13 stycznia 2010

Kino na wybiegu I


Lubimy modę
, bo odpowiada temu, co w nas najbardziej próżne, jest często hołdowaniem naszym zachciankom i egoizmowi. Daje możliwość spełnienia się naszej wyobraźni, zmysłom, poczuciu estetyki i jednocześnie przynosi bardzo przyjemne poczucie, że robimy coś wyłącznie dla siebie. Czy równie przyjemne jest oglądanie mody w kinie?

fot. Peter Lindbergh

W latach 90. modelki z kobiet wyłącznie pozujących do zdjęć czy chodzących po wybiegach zmieniły się w instytucje, ludzi-orkiestry o (trzeba to powiedzieć wprost) wątpliwych kompetencjach. W tym czasie romans mody z filmem, niestety, nie był szczególnie udany, gdyż żadna z modelek chcących zrobić oszałamiającą karierę w kinie nie miała odpowiedniego talentu. Wspomnijmy żenujące próby Cindy Crawford – po jej występie w „Czystej Grze” Andrew Sipesa krytycy nie zostawili na niej suchej nitki, a film otrzymał trzy nominacje do Złotych Malin. Mimo to niezapomniane jest dla mnie niesamowite wrażenie, jakie przy pierwszym obejrzeniu zrobił teledysk George’a Michaela do „Freedom '90” (i tak już dobrych kilka lat po premierze)! Wysmakowany klip z udziałem największych ikon ówczesnych wybiegów – Lindy Evangelisty, Christy Turlington, Naomi Campbell, Cindy Crawford i Tatjany Patitz – do tej pory może być czystą ucztą dla oczu. Faktem jest jednak, że modelki nie chciały być dłużej jedynie pięknym dodatkiem oraz że niektóre z nich w filmie odnalazły się całkiem nieźle.


fot. Sylvie Lancrenon
monicabelluccifans.com

Legendy światowego modelingu – Grace Jones czy Milla Jovovich – mają na swoim koncie kilka interesujących filmów; mało kto pamięta, że bogini Monica Bellucci także zaczynała swoją karierę od bycia modelką; obecnie jedną z głównych ról w najnowszym filmie Terry’ego Gilliama „Parnassus” zagrała Lily Cole – jedna z najbardziej znanych brytyjskich modelek. Nazwiska będzie można mnożyć, bo swoją filmografię budują też między innymi Australijka Gemma Ward czy Etiopka Liya Kebede.

fot. filmweb

Wielki romans mody z filmem można było zaobserwować, gdy w 1994 roku Liz Hurley na premierze filmu „Cztery wesela i pogrzeb” Mike'a Newella (w którym główną rolę zagrał jej ówczesny narzeczony Hugh Grant) pojawiła się w obcisłej czarnej sukni od Versace, spiętej w dwudziestu czterech miejscach złotymi agrafkami. „Vogue” napisał wtedy: „W owej chwili, która w świecie brukowców nabrała takiego znaczenia, jak Boże Narodzenie ma dla chrześcijan, narodziła się gwiazda”. Nikt bowiem nie zwracał większej uwagi na Andie MacDowell, kreującą główną rolę kobiecą w filmie. Tego dnia liczyła się tylko Hurley i był to początek jej światowej kariery.

fot. dailymail.co.uk

Nie jest to oczywiście jedyny przypadek, kiedy moda i film romansują ze sobą zupełnie poza planem filmowym. Moda wspiera tutaj film i odwrotnie, przedstawiciele (jeszcze chętniej przedstawicielki) świata filmu kreują wielką modę na czerwonych dywanach, promując nie tylko siebie, ale i, bardzo często, sam obraz, w którym biorą udział. Najczęściej podobne zjawiska obserwujemy podczas wielkich gali rozdania najważniejszych filmowych nagród, jak Złote Globy czy Oscary, do historii przeszedł między innymi strój Björk, która na Oscarach w 2000 roku wystąpiła w sukience w kształcie łabędzia projektu Marjana Pejoskiego.

fot. ahdoe.com
Jeszcze inną kategorią niezapomnianych strojów są kreacje, które stały się nierozerwalnie związane z danym filmem, tak ikoniczne, że obecnie są jego cechą charakterystyczną. Tak jest na przykład z podwiewającą białą sukienką Marilyn Monroe z (dość rozczarowującej) sceny ze „Słomianego Wdowca” Billy’ego Wildera, małą czarną Givenchy noszoną przez Audrey Hepburn w „Śniadaniu u Tiffany'ego”, niezapomnianym bikini Ursuli Andress z „Doktora No” Terence'a Younga czy rękawiczkami rozerotyzowanej Gildy – Rity Hayworth z filmu Charlesa Vidora.
fot. ilmberger.files.wordpress.com

ciąg dalszy nastąpi, całość można przeczytać tutaj:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz