2009
reż. Neill Blomkamp
scen. Neill Blomkamp, Terri Tatchell
Obcy (z powodu swojego wyglądu zwani pogardliwie krewetkami) przybyli na Ziemię ponad dwadzieścia lat temu - nikt nie wie, dlaczego ich statek zatrzymał się nie nad Waszyngtonem czy Nowym Jorkiem, a dokładnie nad Johannesburgiem. Faktem jest, że osiedlili się na Ziemi i żyją tam obok ludzi, stwarzając z jednej strony swoje aktywne społeczeństwo, a z drugiej - pewne zagrożenie dla ludzi. Obcy stają się uchodźcami i zostają umieszczeni w prowizorycznym getcie o nazwie "Dystrykt 9".
Nie dziwi więc oczywista analogia: reżyser Neill Blomkamp oparł film na swoich doświadczeniach z dzieciństwa w RPA w czasach apartheidu (interesujący jest tu motyw pociągu obcych do kociego jedzenia, jako taniego środka zaspokajającego głód - w schematyczny sposób pokazano, że obcy są tutaj podkastą, czwartym światem).
Nie dziwi więc oczywista analogia: reżyser Neill Blomkamp oparł film na swoich doświadczeniach z dzieciństwa w RPA w czasach apartheidu (interesujący jest tu motyw pociągu obcych do kociego jedzenia, jako taniego środka zaspokajającego głód - w schematyczny sposób pokazano, że obcy są tutaj podkastą, czwartym światem).
Obcy mają własną technologię broni, która możliwa jest do wykorzystania tylko i wyłącznie po połączeniu się z DNA krewetek - są śmiertelnie niebezpieczni, ale wystawia ich to jednocześnie na zagrożenie ze strony nigeryjskich gangów (Nigeryjczycy wierzą, że po zjedzeniu kawałka ciała krewetki posiądą ich zdolności posługiwania się bronią).
Sytuacja wymyka się spod kontroli - państwa nie mogą dojść do porozumienia, co zrobić z ponad 1,5 milionową populacją obcych, dlatego kompromisem wydaje się być przeniesienie ich do innej strefy, z dala od ludzi. Zajmuje się tym prywatna spółka Multi-National United (MNU), która pod pozorem dbania o ich prawa i godność osobistą wysyła do Dystryktu uzbrojoną ekipę, aby zmusiła obcych do podpisania nakazów eksmisji i pokierowała ich sprawnym przesiedleniem.
Sytuacja wymyka się spod kontroli - państwa nie mogą dojść do porozumienia, co zrobić z ponad 1,5 milionową populacją obcych, dlatego kompromisem wydaje się być przeniesienie ich do innej strefy, z dala od ludzi. Zajmuje się tym prywatna spółka Multi-National United (MNU), która pod pozorem dbania o ich prawa i godność osobistą wysyła do Dystryktu uzbrojoną ekipę, aby zmusiła obcych do podpisania nakazów eksmisji i pokierowała ich sprawnym przesiedleniem.
Wikus Van De Merwe (bardzo dobry Sharlto Copley), który kieruje misją przesiedlenia jest miłym, ale niezbyt rozgarniętym urzędnikiem. Odwiedza krewetki w ich domach i, co uderzające, wydaje się być wyzbytym ze wszelkich pozytywnych ludzkich uczuć - namawia swoich współpracowników do przemocy, traktuje (o ironio!) krewetki jak absolutny podgatunek, jest tez zupełnie nieostrożny - przez przypadek natrafia na płyn, dzięki któremu w krótkim czasie zaczyna przemieniać się w jednego z obcych (i, co za tym idzie, otrzymuje ich wszystkie zdolności z umiejętnością posługiwania się bronią włącznie).
Staje się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na Ziemi, jest ścigany przez wszystkie jednostki MNU i jedynym miejscem, w którym może się ukryć okazuje się właśnie Dystrykt 9.
Staje się najbardziej poszukiwanym człowiekiem na Ziemi, jest ścigany przez wszystkie jednostki MNU i jedynym miejscem, w którym może się ukryć okazuje się właśnie Dystrykt 9.
"Dystrykt 9" jest daleki od powielania utartych schematów kina sci-fi. Utrzymanie go w konwencji nieźle zrealizowanego filmu dokumentalnego jest doskonałym zabiegiem. Co ciekawe, budżet filmu zamknął się w 30 milionach dolarów, jest bezpretensjonalny, wciągający, dynamiczny, a efekty specjalne są tutaj prześwietne. Ponadto naprawdę interesująco zostały tutaj pokazane kwestie społeczne - wynaturzenia, slumsy i totalna underclass, wykluczenie, życie ludzkie a postęp technologiczny, dążenie do władzy, pieniądze. Pojawia się szereg pytań: jak bardzo można stłamsić inność, czy możliwe jest ponowne funkcjonowanie miejsc jak obozy koncentracyjne czy getta, jak wiele można poświęcić dla budowania potęgi militarnej.
W filmie podoba mi się to, że podczas oglądania nie nabierzemy prawdopodobnie wiary w istnienie istot (lub wręcz rozwiniętych technologicznie!) cywilizacji, ale cała historia wzbudza pewne współczucie - dla inności, tłamszenia praw (według filmu za dwie dekady termin 'prawa człowieka' ma mieć zupełnie inny wydźwięk...), a zakończenie wydaje się ostatecznie pozostawiać nadzieję na to, że każde porozumienie jest możliwe.
Mnie sie podobalo jak ten obcy w laboratiorium sie zawiesil.
OdpowiedzUsuńA budzet jesli sie dobrze orientuje, to jest mniejszy niz gaza Forda za Indiane 4...
ha! to ja nawet nie wiedziałam, że Ford też przekroczył magiczną granicę Arnolda S..!
OdpowiedzUsuńten apartheid cały to do odkrycia dla wtajemniczonych, powiem Ci. bo johannesburg może być dla niektórych po prostu odskocznią od USA.
OdpowiedzUsuńTak, zgadzam się, ale naprawdę, podczas oglądania miałam wrażenie oryginalności i autentycznego zaangażowania w taką społeczną tematykę, co działa zdecydowanie na plus.
OdpowiedzUsuńpoza tym myślę, że twórcy chcieli też takiego odpolitycznienia. jakby ufo zawisło nad waszyngtonem, nie obyłoby się bez nazwisk!
dzieki wielkie.
OdpowiedzUsuńciekawe recenzje.
pozdrawiamy ;)