15 września 2011

Chico i Rita


Kochani, nie wiem, na ile zajmuje Was kino hiszpańskie (i ogólniej - hiszpańskojęzyczne), ale dla mnie jest to absolutna perła i jedna z moich ulubionych (jeśli nie ulubiona!) kinematografii całego świata. W piątek będą miały premierę dwa filmy, które według mnie po prostu trzeba zobaczyć. Pierwszym z nich jest oczywiście najnowszy film maestro Pedro Almodóvara - "Skóra, w której żyję". Mistrz, który po wielu latach powrócił do pracy z Antonio Banderasem, po raz pierwszy dokonuje adaptacji powieści ("Tarantula" Thierry'ego Jonqueta). Drugim filmem jest "Biutiful" Alejandro Gonzáleza Iñárritu - miałam już okazję obejrzeć ten film i muszę przyznać, że jest to jeden z najbardziej poruszających obrazów, jakie udało mi się zobaczyć w ostatnim czasie. Odtwórca głównej roli w tym filmie, Javier Bardem, otrzymał za ten występ nominację do Oscara.
Dzisiaj natomiast chciałabym Was przenieść w znacznie lżejszy klimat, stąd Filmem Dnia zostaje:


"Chico i Rita"

reż. Tono Errando, Javier Mariscal, Fernando Trueba
scen. Ignacio Martinez de Pisón, Fernando Trueba
muzyka - Bebo Valdés


dystrybutor - Gutek Film
2010



Muszę przyznać, że mam z tym filmem pewien problem. Wynika on z faktu, iż "Chico i Rita" jest po prostu filmem bardzo nierównym: jeśli podzielimy go na dwie części i w jednej pozostawimy fabułę, a w drugiej - muzykę z oprawą plastyczną, to ta druga kategoria wygrywa z pierwszą miażdżącą przewagą. Bo to animacja pięknie zrealizowana, ale - trochę zbyt banalna.

Zacznę od tej słabszej części, bo w warstwie fabularnej film pozostawia wiele do życzenia: dwójka tytułowych bohaterów spotyka się pewnego wieczoru w Hawanie. Ona jest utalentowaną piosenkarką, on - najlepszym pianistą na Kubie (mała dygresja - akcja filmu kilka razy przenosi się do najsłynniejszego klubu w Hawanie - La Tropicany. Ten sam klub i historia jego właściciela pojawiła się wcześniej w filmie Andy'ego Garcii "Hawana - miasto utracone", który jest według mnie wspaniałym i bardzo dokładnym opisem różnorodnych aspektów rewolucji kubańskiej).


Chico
i Rita spędzają ze sobą piękną noc i rozstają się - w późniejszym czasie ich drogi wielokrotnie będą się przecinać, łączyć i rozchodzić, dyktowane przez ich kariery, intrygi czy ból po urażonej dumie. Mam wrażenie, jakby w "Chico i Ricie" wiele kwestii było niepotrzebnie (!) niedopowiedzianych, a bohaterowie... starali się o siebie zbyt mało, jak na piękną historię o miłości.

Mimo to jednak mogę film "Chico i Rita" polecić Wam z ręką na sercu.


Wydaje mi się bowiem, że najważniejsza jest tam tak wychwalona przeze mnie na początku warstwa muzyczna i wizualna. Próbkę wrażeń plastycznych możecie zobaczyć na załączonych obrazkach - ta kreska, dbałość o szczegóły, kapitalne oddanie atmosfery Hawany (a później także i Nowego Jorku) naprawdę zrobiła na mnie ogromne wrażenie już od pierwszych scen filmu. Ten sposób animacji buduje także wspaniały klimat, potęgowany przez niepowtarzalną muzykę - mamy tu bowiem nie tylko najwybitniejsze kubańskie rytmy jak bolero czy bossa novę, ale także świetnie oddany moment ewolucji i największej świetności jazzu.


Urocza jest także historia opowiadająca o samym powstawaniu filmu:
Nagrodzony Oscarem reżyser Fernando Trueba („Belle époque”) poznał cenionego projektanta i artystę plastyka Javiera Mariscala przed 10 laty, gdy zwrócił się do niego z propozycją stworzenia plakatu do dokumentu o latynoskim jazzie „Ulica 54”. Mariscal projektował później oprawę graficzną do płyt wydawanych nakładem wytwórni Trueby Calle 54 Records, tworzył dla niej animowane teledyski oraz otworzył z Truebą jazzową restaurację w Madrycie.

Mariscal, Trueba, Errando

Pomysł na stworzenie animowanej fabuły zrodził się podczas pracy nad teledyskiem do piosenki „La Negra Tomaza” w wykonaniu kubańskiego muzyka Compaya Segundo (możecie to obejrzeć
TUTAJ). Mariscal wspomina: „Fernando obejrzał go i powiedział: To fantastyczne! Pięknie pokazałeś Hawanę!”. Młodszy brat Mariscala, Tono Errando, to doświadczony muzyk, filmowiec i autor animacji kierujący działem audiowizualnym w kompleksowym studio filmowym brata - był więc naturalnym kandydatem na spoiwo pomiędzy energią twórczą Trueby i Mariscala. „Trueba nie miał żadnego doświadczenia w pracy nad animacją. Mariscal nie zrobił wcześniej żadnej fabuły. Trzeba było stworzyć im warunki do wykazania się ich wszechstronnymi talentami” - powiedział Errando.


I właśnie to pasja tworzenia, wielki talent plastyczny Mariscala, miłość do Kuby i wspaniała muzyka są głównymi atutami filmu i dla nich naprawdę warto jest obejrzeć "Chico i Ritę".


W tekście wykorzystałam informacje z pressbooku udostępnionego przez dystrybutora, Gutek Film.
foto - chicoandrita.co.uk

4 komentarze:

  1. Kompletnie się z Tobą zgadzam! Mimo, że fabuła pozostawia wiele do życzenia to warto nacieszyć oko kreską, której towarzyszy genialna muzyka. Dla mnie wątek zapomnianej muzyki Chico, która zostaje odkopana i doceniona po latach przyćmił historię "miłości", mimo że była to raptem końcówka filmu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam sporo kinowych zaległości do nadrobienia. Kiedy tutaj zaglądam, uświadamiam sobie, jak wiele... Dobrze, że są takie miejsca.

    OdpowiedzUsuń
  3. @A, na mnie ten wątek też zrobił spore wrażenie, ale te jazzowe smaczki - też super!

    @Ewuniu, bardzo miło czytać takie słowa!
    a zaległości mamy chyba wszyscy, bo filmów są przecież nieprzebrane ilości! :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja podobnie jak Ewa, uświadamiam sobie czytajac Twój blog, że mam duze braki filmowe ale dzięki Twoim trafnym recenzjom, czuję się zmotywowana do nadrobienia tych braków ;)

    Chico i Ritę miałam obejrzeć w ramach wrocławskich Nowych Horyzontów ale ostatecznie nie poszłam, bo mnie ta anima zniechęciła i teraz wiem ,ze to był mój błąd.

    OdpowiedzUsuń