Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Agustin Almodóvar. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Agustin Almodóvar. Pokaż wszystkie posty

11 maja 2013

Przelotni Kochankowie

reż. Pedro Almodóvar
scen. Pedro Almodóvar
2013


Najnowszy film Pedro Almodóvara, już dziewiętnasty w jego szalonej karierze, jest błyskotliwą, autorską wariacją na temat różnych obliczy miłości oraz oryginalnym komentarzem na temat aktualnej sytuacji w Hiszpanii. Almodóvar, wykorzystując znaną konwencję małej apokalipsy, umieszcza swoich bohaterów na pokładzie samolotu lecącego na trasie Madryt-México City, w sytuacji śmiertelnego niebezpieczeństwa i pozwala im na kompletne obnażenie wszystkich sekretów.


Dwóch biseksualnych pilotów i trzech stewardów-gejów stara się opanować panikę w klasie biznesowej (po uprzednim podaniu środka usypiającego wszystkim przebywającym w klasie ekonomicznej, ze stewardessami włącznie), jednak ich rozbuchana seksualność oraz osobliwa przypadłość jednego ze stewardów - Joserry (Javier Cámara), który nigdy nie kłamie - skutecznie potęgują poczucie paranoi.
Największą paranoiczką wśród pasażerów jest Norma (Cecilia Roth), gwiazda hiszpańskiego światka usług sado-maso, a także bohaterka okładki najlepiej sprzedającego się w historii numeru magazynu erotycznego "Interviú". Norma stała się dla Almodóvara również narzędziem do skomentowania plotek na temat domniemanych miłosnych ekscesów króla, Juana Carlosa, którego sama bohaterka nazwała "numerem jeden" wśród rzeszy bardzo ważnych i bardzo znanych klientów. Poznajemy także innych podróżujących klasą biznesową: nowożeńców - przemytnika narkotyków i lunatyczkę-nimfomankę (Miguel Ángel Silvestre, Laya Marti), słynnego aktora (Guillermo Toledo), tajemniczego Infanta (José María Yazpik), oszusta gospodarczego (José Luis Torrijo) oraz kobietę-medium (Lola Dueñas). Wskutek awarii, pokładowym telefonie zawsze włączony jest głośnik i to właśnie z telefonicznych rozmów poznajemy pikantne szczegóły z życia każdego pasażera. 


Ja jednak największą sympatią zapałałam do samolotowej kadry, czyli pilotów i stewardów, wśród których każdy prezentuje zupełnie osobną, groteskową historię. 
Joserra (Javier Cámarana skutek traumy z przeszłości nie umie kłamać, Fajas (Carlos Areces) modli się do tekturowego ołtarza w każdej sytuacji kryzysowej, a Ulloa (Raúl Arévalo) jest pokładowym don Juanem. Ich słynny już taniec do piosenki "I'm So Excited" grupy The Pointer Sisters jest szalenie urokliwym i przezabawnym musicalowym przerywnikiem historii.

Piloci natomiast (Hugo Silva, Antonio de la Torre), oboje żonaci, wspólnie zmagają się z nienawiścią do swoich żon i definiowaniem swojej seksualności, co zajmuje ich nieporównywalnie bardziej, niż problemy z podwoziem.


Almodóvar z upodobaniem cytuje samego siebie, a takie autotematyczne motywy można odkrywać w "Przelotnych kochankach" na każdym kroku: rozkładany ołtarz, do którego Fajas zanosi swoje modlitwy jest jasnym nawiązaniem do "Prawa pożądania", a pomarańczowy koktajl Agua de Valencia z meskaliną przywodzi na myśl gazpacho ze środkiem nasennym z "Kobiet na skraju załamania nerwowego" (do tego ostatniego nawiązań jest w filmie znacznie więcej!).
Do bardzo niewielkich (ale, jak się potem okazuje, naprawdę istotnych) ról Almodóvar zaprosił również dwójkę swoich ulubionych aktorów: Penelope Cruz i Antonio Banderasa, którzy grają zakochanych w Andaluzyjczyków (Banderas pochodzi z Malagi, ale Cruz w ich dialogu prześwietnie naśladuje andaluzyjski akcent, przedmiot żartów wielu mieszkańców innych regionów Hiszpanii).

"Przelotni kochankowie" nie są arcydziełem, ale to naprawdę dobry film. Według mnie Almodóvar próbuje przywrócić swojej twórczości nieco bezkompromisowości, "uwznioślonej wulgarności" (o której pisała badaczka Almodóvara, Ewa Mazierska) oraz ikry, z których słynęły jego dokonania z czasów movidy ("Pepi, Luci, Bom", "Labirynt Namiętności") czy dzieła takie jak "Prawo pożądania", "Drżące ciało" czy "Wysokie obcasy". Almodóvar z wdziękiem powtarza swoje ulubione tematy (seksualność, podglądanie czyjegoś życia, codzienna religijność, paranoja), wpisując je nie tylko w nowe konteksty, sytuacje czy bohaterów, ale również - aktualną rzeczywistość Hiszpanii.

fot. Jean-Paul Goude dla "V Magazine"

fotografie: gutekfilm.pl, cinedor.es, filmweb.pl, tumblr.com

26 września 2011

Skóra, w której żyję

La piel que habito
reż. Pedro Almodóvar
scen. Pedro Almodóvar
2011



Brak dostępu do komputera wprowadził tutaj pewne opóźnienie, jednak ciągle jest jeszcze odpowiedni moment, by napisać Wam, że Pedro Almodóvar po raz kolejny nakręcił wspaniały film. To obraz, w którym znajdziemy nie tylko elementy charakterystyczne dla hiszpańskiego mistrza, ale także - bardzo aktualną tematykę.


Robert Ledgard, wybitny chirurg (Antonio Banderas w najwyższej formie) mieszka w wielkim domu ze swoją oddaną asystentką Marilią (Marisa Paredes) i zagadkową Verą (Elena Anaya). Jest rok 2012 i Ledgard odsłania przed światem swoje wielkie odkrycie - skórę superodporną na wszelkie czynniki zewnętrzne (muszę przyznać, że zaprezentowanie tego tematu jest swoiście szokujące, Almodóvar nie wchodzi w rolę spowiednika współczesnej chirurgii czy genetyki, ale pozostawia otwartą furtkę do dyskusji). 


Dowiadujemy się także, iż jest on osobą bardzo skrytą, samotną i... niezwykle tajemniczą. W późniejszych retrospektywach kawałek po kawałku odkrywamy przyczyny zachowania
Ledgarda, poznajemy jego dramatyczną historię i w pewnym sensie zaczynamy go rozumieć.


Roberta ciężko jednak polubić, bo to mężczyzna bezwzględny, ogarnięty obsesją i żądzą zemsty. Obsadzenie w tej roli Antonio Banderasa okazało się znakomitym wyborem (Almodóvar pracował z nim już wcześniej przy pięciu filmach i Banderas zawsze podkreśla, że to właśnie ta znajomość otworzyła mu drzwi do wielkiego sukcesu). Po rolach czarujących Don Juanów w średnim wieku, ciepłych ojców rodzin czy przygodzie z dubbingiem zagranie tak niejednoznacznej postaci pozwoliło przypomnieć widzom, że Antonio Banderas jest naprawdę znakomitym aktorem. Elena Anaya w roli Very wnosi do filmu wiele świeżości, a jej naturalna delikatność jeszcze mocniej wzbogaca tę postać.


"Skóra, w której żyję"
to film bardzo precyzyjny, zarówno pod względem treści, jak i wizualnie (warto zwrócić uwagę chociażby na oszałamiające wnętrze laboratorium Ledgarda). Mimo że historia została zaczerpnięta z powieści "Tarantula" Thierry'ego Jonqueta, Almodóvar idealnie potrafił zaadaptować ją na swoją wrażliwość. Wspaniale błyskotliwe dialogi, z charakterystyczną nutą groteski i absurdu ("Mam szaleństwo w trzewiach" - mówi Marilia spoglądając z dystansu na poczynania swoich synów), a także - kapitalne, nic nie znaczące dla fabuły epizody (Agustin Almodóvar w roli mężczyzny, który oddaje do second-handu ubrania po swojej niewiernej żonie) dodają filmowi jeszcze więcej charakteru. 


Bardzo uderzające jest też to (a ja w stylu
Almodóvara naprawdę to uwielbiam!), że maestro chętnie sięga do korzeni kultury świata hiszpańskojęzycznego i garściami korzysta ze stylistyki znanej z południowoamerykańskich oper mydlanych.


Jedyne, co mnie w tym filmie odrobinę rozczarowało, to zakończenie - uważam, że film byłby jeszcze bardziej intrygujący, gdyby skończył się kwadrans wcześniej, bo niespodziewany zwrot akcji w końcówce odrobinę zburzył mi cały obraz w tej historii.


Pedro Almodóvar jest w naprawdę świetnej formie. Opowiada zajmującą, poniekąd wstrząsającą historię zachowując w niej 100% swojego stylu. Wielka klasa.

fotografie: listal.com