6 czerwca 2010

Człowiek, który gapił się na kozy


Niezbyt często piszę tutaj o komediach, ale z okazji pierwszego prawdziwie letniego dnia w tym roku chciałabym zaproponować coś bardzo, bardzo optymistycznego

2009
reż. Grant Heslov
scen. Peter Straughan


Gdyby wszyscy Amerykanie mieli w sobie siłę, dzięki której jednym spojrzeniem mogliby pozbawiać życia kozy i rozbijać piętrzące się na niebie chmury, wszystkie bliskowschodnie wojny miałyby znacznie inny przebieg. Ten brzmiący jak infantylny truizm wniosek nasunął mi się w trakcie oglądania najnowszego filmu Granta Heslova i jest on po prostu wyrazem przekonania o dwóch rzeczach. Po pierwsze: zdemitologizowanie wojny może być zabawne, ale nie obrazoburcze. Po drugie - "Człowiek, który gapił się na kozy" to naprawdę dobra komedia.


Pisząc o tym filmie nie mogę nie poświęcić sporej ilości miejsca bezbłędnej obsadzie. Postać tytułową kreuje tu George Clooney, który w ostatnim czasie uwielbia polemizować ze swoim tabloidowym emploi wiecznego kawalera - don Juana w idealnie skrojonych garniturach. Zarówno jako reżyser - to spod jego ręki wyszło między innymi świetne "Good Night and Good Luck" - ale także jako aktor (dla przykładu poza rolą w "Syrianie" Stephena Gaghana, która przyniosła mu Oscara dodam jeszcze role w "Tajne przez poufne" braci Coen oraz w "W chmurach" Jasona Reitmana).


Najbardziej barwną postać stworzył w tym filmie Jeff Bridges potwierdzając, że w amerykańskim kinie ten rok należy do niego (Oscar za rolę w "Crazy Heart" był absolutnym pewniakiem, a kreacja Bridgesa - mistrzowska). Jest tu Billem Django - weteranem wojny w Wietnamie (a jakże...) który, z obrzydzeniem odrzucając przemoc przejmuje dowództwo nad wojskową jednostką, której siłą jest... potęga umysłu i piękne ideały, które Bill wyniósł ze swoich narkotycznych wizji i doświadczeń związanych z ruchem New Age.


Niszczycielem jego wielkich idei i demaskatorem narkotycznych seansów jest tu sam Kevin Spacey jako Larry Hooper, bezwzględny, napuszony cynik, który burzy porządek tajnej jednostki po tym, jak nie zostaje w niej dostatecznie doceniony.


Odrobinę blednie przy nich Ewan McGreggor jako reporter Bob Wilton (który wyrusza napisać reportaż z wojennego frontu, by zrobić wrażenie na żonie, która go właśnie opuściła). Wielką zaletą jego roli jest natomiast fakt, że w niektórych momentach filmu bardzo przypomina... siebie z czasów, gdy wraz z Charley’em Boormanem odbywał (transmitowaną na różnych kanałach telewizyjnych) wyprawę motocyklową po stepach Azji (i nie tylko). Jeśli nie znacie tematu, polecam poszukać w sieci - obejrzenie odcinków w których McGreggor przedziera się przez bagna Mongolii lub trafia do ukraińskiej wioski, w której jest goszczony przez jej mieszkańców gdzieś, gdzie sam diabeł mówi "dobranoc" - kapitalne wrażenie.


"Człowiekowi, który gapił się na kozy" daleko od geniuszu, ale ja, oglądając, bardzo dobrze się bawiłam. Wyraziste postacie i absurdalnie śmieszne zakończenie oraz kilka bezkompromisowych, bardzo zabawnych scen sprawia, że myślę o nim wyłącznie w superlatywach. Polecam jako seans na kompletne rozluźnienie.


fot. filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz