ale przede wszystkim rozpoczął w Czechach międzypokoleniową dyskusję na temat historii i narodowej tożsamości.


Wiele scen w filmie oglądamy zza szyby: kamera ustawia widza w miejscu podglądacza, a może wręcz bezpośredniego uczestnika wydarzeń, stojącego nieco z boku bohaterów czy krok za nimi. Szczególnie ciekawy w tym kontekście wydaje mi się więc fakt, iż Agnieszka Holland w czasach, o których opowiada w filmie  sama studiowała w praskiej szkole filmowej: "Byłam świadkiem Praskiej Wiosny, społecznego zrywu i oporu podczas inwazji, pamiętam protesty Jana Palacha i Jana Zajíca. Obaj poświęcili życie dla tej samej sprawy, ale odzew społeczny, z jakim spotkała się ich śmierć, był bardzo różny. Palacha uznano za bohatera narodowego. Miesiąc później, kiedy żywą pochodnią został drugi Jan, mało kto chciał o tym słyszeć. Byłam świadkiem ogromnych zmian, które zaszły w ciągu zaledwie jednego miesiąca" - powiedziała reżyserka. Ten dosyć osobisty stosunek do bohaterów można odczuć, jednak w sposób zupełnie nienachalny. Głos w filmie mają bowiem przede wszystkim ludzie walczący o Sprawę.


"Gorejący krzew" to świetnie zrealizowany film pełen wielkich emocji. Dramaturgię filmu pomogła budować piękna muzyka Antoniego Łazarkiewicza-Komasy oraz bardzo dobrze zagrane role, wśród których na szczególną uwagę zasługuje Jaroslava Pokorná, która w roli matki Jana Palacha chwyta za gardło swoją interpretacją matczynej rozpaczy i woli walki o znaczenie czynu swojego syna. 


Do tej pory "Gorejący krzew" można było zobaczyć na pokazach w kilku polskich miastach (ja obejrzałam wszystkie trzy części we Wrocławiu, w Kinie Nowe Horyzonty).
Pierwszy odcinek już dzisiaj o 20:10 na HBO.
Bardzo dziękuję HBO za udostępnienie materiałów prasowych.

fotografie: fdb.pl, film.interia.pl