reż. Leonard Abrahamson
scen. Jon Ronson, Peter Straughan
2014
Początkowo chciałam napisać na temat "Franka" Leonarda Abrahamsona superentuzjastyczny tekst pełen zachwytów nad każdym elementem tego filmu. Emocje opadły i zaczynam dostrzegać we "Franku" pewne wady, ale nie zmienia to faktu, że seans był dla mnie czystą przyjemnością, bo uwielbiam filmy, w których abstrakcja zwycięża nad logiką, a klimat bywa nieco ważniejszy, niż fabuła.
Nie będę zatem pisać za dużo o fabule, bo nie chcę psuć Wam zabawy w odkrywaniu, o co w całym zamieszaniu naprawdę chodzi (bo wbrew pozorom nie tylko o muzykę), a także, kto jest w tej barwnej galerii postaci bardziej szalony, niż inni.
"Frank" jest pełen świetnej, zakręconej muzyki i bardzo smacznych, błyskotliwych epizodów (nic dziwnego - jeden ze scenarzystów, Peter Straughan, pisał również scenariusze między innymi do "Szpiega" czy "Człowieka, który gapił się na kozy"). Na pewno warto poświęcić mu chwilę.
największy plus filmu:
- Frank - to bohater wykreowany na podstawie postaci Franka Sidebottoma - jednego z wcieleń ekscentrycznego amerykańskiego komika Chrisa Sievey'a (film powstał na bazie autentycznych zdarzeń) - to superkreatywny muzyk o enigmatycznej przeszłości, który nie rozstaje się ze swoją wielką maską.
W rolę Franka wcielił się Michael Fassbender, który, pozbawiony ukrytej za maską mimiki, próbował stworzyć swojego bohatera z gestów, dźwięków, gwałtownych relacji z innymi bohaterami (oraz przestrzenią) i głosu. Według mnie, z sukcesem.
największy minus filmu:
- Jon - to, obok Franka, drugi główny bohater filmu, którego, niestety, nie byłam w stanie polubić. Nie jestem pewna, czy w Jonie bardziej denerwowało mnie jego zachowanie czy charakter, a ma on w sobie pewien rodzaj naiwności, który wydaje mi się wyjątkowo irytujący.
Jona zagrał Domhnall Gleeson, który staje się z kolei coraz ciekawszym aktorem i chętnie będę przyglądać się jego filmowym poczynaniom.
fotografie: entertainment.ie, theguardian.com, justaplatform.com,
2014
Nie będę zatem pisać za dużo o fabule, bo nie chcę psuć Wam zabawy w odkrywaniu, o co w całym zamieszaniu naprawdę chodzi (bo wbrew pozorom nie tylko o muzykę), a także, kto jest w tej barwnej galerii postaci bardziej szalony, niż inni.
"Frank" jest pełen świetnej, zakręconej muzyki i bardzo smacznych, błyskotliwych epizodów (nic dziwnego - jeden ze scenarzystów, Peter Straughan, pisał również scenariusze między innymi do "Szpiega" czy "Człowieka, który gapił się na kozy"). Na pewno warto poświęcić mu chwilę.
- Frank - to bohater wykreowany na podstawie postaci Franka Sidebottoma - jednego z wcieleń ekscentrycznego amerykańskiego komika Chrisa Sievey'a (film powstał na bazie autentycznych zdarzeń) - to superkreatywny muzyk o enigmatycznej przeszłości, który nie rozstaje się ze swoją wielką maską.
W rolę Franka wcielił się Michael Fassbender, który, pozbawiony ukrytej za maską mimiki, próbował stworzyć swojego bohatera z gestów, dźwięków, gwałtownych relacji z innymi bohaterami (oraz przestrzenią) i głosu. Według mnie, z sukcesem.
- Jon - to, obok Franka, drugi główny bohater filmu, którego, niestety, nie byłam w stanie polubić. Nie jestem pewna, czy w Jonie bardziej denerwowało mnie jego zachowanie czy charakter, a ma on w sobie pewien rodzaj naiwności, który wydaje mi się wyjątkowo irytujący.
Jona zagrał Domhnall Gleeson, który staje się z kolei coraz ciekawszym aktorem i chętnie będę przyglądać się jego filmowym poczynaniom.
Uwielbiam czytać Twojego bloga! To jeden z tych, które czytam najdłużej. Tym razem pomogłaś mi w decyzji, czy obejrzeć Franka, bo się nad tym zastanawiałam. Zdecydowanie chcę teraz, choć wytknęłaś mu kilka wad.
OdpowiedzUsuńi bet it's wonderful movie !
OdpowiedzUsuńthanks for sharing~
My blog ♥ New Review