Muszę przyznać, że przez moment chciałam porzucić pomysł oglądania oscarowej nocy, jednak moja Siostra z bardzo poważną miną oznajmiła mi: "Powinnaś". Przez całą noc śledziłam więc galę i opisywałam ją na facebookowym profilu bloga, pomyślałam jednak, że najlepiej będzie zebrać to wszystko w jednym miejscu (jeszcze raz dziękuję wszystkim, którzy wirtualnie towarzyszyli mi tej nocy, to było po prostu super!).
Niekwestionowanymi triumfatorami 86. edycji rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej okazały się być filmy "Grawitacja" Alfonso Cuarona oraz "Zniewolony. 12 Years a Slave" Steve'a McQueena. Powinnam jednak zacząć od tego, że największą siłą tej gali był nikt inny, jak jej prowadząca - wspaniała, błyskotliwa, przezabawna Ellen DeGeneres.
Pierwszą nagrodę odebrał Jared Leto (Najlepszy Aktor Drugoplanowy) za rolę w filmie "Witaj w klubie" - i muszę przyznać, że był on jednym moich największych faworytów tej nocy. Jego rola zarażonego wirusem HIV transwestyty Rayona to prawdziwy majstersztyk. W podobnych rolach bardzo łatwo o śmieszność czy karykaturę, natomiast Leto jest w tym filmie nie tylko autentyczny, ale również niesamowicie przejmujący. Przemowa Jareda podczas podziękowań za statuetkę okazała się być z kolei jednym z najmocniejszych i najbardziej wzruszających punktów programu. Dziękował przede wszystkim swojej rodzinie (na gali towarzyszyli mu przecudna mama i brat), ale w jego dyskursie nie zabrakło również odniesień do niepokojącej sytuacji politycznej w różnych częściach świata. Cóż - dziś rano obudziłam się jako prawdziwa fanka Jareda Leto.
Byłam bardzo ciekawa, kto dostanie statuetkę za Najlepszą Piosenkę. Zauroczyła mnie zarówno "The Moon Song" Karen O z filmu "Her" (wokalistka przyszła na galę w pięknej czerwonej sukni i wykonała swój utwór przy akompaniamencie Ezry Koeniga, który włożył z tej okazji perfekcyjnie pasujące do jej kreacji czerwone skarpetki), jak i "Happy" Pharrella Williamsa do filmu "Minionki rozrabiają" (zauważyliście, jak świetnie bawiła się Meryl Streep, gdy Pharrell wykonywał swój utwór?), natomiast moim faworytem był chyba zespół U2 z piosenką "Ordinary Love" z filmu "Mandela: Long Walk to Freedom" (występ U2 był według mnie jednym z najmocniejszych elementów całej gali, bezbłędny).
Statuetka powędrowała jednak do Kristen Anderson-Lopez i Roberta Lopeza i było to moje największe rozczarowanie tej nocy, bo piosenka (pochodząca z filmu animowanego "Kraina Lodu", który zgarnął również Oscara w kategorii Najlepszy Film Animowany) niestety w ogóle mi się nie podoba: jest za ckliwa, za nijaka i, naprawdę, cieszyłabym się z każdego innego werdyktu, bo każda z pozostałych trzech piosenek miała w sobie coś wyjątkowego.
Tej nocy aż dwie osoby opuściły Dolby Theatre z dwiema statuetkami.
Pierwszą z nich jest Catherine Martin, pracująca głównie ze swoim mężem, Bazem Luhrmannem (ta współpraca przyniosła jej już wcześniej dwa Oscary - za kostiumy i scenografię do "Moulin Rouge!"). I tym razem okazało się, że życiowo-profesjonalny tandem przynosi jej wyjątkowo dużo szczęścia. Pierwszego Oscara Martin odebrała wczoraj za kostiumy, a drugiego - wspólnie z Beverley Dunn - za scenografię do filmu "Wielki Gatsby" (o filmie pisałam przy okazji jego majowej premiery TUTAJ i TUTAJ).
Kolejną osobą z dwoma Oscarami jest Alfonso Cuarón, który najpierw (wspólnie z Markiem Sangerem) odebrał statuetkę za Najlepszy Montaż, a następnie - tę dużo ważniejszą - dla Najlepszego Reżysera.
Dla mnie te nagrody są ważne z pewnego dodatkowego powodu: bacznie przyglądam się twórczości trzech meksykańskich reżyserów, którzy zwani są w niektórych kręgach Los Tres Mariachis, a mam tu na myśli Guillermo del Toro, Alejandro Gonzáleza Iñárritu i właśnie Alfonso Cuaróna.
Pierwszy raz o Los Tres Mariachis jako o pewnej nieformalnej grupie zrobiło się w Hollywood głośno w 2007 roku, gdy filmy wymienionej trójki reżyserów (którzy prywatnie naprawdę bardzo się przyjaźnią) zdobyły wspólnie aż szesnaście nominacji (były to "Labirynt Fauna" del Toro, "Babel" Iñárritu oraz "Ludzkie dzieci" Cuaróna).
Iñárritu powiedział wtedy:
"To szczęśliwy zbieg okoliczności, ponieważ wszyscy trzej zrobiliśmy filmy skomunikowane ze sobą tematycznie. Wydawałoby się, że stworzyliśmy trylogię zupełnie tego nie planując, ponieważ każdy z nas opowiada o autorytaryzmie, emigracji, dehumanizacji. Film Guillermo del Toro odkrywa przeszłość, mój - teraźniejszość, natomiast film Cuaróna - przyszłość. Można mieć wrażenie, że powstała trylogia Meksykanów wywodzących się z klasy średniej, żyjących poza krajem i ponadto prezentujących swoje filmu w tym samym czasie, gdy świat chce o tym wszystkim rozmawiać".
(fragment książki En la frontera con Iñárritu, wprowadzenie: Rafael Cerrato, str. 11-12, tłumaczenie własne)
Paradoksalnie, mam wrażenie, że do tej pory to Cuarón był najmniej utytułowanym z całej trójki. "Grawitacja" udowodniła, że jest naprawdę znakomitym reżyserem.
Nie ukrywam, że prawdopodobnie moim ulubionym Oscarem tego wieczoru jest ten za Najlepszy Scenariusz Oryginalny.
Spike Jonze stworzył (napisał i wyreżyserował!) bowiem piękną, kameralną, ale jednocześnie dosyć odważną historię o mężczyźnie (wspaniały, pominięty podczas nominacji Joaquin Phoenix), który zakochuje się w... systemie operacyjnym (mówiącym superseksownym głosem Scarlett Johansson). O filmie pisałam TUTAJ.
Ellen DeGeneres nie mogła oczywiście powstrzymać się przed skomentowaniem udziału Jonze'a w produkcji wątpliwie inteligentnych tworów filmowych z serii Jackass...
Pisałam bardzo dużo o Oscarze dla Jareda Leto, nie mogę jednak pominąć pozostałych kategorii aktorskich.
Nagrodę za Najlepszą Drugoplanową Rolę Kobiecą zdobyła Lupita Nyong'o za przejmujący (miejscami wręcz rozdzierający) występ w "Zniewolonym". Jej wyjście po nagrodę to bajeczna sukienka i nieco rozedrgane, ale piękne podziękowania w których przedstawiła swojego brata jako najlepszego przyjaciela i w bardzo ładny sposób nawiązała do historii swoich przodków (o czym z resztą opowiada film).
Kategoria Pierwszoplanowa Rola Męska podzieliła publiczność na tych, którzy trzymali kciuki za Leonardo DiCaprio i na tych, którzy liczyli na wygraną Matthew McConaughey.
Jestem pewna, że na Leonardo przyjdzie jeszcze czas (jest nieco za młody, żeby przyznawać mu statuetkę "za całokształt", więc ten argument zupełnie do mnie nie przemawia...), bo Matthew był w tym roku po prostu bezkonkurencyjny, a jego rola w "Witaj w klubie" - znakomita.
I naprawdę nie wiedziałam, że McConaughey jest tak zakręcony i tak... sympatyczny. W swojej przemowie powiedział, że do życia potrzebne mu są trzy rzeczy: coś, co może szanować, coś, na co może czekać i coś, co może gonić - co jednocześnie dodaje mu odwagi. I opowiadając o tych rzeczach naprawdę mnie wzruszył, tak samo, jak wpatrzona w niego przepiękna żona, Camila Alves.
Oscara za Najlepszą Pierwszoplanową Rolę Kobiecą zdobyła Cate Blanchett za występ w filmie "Blue Jasmine". Gdy tylko wyszła na scenę i wypowiedziała pierwsze zdanie pomyślałam: "Co za klasa! Co za poczucie humoru!".
Kate mówiła dużo, ale niesamowicie zajmująco. W swojej błyskotliwej przemowie nazwała swojego męża legendą, swoją agentkę - boginią i pokazała, że jest świetną babką z charakterem.
Najlepszym Filmem okazał się być "Zniewolony. 12 Years a Slave" Steve'a McQueena. Spotkałam się z wieloma opiniami, że jest to film zbyt poprawny i jednocześnie jakby skrojony pod Oscary - zarówno tematycznie, jak i formalnie. Po części muszę się z tą opinią zgodzić.
Jednocześnie film ten zasługuje na osobny wpis i jeszcze w tym tygodniu postaram się wyjaśnić, dlaczego mimo wszystko cieszę się z takiego werdyktu Akademii.
Co jeszcze warto zapamiętać z wczorajszej gali?
Pozwólcie, że wypunktuję:
- słynna już na cały Internet selfie zaproponowana przez Ellen Meryl Streep, do której dołączyli się... popatrzcie tylko:
- Radość Meryl Streep na wieść o tym, jak szybko to zdjęcie stało się megapopularne. W ogóle, jak już zapewne zauważyliście, Meryl Streep jest poniekąd moją bohaterką tej gali.
- Początkowo nie byłam fanką numeru Ellen z zamawianiem pizzy (ona naprawdę zamówiła pizzę do Dolby Theatre..!), ale Brad Pitt rozdający talerzyki lub Jared Leto oddający z dumą swój kawałek pizzy mamie - to było czarujące.
- Pewne elementy garderoby, jak butelkowozielona mucha Billa Murray'a czy granatowy garnitur (i perfekcyjnie przyczesana grzywka) Kevina Spacey.
- Brad Pitt dumny z honorowej nagrody dla Angeliny Jolie.
- Paolo Sorrentino, który odbierając Oscara za "Wielkie Piękno" (Najlepszy Film Nieanglojęzyczny) dziękował między innymi Martinowi Scorsese i Maradonie - osobom, które go inspirują.
- Niezaprzeczalna klasa Glenn Close (!) i przepiękna kompilacja In Memoriam o osobach ze świata kina, które odeszły w minionych dwunastu miesiącach.
A które momenty gali Wy zapamiętacie na dłużej?
Jesteście zadowoleni z werdyktu?
fotografie: businessinsider.com, newnownext.com, materiały prasowe Warner Bros, listal.com, swide.com, eonline.com, hollywoodreporter.com.
Kate mówiła dużo, ale niesamowicie zajmująco. W swojej błyskotliwej przemowie nazwała swojego męża legendą, swoją agentkę - boginią i pokazała, że jest świetną babką z charakterem.
Jednocześnie film ten zasługuje na osobny wpis i jeszcze w tym tygodniu postaram się wyjaśnić, dlaczego mimo wszystko cieszę się z takiego werdyktu Akademii.
Pozwólcie, że wypunktuję:
- słynna już na cały Internet selfie zaproponowana przez Ellen Meryl Streep, do której dołączyli się... popatrzcie tylko:
- Początkowo nie byłam fanką numeru Ellen z zamawianiem pizzy (ona naprawdę zamówiła pizzę do Dolby Theatre..!), ale Brad Pitt rozdający talerzyki lub Jared Leto oddający z dumą swój kawałek pizzy mamie - to było czarujące.
- Pewne elementy garderoby, jak butelkowozielona mucha Billa Murray'a czy granatowy garnitur (i perfekcyjnie przyczesana grzywka) Kevina Spacey.
- Brad Pitt dumny z honorowej nagrody dla Angeliny Jolie.
- Paolo Sorrentino, który odbierając Oscara za "Wielkie Piękno" (Najlepszy Film Nieanglojęzyczny) dziękował między innymi Martinowi Scorsese i Maradonie - osobom, które go inspirują.
- Niezaprzeczalna klasa Glenn Close (!) i przepiękna kompilacja In Memoriam o osobach ze świata kina, które odeszły w minionych dwunastu miesiącach.
A które momenty gali Wy zapamiętacie na dłużej?
Jesteście zadowoleni z werdyktu?
Wyjątkowo udane rozdanie :) tylko Leo, ach, biedactwo.... może mu poślę czekoladę na pocieszenie :D
OdpowiedzUsuńJeszcze Brad z Oscarem na końcu - piękne :) Zakochałam się w nim i Angelinie na nowo :) Piosenka z "Krainy lodu" nie dość, że najgorsza to jeszcze najgorzej wykonana.. Ta kobieta krzyczała, a nie śpiewała.
OdpowiedzUsuńMnie zaskoczyły (negatywnie) nagrody za muzykę i za piosenkę.
OdpowiedzUsuńRównież śledziłam Galę na żywo i ta radosna, spontaniczna atmosfera bardzo mi się podobała.
Szkoda DiCaprio, taki zestresowany siedział przez cały wieczór i znów nic...
Pozdrawiam!
świetne podsumowanie :)
OdpowiedzUsuńHollywood lubi takie fizyczne podejście do roli, chudnięciem, tycia, oszpecenia. Matthew był rzeczywiście niezły, niezwykle cenię jego wole zerwania z imagem złotego chłopca. Ale żey od razu Oscar?
OdpowiedzUsuńA mnie się piosnka z Frozen podoba bardzo. :-)
Ja jestem dosyć zadowolona z werdyktu, nie było dla mnie niespodzianką, że Oscary otrzymują filmy komercyjne i "robione pod Oscary". A piosenka z Frozen jest bardzo dobra,. tylko trochę taka niedzisiejsza i na tle tych wszystkich nowoczesnych brzmień wypadła blado.
OdpowiedzUsuńMam podobne zmiany, nad tymi wszystkimi produkcjami, stoi wojsko ludzi. Ich celem przy pracy są najwyższe Oskary, tym samym większy zysk
UsuńNiezłe podsumowanie, a właściwie relacja. Bardzo kompleksowa. A z tegorocznymi nagrodami wyjątkowo się bardzo zgadzam gdyż wygrali Ci co mieli. Zresztą o tym u mnie na stronie gdzie zapraszam.
OdpowiedzUsuńFanką Jareda byłam od czasów "Aleksandra" i jego wspaniałej roli Hefajstiona... Ach, jak ja się cieszę, że Hollywood w końcu go doceniło i nagrodziło Oscarem! :)
OdpowiedzUsuńMogłabyś zrobić ranking najlepszych aktorów? Oczywiście według Ciebie, błagam :)
OdpowiedzUsuńtaki ranking już był!
Usuńo tutaj, bardzo proszę:
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubieni-aktorzy-czesc-1.html
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubieni-aktorzy-czesc-2.html
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubieni-aktorzy-czesc-3.html
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubione-aktorki-czesc-1_8.html
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubione-aktorki-czesc-2.html
http://kinofilka.blogspot.com/2012/11/ulubione-aktorki-czesc-3.html
Na mojej liście do obejrzenia jest Kraina Lodu - aż dziw, że jeszcze jej nie widziałem. Muszę nadrobić zaległości.
OdpowiedzUsuńNie widziałam wszystkich, ale jestem dumna, bo większość:) zachwycił mnie "Dallas Buyers Club".
OdpowiedzUsuń