Rabbit Hole
reż. John Cameron Mitchell
scen. David Lindsay-Abaire
2010
reż. John Cameron Mitchell
scen. David Lindsay-Abaire
2010
Podobnych filmów było wiele. To historia małżeństwa, którego świat rozpada się na milion kawałków po stracie dziecka. Oboje próbują więc oswoić się z tą sytuacją, każde z osobna, wiedząc jednocześnie, że najważniejsze jest wzajemne wsparcie. Ich życie staje się sinusoidą skrajnych emocji. Na kanwie tej historii John Cameron Mitchell zrealizował dobry dramat. Niestety, bez fajerwerków.
Nominowana do Oscara Nicole Kidman udowadnia, że ciągle jest dobrą aktorką (po fatalnie bezbarwnej roli w "Nine", gdzie jej twarz nie wyrażała ABSOLUTNIE NICZEGO, zaczynałam wątpić w to, czy kiedykolwiek jeszcze uda jej się wrócić na dawne tory. Udało się.). Nie jest to jednak według mnie rola zasługująca na najwyższe wyróżnienia, co najwyżej - godna uwagi. Becca jest matką, której synek przed ośmioma miesiącami zginął w wypadku.
Kobieta próbuje poradzić sobie z tą stratą, a Kidman naprawdę dobrze odnajduje się w życiowym oksymoronie swojej bohaterki. Bywa cyniczna i oziębła, ale, jednocześnie, w tym szklanym kloszu naprawdę usilnie szuka drobnych promieni codzienności (popatrzcie chociażby na pierwszą scenę sadzenia kwiatów w ogrodzie) i... samej siebie. Siebie, ale nie takiej sprzed wypadku, tylko kobiety, która będzie mogła żyć mimo wszystko. Spotkanie z nastolatkiem (Miles Teller), który spowodował tragiczny wypadek, jest dla niej znacznie lepszą terapią, niż grupa wsparcia - sztuczny twór, w którym ludzie mówią tylko o Bogu. Jej Becca pod skorupą cynizmu, pragmatyczności i, miejscami, obojętności, jest bardzo krucha.
Partnerujący jej Aaron Eckhart w swojej roli nie ustępuje Kidman. Jego Howie przede wszystkim bardzo i dramatycznie tęskni. Za synem, którego stracił, ale i za swoją żoną, która oddaliła się od niego - zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Fakt, że potrzebują zupełnie różnych sposobów na przywrócenie dawnej równowagi życia sprawia, że jest rozdarty - między swoimi potrzebami, a chęcią pomocy ukochanej żonie. Jest też bardzo emocjonalny. Nie trzyma w sobie gniewu, krzyczy, gestykuluje, stara się otwarcie mówić o swoich uczuciach. Na spotkaniach grupy wsparcia spotyka Gaby (Sandra Oh, za którą nie przepadam). Od niej odszedł mąż, widząc, iż po ośmiu latach od śmierci ich dziecka, tkwią w toksycznym, napiętnowanym związku, którego nie można naprawić, jedyną możliwością "normalnego" życia jest rozstanie. Howie traktuje spotkania z nią jako moment zapomnienia, jednak silniejsze jest poczucie winy - że przedkłada palenie trawki z praktycznie obcą osobą nad kolejne próby odbudowy relacji z własną żoną.
Poboczny wątek rodziny Becki - jej matka (Dianne West) wspominająca zmarłego przed laty syna-narkomana oraz siostra-wieczna nastolatka, która zachodzi w ciążę z nowym kochankiem - nie wnosi niestety zbyt wiele do psychologii filmu ani bohaterów. A szkoda, bo przy odrobinie wysiłku, można by o wiele lepiej wykorzystać fabularny potencjał tych historii.
Cały film utrzymany jest w pięknej, pastelowo przygaszonej, biało-błękitno-zielono-beżowej kolorystyce. Piękne domy, okazałe ogrody (odsłonięte od świata wysokimi żywopłotami), nawet kostiumy idealnie wtapiają się w stylistykę, która nadaje temu filmowi swoistego pierwiastka magicznego - podobnie, jak ładne zdjęcia i brak jednoznaczności w pokazywaniu scen śmierci, przemian, uczuć. Tutaj metafory nie są wymuszenie przeintelektualizowane, przeciwnie, dodają filmowi niezbędnej refleksyjności.
John Cameron Mitchell po ekscentrycznym "Shortbus", w którym (niezbyt wprawnie) badał zawiłości i tajemnice życia seksualnego, serwuje nam dobry, wprawnie nakręcony dramat. Znakomicie prowadzi emocjonalną ścieżkę osobowości bohaterów, dzięki czemu film miejscami jest autentycznie wzruszający. Nie jest to jednak obraz, który pamięta się po latach. Brakuje w nim pazura, napięcia, jednak nie można odmówić mu swoistej klasy.
Facebook me!
fotografie: aceshowbiz.com
Oglądałaś może film pt. "Afterwards"? Jeśli nie, to zdecydowanie polecam.
OdpowiedzUsuńnie, nie oglądałam, ale widzę, że w obsadzie Malkovich, Duris, więc zapowiada się obiecująco - dziękuję bardzo za polecenie!
OdpowiedzUsuńnie oglądalam tego filmu i jakos nie mam zamiaru, bo twarz nicole kidman nie zachęca.. ;p
OdpowiedzUsuńPowiedziałaś głośno to, co wcześniej postanowiłam wykasować! :) jeśli masz na myśli to, że ona np. nie ma ZMARSZCZEK MIMICZNYCH, to owszem, jest to rozpraszające. I totalnie słabe.
OdpowiedzUsuńMaa-k:)) dziękuję za wizytę u mnie:) bardzo podoba mi się twój blog! na pewno będę często zaglądać:)
OdpowiedzUsuńpozdrowienia!
Justka
za Kidman nie przepadam, ale film zapowiada się ciekawie :)
OdpowiedzUsuńdziękuję Ci pięknie :) też kocham koty, dlatego jak tylko go zobaczyłam wyciągniętego na stojącym w smudze słońca fotelu od razu został mianowany na modela (:
OdpowiedzUsuńdziękuję za komentarz! Bardzo ciekawy blog:)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog - już widzę, czytam, że sporo się od Ciebie dowiem :)
OdpowiedzUsuńA co do Dolana, to po części się z Tobą zgodzę, ale u mnie ma i tak spory kredyt zaufania ze względu na młody wiek ;)
AAaawww, this is beautiful,
OdpowiedzUsuńI love it!
xx
Henar
...OHMY VOGUE!
I ja nigdy za szczególnie nie przepadałam za Kidman :) A co do filmu - nie oglądałam, ostatnie siedzę raczej w komediach :-) Uściski!
OdpowiedzUsuń