28 marca 2013

Serial: House of Cards

Nie mogło być inaczej: jestem absolutnie zachwycona pierwszą serią serialu "House of Cards", dlatego dzisiaj postaram się opowiedzieć Wam, dlaczego naprawdę WARTO poświęcić mu 13 godzin swojego życia.


Jeśli jeszcze nie znacie tego serialu, spokojnie, na pewno nie zdradzę tu zbyt wielu szczegółów fabuły. 
Kongresmen Francis Underwood (genialny Kevin Spacey) nie otrzymuje upragnionego stanowiska Sekretarza Stanu - staje się to bezpośrednim punktem zapalnym do jego działań, które składają się na satysfakcjonującą i wyrafinowaną zemstę... 
Początkowo wydawało mi się, że słaba znajomość amerykańskiego systemu politycznego uniemożliwi mi zaangażowanie się w fabułę serialu - nic bardziej mylnego! To świetna historia, w której polityka jest ważnym tłem, ale mimo wszystko najważniejsze są relacje międzyludzkie, różne znaczenia moralności oraz, oczywiście, sam kongresmen Frank Underwood.


W wywiadzie dla "Vanity Fair" Kevin Spacey powiedział, że praca przy "House of Cards" była jednym z najbardziej satysfakcjonujących doświadczeń, jakie kiedykolwiek udało mu się zdobyć. "I’m the luckiest motherfucker from New Jersey you’ve ever met" - powiedział aktor podczas premiery. Wypowiedział się również na temat współpracy z reżyserem, Davidem Fincherem (który był odpowiedzialny za kilka odcinków pierwszej serii) - "Kiedy David zaczyna mieć obsesję punkcie czegoś - a uwierzcie mi, on ma okrutną* obsesję na punkcie tego serialu - zawsze efekt jest rewelacją"


Amerykańska wersja "House of Cards" powstała na podstawie miniserialu brytyjskiego z 1990 roku. Odpowiedzialność za adaptację i przeniesienie wątków opowieści na grunt amerykański przejął Beau Willimon, dramaturg i scenarzysta "Id Marcowych" (dramatu politycznego wyreżyserowanego przez George'a Clooney'a z nim samym i Ryanem Goslingiem w rolach głównych). Najważniejszy dla Willimona był fakt, iż mógł rozpisać od razu dwie serie (czyli 26 odcinków). Przyznawał w wywiadach, iż dało mu to możliwość bardziej precyzyjnego poprowadzenia historii, odpowiednie rozwinięcie wątków i nakreślenie postaci.

Już od pierwszego odcinka wchodzimy w sam środek pajęczyny zależności pomiędzy przedstawicielami najwyższych sfer amerykańskiej polityki. Frank Underwood jest w tej dżungli najniebezpieczniejszym (i, jak się początkowo wydaje, nieomylnym) drapieżnikiem, który tworzy intrygujący trójkąt uczuciowo-zawodowy ze swoją żoną Claire (Robin Wright) oraz młodziutką dziennikarką Zoe Barnes (Kate Mara).
Na drugim planie błyszczą Corey Stoll jako młody kongresmen Peter Russo, ulubiona marionetka w rękach Underwooda oraz Michael Kelly jako najbardziej lojalny współpracownik Franka, Doug.


Szczególnie fascynujący wydał mi się jednak portret relacji między małżonkami Underwoodów. Francis i Claire, szefowa fundacji dobroczynnej (oraz prawdopodobnie najlepiej ubrana serialowa bohaterka w historii), są nie tylko mężem i żoną, ale nade wszystko superpotężną instytucją, w której podstawą jest wzajemne zaufanie i niezachwiana lojalność. Co jednak zachwyciło mnie najbardziej to fakt, iż żadna z postaci nie jest od początku do końca jednakowa, ani jednowymiarowa. Każdy bohater skrywa sekret z przeszłości, zakłada maski pomagające mu odnaleźć się w tej dzikiej, skomplikowanej rzeczywistości, lub podlega transformacji.


Ten serial to z jednej strony superelegancki thriller polityczny, w którym najważniejsza jest gra pozorów, zależności i umiejętność doskonałego przystosowania się do nieustannie zmieniającej się sytuacji w kongresie. Z drugiej strony to również dzieło wybitnie teatralne - ze swoim pragnieniem zemsty i chorobliwą żądzą władzy Frank Underwood uznawany jest za postać wręcz Szekspirowską. Poza tym, bohater nieustannie łamie "czwartą ścianę", zwracając się bezpośrednio do widza lub chociażby puszczając do niego oko (ja zawsze na to czekam najbardziej! Mam ochotę wtedy odpowiedzieć Francisowi: "Stary, jak zwykle miałeś rację!")


Warto jeszcze wspomnieć o tym, dlaczego "House of Cards" jest przełomowym serialem w historii tego gatunku: to pierwsza wysokobudżetowa produkcja internetowa (odpowiedzialna jest za nią firma Netflix, do tej pory specjalizująca się w internetowej dystrybucji VOD - video na żądanie), serial 2.0, którego cały sezon trafił do sieci jednego dnia, a jego widzowie wolą laptop niż telewizję i nie chcą przejmować się  godziną emisji kolejnego odcinka. "House of Cards" nazywany jest już teraz symbolem schyłku ery telewizji (czy słusznie, czy przedwcześnie - przekonamy się za kilka lat). 


* W oryginale: "fucking". Ale wolę ugrzecznione synonimy.

źródła: kultura.newsweek.pl, elmundo.es, vanityfair.com
fotografie: uk.ign.com, nytimes.com, salon.com, listal.com

15 komentarzy:

  1. Kevinie, jaki ty już stary... Miłość mojego dzieciństwa <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Oglądałam kilka odcinków i jak do tej pory to jeden z lepszych seriali tego roku dla mnie.Polecam wszystkim niezdecydowanym :)

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciągle o nim słyszę, ale jeszcze nie miałam okazji się za niego zabrać. może po świętach coś ogarnę, ale brzmi to bardzo interesująco.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. naprawdę warto!
      świetnie napisany, świetnie zagrany, trzyma w napięciu - dla mnie rewelacja (a jeszcze do niedawna kompletnie nie potrafiłam zaangażować się w żaden serial)

      Usuń
  4. A ja zupełnie o nim nie słyszałam! Spacey & Fincher wydają się być duetem idealnym, koniecznie muszę obejrzeć!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja również nie słyszałam o nim ! Twój opis jednak narobił mi wielkiej ochoty obejrzenia go ! :D To już mam zajęcie na najbliższych kilka dni ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękny artykuł, oddałaś klimat serialu nieziemsko, Kevin pobił sam siebie. Fantastycznie, że zwróciłaś uwagę na niebanalny element schyłku ery telewizyjnej :))

    OdpowiedzUsuń
  7. To znaczy że tylko w necie można go obejrzeć?
    Zachęciłaś mnie!
    Wesołych Świąt ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dokładnie tak, w sieci!
      Co prawda stacje telewizyjne w niektórych krajach też wykupiły prawa do emisji (na przykład Canal+ w Hiszpanii), ale generalnie - to serial czysto internetowy!
      warto, warto (koniecznie zwróć uwagę na to, jak ubiera się żona głównego bohatera, jestem pewna, że Ci się spodoba! :))
      Wesołych świąt :)

      Usuń
  8. No to już wszystko jasne do czego zaraz zasiądę. Czytałam o serialu, zapaliłam się, a potem zapomniałam o nim. Dzięki za przypomnienie. I cieszę się podwójnie, bo jest dostępny na zalukaj. tv, gdzie mam wykupione konto:)
    Pozdrawiam wielkanocnie!

    OdpowiedzUsuń
  9. Takie recenzje lubię najbardziej - przeczytałam Twoją notkę trzy godziny temu i już jestem po trzech odcinkach. Nie myliłaś się, o nie! Jak na razie - rewelacja, jestem pewna, że tak będzie do końca sezonu:)
    Świetna notka i niesamowicie trafna recenzja, super spostrzeżenia. Chociaż... jak na razie, bo zaznaczam - jestem po trzech odcinkach - relacja małżeńska Franka i Claire jest przedziwna - są ze sobą bardzo związani, ale nie ma między nimi żadnej czułości, nawet dotyku, nic. Jedyne, czym się wymieniają, to papierosem. Ciekawe, ciekawe. Wesołych Świąt:)

    OdpowiedzUsuń
  10. No i wczoraj wciągnęłam cztery odcinki. Mocne, dobre. Kevin jest niesamowity. Czasem nie nadążam za tymi politycznymi zależnościami, czwartego odcinka nie zrozumiałam do końca, ale to co najważniejsze jest jak najbardziej zrozumiałe. Dziś zasiadłam do piątego odcinka ze śliną na pysku (oglądam na zalukaj.tv) i jakaż była moja rozpacz kiedy do piątego odcinka (i kolejnych też) nie zobaczyłam napisów! BUUUU. No nic mam nadzieję, że jakiś dobry człowiek je za niedługo wrzuci:)

    OdpowiedzUsuń
  11. cieszę się przeogromnie, że Was zainspirowałam!
    rzeczywiście, czasami można się zagubić w tych politycznych zależnościach, ale nie trzeba się tym aż tak bardzo przejmować ;)
    miłego oglądania kolejnych odcinków, mam nadzieję, że serial jeszcze niejeden raz Was zaskoczy!

    OdpowiedzUsuń
  12. Noo dziś wciągnęłam ostatni odcinek i nie wiem jak doczekam do drugiego sezonu, a tu jeszcze tyle czasu trzeba czekać! Już tęsknie za Frankiem:)
    Dwa najmocniejsze odcinki to dla mnie 5 i 6. Scena w szpitalu z umierającym ochroniarzem, co robi Claire na wyznanie miłości!Spadłam z kanapy prawie. Plus pożałowałam jej kiedy zobaczyłam, że do drugiej w nocy chodzi po domu w ubraniu i szpilkach. Rany jakie to straszne!:) To nic, że często się gubiłam w tych wszystkich zależnościach i zamierzeniach Franka. To nie ma znaczenia. Z odcinka na odcinek coraz bardziej lubiłam Russo, Zoe też stawała mi się coraz bliższa. Słowem zaprzyjaźniłam się bohaterami, choć z większością nie chciałabym mieć do czynienia w życiu realnym. Rola Spaceya genialna. Wiedziałam, że Frank to jest facet zdolny do najgorszych rzeczy, no i faktycznie. Żałowałam bardzo fotografa Adama. Taaki facet! Niee no rewelacyjny serial na najwyższym poziomie aktorskim, reżyserskim, scenariuszowym:)
    Pozdrawiam serdecznie i w końcu wiosennie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo bardzo miło było móc przeczytać Twoje wrażenia! dziękuję!
      Mam dokładnie to samo - już tęsknię za kolejnym sezonem, za bohaterami (ale chyba zawsze najbardziej będę tęskniła za Russo), za klimatem...
      To nic, że nie zawsze udało nam się zrozumieć absolutnie wszystkie zawiłości polityczne i osobowe w Białym Domu czy Kongresie.
      Najważniejsze, że drugi sezon będzie na pewno!
      pozdrawiam wiosennie!

      Usuń