3 kwietnia 2011

Kinomaszyna 3. - Narkotyki w filmach


Już teraz zapraszam Was na czwarty odcinek mojej Kinomaszyny w UniRadiu - we wtorek o 21:00 zaprezentuję Wam kolejną porcję ciekawego kina.
Jedną z archiwalnych audycji (numer 2, o różnych sposobach przedstawienia w kinie dziewczęcych problemów dojrzewania, możecie znaleźć TUTAJ)


Tymczasem, chciałam w skrócie przypomnieć to, o czym mówiłam w miniony wtorek.
Zawsze w pewien sposób fascynował mnie sposób przedstawiania w kinie problemu narkotyków i substancji halucynogennych. Oczywiście, te przykłady, o których pokrótce napiszę to jedynie kropla w morzu, ale mam nadzieję, że oddadzą one różnorodność form, w jakie filmowcy ubierają ten temat.

"Mechaniczna Pomarańcza"
reż. Stanley Kubrick
1971

Streszczenie fabuły będzie sporym uproszczeniem filmu, jednak mówiąc w kilku słowach: w nieokreślonej przyszłości charyzmatyczny młodzieniec Alex (Malcolm McDowell) przewodzi grupie chuliganów dopuszczających się gwałtów, rozbojów i walczących z innymi gangami.  Zdrada kompanów powoduje, że Alex trafia do więzienia i tam zostaje poddany eksperymentalnej terapii dr Ludovica, powodującej niezdolność do jakichkolwiek – nawet obronnych – aktów przemocy, gdyż sama idea przemocy zaczyna sprawiać mu ból.
Alex staje się swoistym bohaterem tragicznym - mimo całego okrucieństwa, jakie wyrządzał, w nas, widzach, rodzi się w stosunku do niego autentyczne współczucie.


Film Stanley'a Kubricka to ekranizacja powieści Anthony'ego Burgessa - wiele można by powiedzieć o związkach filmu z książką, która była formą eksperymentu lingwistycznego. W oryginale powieść została napisana w stworzonym przez autora slangu, hybrydy kolokwialnego języka angielskiego z zapożyczeniami rosyjskimi. Wsłuchując się w filmowe dialogi możemy doszukać się stylizacji na te książkowe.
Film w Wielkiej Brytanii został uznany za dzieło stymulujące do popełniania przestępstw, ponieważ u Kubricka skłonności Alexa do przemocy są, paradoksalnie!, jednym z najbardziej ludzkich instynktów w zdehumanizowanym, podporządkowanym mechanicznej przemocy społeczeństwie.  
Mówi się, że Alex był groźnym anarchistą, który przez system państwowej pedagogiki został zredukowany do formy bezwolnego robota, a następnie użyty do rozgrywek politycznych.


Narkotyki nie są co prawda głównym bohaterem czy motywem pojawiającym się w "Mechanicznej Pomarańczy", jednak czuję się obowiązku wspomnienia o tym filmie przede wszystkim dlatego, że bardzo mocno wpłynął on na późniejsze kino, stając się inspiracją dla niezliczonych tekstów kultury. Poza tym, Alex i jego druhowie uwielbiają spędzać czas w barze mlecznym Korova, który bynajmniej nie jest tak niewinny, jakby można się było spodziewać. W barze, którego wystrój ma portretować nagie kobiety i inspiroway jest rzeźbami artysty Allena Jonesa, serwowane jest mleko z dodatkiem narkotyków na bazie opium, meskaliny czy adrenochromu uznawanego za silny psychodelik, porównywany z LSD. Substancje te mają więc niemały wpływ na zachowanie Alexa i jego bandy.


"Mechaniczna Pomarańcza" do dzisiaj pozostaje jednym z najbardziej oryginalnych filmów w historii kina, ze swoją historią, sposobem wykreowania świata i przesłaniem. 
A najbardziej hipnotyzujący w filmie jest bez wątpienia Malcolm McDowell w roli Alexa. Dla niego zdecydowałam się obejrzeć "Kaligulę" Tinto Brassa, co jest chyba najlepszym dowodem na to, jak bardzo byłam nim zachwycona. 


"Trainspotting"
reż. Danny Boyle
1996

W tym roku minie 15 lat od premiery filmu "Trainspotting" - historię edynburskich junkies nazwano "Mechaniczną Pomarańczą" lat 90. To brutalna i komiczna opowieść, brawurowo wyreżyserowana i zagrana, ze znakomitą ścieżką dźwiękową.


Film powstał na podstawie (niełatwej do zekranizowania!) powieści Irvine'a Welsha. Ta niszowa, dziwaczna, radykalna opowieść, a jednocześnie – dość nieoczywista historia rozpoczęła wielki boom na wszystko, co brytyjskie.

Film paradoksalnie wykreował gwiazdy, przede wszystkim – Ewana McGregora. Szybko skompletowano obsadę, bo twórcom nie zależało na znanych nazwiskach. McGregor specjalnie schudł i ogolił głowę, jakby całym sobą mówił "Ta rola jest moja". Andrew McDonald, producent filmu przyznał, że wybór przystojnego Ewana wydał się wielu ludziom kontrowersyjny. Myśleli, że twórcy filmu dosłownie wyrwą historię z jej społecznego, patologicznego tła, oni jednak zdecydowanie chcieli uniknąć powtórki z "Dzieci z dworca ZOO". Jak przyznaje McDonald, miała to być mieszanka fantasy, humoru i dobrego stylu z elementami glamour.


Jednym z najważniejszych elementów w filmie jest szkocki akcent. Aktorzy przygotowując się do roli nieustannie go używali, wychodząc do pubów w Glasgow podsłuchiwali sąsiadów przy stoliku obok, by jak najlepiej oddać warstwę językową książki.
Reżyser Danny Boyle podkreśla, iż największym problemem podobnych produkcji jest dylemat – jak zrobić film o narkotykach, żeby nie był koszmarnie nudny jak kino edukacyjne, a jednak – na tyle odpowiedzialnie, by nie stał się reklamą ćpania. Jednocześnie bardzo ważne było pokazanie, dlaczego narkotyki są dla bohaterów tak pociągające.


W połowie lat 90, kiedy powstawał "Trainspotting" wielką karierę robiło ecstasy, dlatego ówczesne nastroje odwzorowano także w filmie, mimo że pojawia się w nim głównie heroina.
Najważniejsza w filmie była wiarygodność – aktorzy spotykali się z grupą byłych narkomanów, który instruowali ich, jak najlepiej udawać proces narkotyzowania się. Każdy z nich zaopatrzony był w działkę, gdzie heroinę udawało kakao, a oni, pod okiem byłych heroinistów... ćwiczyli (zawiązywali sobie opaski, podgrzewali działkę, etc.)


Pewien dziennikarz zapytał Danny'ego Boyle'a, co o filmie "Trainspotting" myślą ćpuny. Reżyser odpowiedział wtedy "Ćpuny nie myślą o filmie tylko o tym, skąd wziąć następną działkę".

Kolory i muzyka są w tym filmie po to, by widzowie mogli poczuć ten sam haj, co bohaterowie. Sam Danny Boyle przyznaje, że nie uznaje "Trainspotting" za wyłącznie swój film. Mówi, że jest to raczej rodzaj manifestu specyficznej grupy i należy przede wszystkim do fanów.
Jest w tych opowieściach coś kosmicznego, jak o tym myślę, dostaję gęsiej skórki i jeszcze mocniej utwierdzam się w przekonaniu o swoistym uniwersalizmie tej historii.


Niestety, nie mogę tego samego powiedzieć o opowieści z filmu "Requiem dla snu".

"Requiem dla snu"
reż. Darren Aronofsky
2000

Film Darrena Aronofsky'ego wszedł do obecnego kanonu filmów uznawanych za trudne, ciekawe społecznie, który bulwersuje, perwersyjnie ciekawi, ale i w wielu widzach zmienia zupełnie podejście do kina oraz prezentowanych tam problemów.
Ja przyznam, że dla mnie sam film jest problemem. Wydaje mi się, że od 2000 roku naprawdę mocno się zestarzał i teraz, po 11 latach od premiery nie robi już odpowiedniego wrażenia.


Czwórka bohaterów z Brooklynu, goniąc marzenia wpada w pułapkę uzależnień. Harry (Jared Leto) jest uzależniony oprócz tego wraz z przyjacielem zajmuje się dilerką. Marion (Jennifer Connelly), dziewczyna Harry'ego, sama pogrążona w nałogu odrzuca swoją moralność i godność w imię narkotyku.
Film jest dobrze wyreżyserowany i cechuje go znakomity montaż oraz kapitalna muzyka Clinta Mansella, jednak przez większą część filmu nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że to wszystko już było i widziałam to wiele razy.


Najciekawszym i jedynym naprawdę poruszającym wątkiem jest jednak historia matki Harry'ego, Sary, brawurowo zagranej przez Ellen Burstyn. Sara, maniaczka telewizji marzy o tym, by wystąpić w teleturnieju. Gdy wydaje jej się, ze taka szansa właśnie nadeszła, wyciąga z szafy swoją czerwoną sukienkę, przypominającą jej o najlepszych czasach. Samotna, znajdująca rozrywkę tylko w telewizji i podczas plotkarskich popołudni z wścibskimi sąsiadkami, uzależnia się od pigułek odchudzających, wierząc, że gdy z powrotem zmieści się w sukienkę, jej życie, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki stanie się piękniejsze.


Sight & Sound napisał: "Po obejrzeniu tego filmu nie będziesz tą samą osobą" - cóż, ja po seansie się nie zmieniłam, jednak mimo wszystko uważam, że film, będący tak mocno kultywowanym wśród widzów, warty jest obejrzenia.


Jak wspominałam, te filmy to jedynie kropla w morzu.
Szukając podobnej tematyki warto zwrócić uwagę jeszcze na takie tytuły, jak:
- "Las Vegas Parano", reż. Terry Gilliam
- "Człowiek, który gapił się na kozy" reż. Grant Heslov (pisałam o nim TUTAJ)
"Candy", reż. Neil Armfield
- "Blow", reż. Ted Demme
- "Human Traffic", reż. Justin Kerrigan
- "Cherrybomb", reż. Lisa Barrod D'Sa, Glenn Leyburn
- "Przekładaniec", reż. Matthew Vaughn (pisałam o nim TUTAJ)
- "Alicja w Krainie Czarów" (wytwórni Walta Disney'a z 1951 roku) 

Jeśli Wy macie podobne propozycje, chętnie je poznam!!!
Jeszcze raz zapraszam do słuchania wtorkowej audycji, o której więcej informacji znajdziecie TUTAJ.

Część informacji do artykułu pochodzi z magazynu FILM (nr 10/2006, ISSN 0137-436X)
fotografie: tumblr.com, listal.com, readingeagle.com, pg.ru, allmoviephoto.com.

6 komentarzy:

  1. Miłe i lubiane zestawienie. I naprawdę dobrze się czytało.
    Osobiście, Ellen Burstyn była fenomenem w 'Requiem...'

    OdpowiedzUsuń
  2. Oo, też jestem zafascynowana tematem narkotyków w filmach! Requiem dla snu to jeden z moich ulubionych filmów. Mechanicznej pomarańczy nie widziałam, może to głupie ale jakoś boję się tego filmu ;) Candy z kolei zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Chyba nie pozostaje mi żaden film do dodania, wymieniłaś najciekawsze. Aa. I bardzo się cieszę, że będę mogła posłuchać Twojej audycji na wrzucie. Mogłabyś tak robić z każdą ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję bardzo!
    Tak, będę wszystkie audycje w miarę możliwości wrzucała do sieci, bo miło jest mieć wszystko w jedynym miejscu!
    zapraszam oczywiście do słuchania - zarówno archiwum, jak i na żywo, we wtorki o 21 :)
    pozdrawiam ciepło!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. "Drugstore Cowboy", reż. Gus Van Sant. a na "Człowieka, który gapił się na kozy" nie warto marnować nawet 10 minut, czyli tyle, ile na niego straciłam, głównie przewijając.

    K.

    OdpowiedzUsuń