O tym, co najgorsze w świecie mody opowiada „Gia” Michaela Cristofera – film oparty został na historii życia modelki Gii Marrie Carangi, która największe sukcesy odnosiła na początku lat 80. Była ona ekscentryczną nastolatką z Filadelfii, która stała się ikoną za sprawą swojej oszałamiającej urody, jednak – nie mogąc znieść presji otoczenia, samotności i własnego charakteru – uciekała w niespełnioną miłość do swojej przyjaciółki, Lindy, seks, narkotyki. Umarła mając 26 lat.
fot. themovieness.com
„Gia była pierwszą osobą, która naprawdę się poruszała” – słyszymy w filmie. Była odkryciem, była „mięsem”, przeciwieństwem przesłodzonych blondyneczek z plakatów. W filmie pada kilka naprawdę gorzkich słów – „Moda nie jest sztuką, nie jest nawet kulturą, moda to reklama (...) W świecie mody trzeba trafić na odpowiedni moment, nie ma lepszego przepisu” – w Nowym Jorku na początku lat 80. nikt nie miał złudzeń. W rolę Gii wcieliła się Angelina Jolie, zadziorna i pociągająca, jednak na mnie zabójcze wrażenie zrobiła Faye Dunaway (jako Wilhelmina Cooper – odkrywczyni talentu Gii). Jest cudowną kwintesencją lat 80., gdzieś pomiędzy „Trzema Dniami Kondora” Sydney’a Pollacka a „Don Juanem DeMarco” Jeremy’ego Levena. W środowisku początkujących modelek „Gia” uznawana jest za bardzo uniwersalną przestrogę na początku wymarzonej kariery.
Przykre jest, że w polskiej kinematografii nie powstał jeszcze żaden interesujący film o modzie, bo temat jest niesamowicie wdzięczny, a projektantów, których można zaangażować więcej, niż mogłoby nam się wydawać. Co więcej, mam wrażenie, że polscy filmowcy albo nie dorośli do tego, aby nakręcić dobry film o modzie lub po prostu czekają na dobry scenariusz. Piszę to myśląc oczywiście o głośnej zeszłorocznej premierze „Miłości na Wybiegu” Krzysztofa Langa – jest to, niestety, kolejna komedia romantyczna nakręcona według utartego schematu, prosta opowiastka o dziewczynie, która rozpoczyna ostrą walkę o przetrwanie w wielkim mieście –Warszawie. W filmie nie brak może tytułowej miłości – trochę naiwnej i zbyt szybkiej, płytkiej, chociaż w pięknych kolorach i na zdjęciach najwyższej jakości – ale zabrakło nawet tytułowego wybiegu! Możemy obejrzeć (zbyt) krótką sekwencję z pokazu Macieja Zienia (sam projektant pokazuje się przez chwilę na ekranie) i drugą, z pokazu Vistuli, jednak twórca autentycznie zainteresowany tematem mógłby zrobić z tego filmu obraz wręcz kultowy z perspektywy czysto modowej, wykreować świetne wizerunki i zadbać o to, aby widz czuł się szczerze zaintrygowany tym, co noszą na sobie aktorzy. To niedopatrzenie nazwałabym ewidentną ignorancją.
fot. filmweb.pl
Zanim jednak znów będzie można podziwiać bohaterki „Seksu w Wielkim Mieście”, bądź być może jakąś polską produkcję o modzie (czemu kibicuję!), interesujące mogą być najnowsze dokumenty o współczesnym świecie mody: „The September Issue” R.J. Cutlera pokazujący przygotowania Anny Wintour do wydania wrześniowego numeru „Vogue” (wrzesień dla ludzi ze świata mody jest niczym styczeń dla wszystkich innych) oraz „Valentino. The Last Emperor” Matta Tyrnauera traktujący o Valentino Garavanim – ikonie włoskiej mody, krawiectwa i projektowania. Warto przecież sprawdzić, czy filmy o modzie są jedynie krzywym zwierciadłem rzeczywistości, czy jest w nich całkiem sporo prawdy oraz przekonać się, jak precyzyjnie skonstruowaną machiną jest przemysł modowy.
fot. images.allmoviephoto.com
Łał, wyczerpujące ujęcie tematu ;). Nie zgodzę się jednak z tym, że projektantów do polskich filmów o modzie można zaangażować więcej niż się wydaje. Polscy projektanci nie dorośli jeszcze do mody prawdziwej, do kreowania ubioru na codzień, tworzącego jakiś charakterystyczny styl, który sprawiałby, że można byłoby powiedzieć od razu ,,o, to ciuchy kogośtam!", a nadal pławią się satynowych sukniach dla gwiazd na wielkie wyjścia (vide Zień) i pojmowaniu mody jako czegoś, co koniecznie ma okazać status materialny osoby, która nosi dane ciuchy. Oczywiście generalizuję i zdarzają się wśród Polaków prawdziwe perełki, ale takie jest moje ogólne wrażenie jeśli chodzi o polski modowy, hm, świat?
OdpowiedzUsuń