11 września 2011

Requiem Dla Snu


Muszę przyznać, że ocena tego filmu zawsze sprawiała mi pewien problem: od momentu kiedy go obejrzałam nie mogę oprzeć się wrażeniu, że już w momencie jego premiery (2000 rok) tematyka tego filmu była już odrobinę nieaktualna. Przez myśl wielokrotnie przeszło mi "Przecież to wszystko w kinie już było", jednak ostatnio coś nakazało mi jeszcze raz bliżej przyjrzeć się temu filmowi - książka "Requiem dla snu" Huberta Selby Jr, wydana przez Wydawnictwo Niebieska Studnia. I przyznam, że żałuję, iż nie znałam tej książki wcześniej (z drugiej strony - nic dziwnego, na jej polskie tłumaczenie musieliśmy czekać aż do 2010 roku, ale przekład Elżbiety Gałązki-Salamon jest wprost fenomenalny!).


"Requiem dla snu" zostało napisane w 1978 roku. Autor książki, Hubert Selby Jr, urodził się w 1928 roku na Brooklynie. Chorował na gruźlicę, przebył wiele poważnych operacji, a pisanie wydawało mu się być lekarstwem na bezczynność. Jego pierwszą powieścią była "Last exit to Brooklyn" ("Piekielny Brooklyn"), w Polsce została wydana w 2009 roku, także nakładem Wydawnictwa Niebieska Studnia (możecie o niej poczytać TUTAJ). Twórczość Huberta Selby Jr cechuje to, iż autor nie pozostawiał czytelnikowi żadnych złudzeń: pisał o społecznym marginesie, niezrozumieniu, sam borykając się z chorobą, alienacją i biedą w swoich powieściach kreował świat do bólu przesiąknięty smutkiem. Wiele z jego powieści zawiera wątki autobiograficzne (sam zaprzeczył jednak, jakoby "Requiem dla snu" było powieścią w pełni autobiograficzną). Hubert Selby Jr zmarł w 2004 roku.


Sam film Aronofsky'ego wydaje mi się teraz być naprawdę dobrą ekranizacją, oddającą cały klimat tej mrocznej, trudnej, psychodelicznej książki. Darren Aronofsky powiedział: "Musiałem zrobić film na podstawie tej książki, gdyż słowa aż palą jej stronice" - i to w filmie naprawdę widać. Reżyser nie sili się na dodatkowe interpretacje, przeciwnie, wszystkie filmowe zabiegi mają przede wszystkim podkreślić to, co w książce najważniejsze, czyli (znów - prawdopodobnie ulubiony motyw Aronofsky'ego) - OBSESJE.


Czwórka bohaterów z Brooklynu, goniąc marzenia (a jednocześnie - uciekając przed samotnością) wpada w pułapkę uzależnień. Harry (Jared Leto) jest uzależniony od heroiny i wraz z przyjacielem Tyrone C. Love (Marlon Wayans) zajmuje się dilerką. Marion (Jennifer Connelly), dziewczyna Harry'ego, sama pogrążona w nałogu odrzuca swoją moralność i godność w imię konieczności zdobycia narkotyków.


Wstrząsający naturalizm powieści szokuje przeniesiony na ekran. Zmieszanie z błotem (i heroiną) american dream, które wyrażają młodzi główni bohaterowie (W książce pięknie opisane są marzenia Harry'ego i Marion, którzy planują założenie teatrokawiarni, mekki najmodniejszych nowojorskich artystów. Utalentowana plastycznie Marion pragnie oddać się sztuce. Harry widzi siebie jako szczęśliwego yuppie, młodego biznesmena odnoszącego błyskotliwe sukcesy. Nie muszę dodawać, iż heroina niszczy wszystko).


Film jest dobrze wyreżyserowany i cechuje go znakomity, bardzo dynamiczny montaż. Najciekawszym, naprawdę poruszającym i jak dla mnie, jedynym do tej pory w stu procentach aktualnym wątkiem jest jednak historia matki Harry'ego, Sary, brawurowo zagranej przez Ellen Burstyn. Sara Goldfarb, Żydówka (w filmie nie rzuciło mi się to tak mocno w oczy, natomiast w książce jest to jeden z najważniejszych epitetów opisujących Sarę i determinujących jej postępowanie oraz przekonania na każdy temat), maniaczka telewizji marzy o tym, by wystąpić w teleturnieju.


Gdy wydaje jej się, ze taka szansa właśnie nadeszła, wyciąga z szafy swoją czerwoną sukienkę, przypominającą jej o najlepszych czasach. Samotna, znajdująca rozrywkę tylko w telewizji i podczas plotkarskich popołudni z wścibskimi sąsiadkami, uzależnia się od pigułek odchudzających, wierząc, że gdy z powrotem zmieści się w sukienkę (którą włożyła podczas Bar Micvy jej syna, Harry'ego), jej życie, jak za dotykiem czarodziejskiej różdżki stanie się piękniejsze.


Na koniec, na wielki plus dla filmu i reżysera, napiszę pewien truizm - muzyka z "Requiem dla snu" jest genialna (przykre, że aż tak wyświechtana ostatnimi czasy przez uczestników różnego rodzaju programów rozrywkowych). Kompozycje Clinta Mansella (który z Aronofskym pracował także przy nagrywaniu muzyki do "Pi", "Źródła", "Zapaśnika" i "Czarnego Łabędzia") mrożą krew w żyłach, a wykonanie legendarnego, istniejącego od 1973 roku kwartetu smyczkowego Kronos Quartet pozostanie już na zawsze zapamiętana jako jedna z najjaśniejszych gwiazd w historii muzyki filmowej. Najbardziej znany fragment, "Lux Aeterna" w oryginalnym wykonaniu możecie znaleźć na przykład TUTAJ.


Naturalizm tej książki jest naprawdę porażający, a styl - zupełnie oryginalny i indywidualny (szczególną uwagę zwraca zapis dialogów i stylizacja językowa charakterystyczna dla każdej postaci). Abyście mogli sami się o tym przekonać, dzięki uprzejmości wydawnictwa Niebieska Studnia mam dla Was do wygrania aż trzy egzemplarze "Requiem dla Snu" w dzisiejszym konkursie!


Aby zdobyć jeden z nich, wystarczy wysłać do mnie poprawną odpowiedź na pytanie:

Kto był scenarzystą filmu "Requiem dla snu"? 
(podpowiadam: było ich dwóch!)

mailem na adres: 
kinofilka@gmail.com
Na poprawne odpowiedzi czekam do soboty, 17 września.
Powodzenia!


fotografie: gutekfilm.com.pl, listal.com, cubbymovie.com

4 komentarze:

  1. Dla mnie soundtrack to jest najwyraźniejsze wspomnienie po tym filmie, tak jak napisałaś, przez nadużycie w popkulturze. Film zobaczyłem zaraz jak tylko się pojawił, czyli parę lat temu, i tak naprawdę nie pamiętam dlaczego nie zrobił na mnie wrażenia takiego jakie wywarł na rówieśnikach. Przyznam, że mam ochotę obejrzeć go jeszcze raz i zobaczyć czy to była kwestia braku melodii na taki obraz. Z tego co pamiętam, to wrażenie mam podobne - wątek matki wydał mi się ciekawszy od 'głownej historii', pogoń za sylwetką, młodością i parcie na szkło, przedstawili to w wykręcony sposób, groteskowo zabawnie i przerażająco zarazem. Dzięki, fajnie się czytało!

    OdpowiedzUsuń
  2. Teraz o tym pomyślałam: wątek Harry'ego i Tyrone'a wysuwa się w filmie na pierwszy plan.
    Natomiast w książce - jest absolutnie równorzędny z wątkiem matki!
    To taka moja obserwacja :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Film zrobil na mnie ogromne wrazenie! A sciezka dzwiekowa to chyba jedna z moich ulubionych:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oglądałam film 150 lat temu i okazuje się, że naprawdę niewiele z niego pamiętam. Będę musiała wrócić:)

    OdpowiedzUsuń