19 marca 2015

serial: The Affair

reż. Mark Mylod, Jeffrey Reiner
premiera pierwszego sezonu: październik 2014


"The Affair" został nagrodzony Złotym Globem w kategorii "Najlepszy serial dramatyczny", dlatego pomyślałam, że w oczekiwaniu na sezon drugi (którego premiera jeszcze w tym roku) warto napisać o nim kilka słów (chociaż, prawdę mówiąc, sama trzymałam kciuki za "House of Cards", bo drugi sezon bardzo mnie rozemocjonował).

Pozwólcie, że najpierw przedstawię Wam bohaterów:
ALISON mieszka w niewielkim miasteczku Montauk na Long Island. Pracuje jako kelnerka, ma kochającego męża Cole'a i jest bardzo blisko jego rodziny - matki trzymającej pieczę nad ich wspólnym ranczem i braci. Alison i Cole'a łączy również pewna tragedia z przeszłości, która z czasem staje się przyczyną wzajemnych oskarżeń.
NOAH mieszka w Nowym Jorki, jest ojcem czwórki dzieci i mężem wyrozumiałej, opiekuńczej Helen. Pracuje jako nauczyciel w collegu, ale tak naprawdę chce być pisarzem. Tymczasem zmaga się z kryzysem pisania drugiej książki i w poszukiwaniu spokoju oraz inspiracji wyjeżdża na wakacje do swoich teściów, którzy mieszkają w okazałej rezydencji w Monatuk. Sprawy nie ułatwia fakt, że rodzice Helen nigdy nie byli szczególnie przychylni ich małżeństwu, w dodatku jej ojciec sam jest poczytnym pisarzem, a matka nieustannie wtrąca się w ich metody wychowawcze.


Alison i Noah poznają się podczas wakacji i nawiązują tytułowy romans. Historia z pozoru może wyglądać banalnie, ale to, co najciekawsze w samym serialu to jego forma: przede wszystkim wiemy, że zostało popełnione przestępstwo (a historię poznajemy w większości w formie zeznań składanych detektywowi na komisariacie). Wiemy też niemal od samego początku, że dwójkę głównych bohaterów połączyło uczucie, które początkowo było wakacyjną chwilą zapomnienia, by przerodzić się w coś znacznie ważniejszego i trwalszego, co wpłynie na losy obu rodzin. 
Każdy odcinek jest natomiast podzielony na dwie części. Jedna zatytułowana jest imieniem męskim - Noah, a druga imieniem żeńskim - Alison, bowiem detektyw chce poznać oba punkty widzenia na sprawę. Oglądamy więc zarówno niezależne wydarzenia z życia tych dwóch rodzin, jak i te, w których brali udział Noah i Alison. To powtórzenie wspólnych chwil pozwala nam dostrzec, na co kochankowie zwracają uwagę i w jaki sposób pamiętają wydarzenia sprzed kilku lat (dotyczy to szczegółów - od sukienki, którą Alison miała na sobie na pewnym bankiecie - jak i nieco poważniejszych elementów, jak dialogi lub kolejność zdarzeń).


Bardzo spodobał mi się taki sposób przedstawienia historii i muszę przyznać, że serial zaintrygował mnie niemal od pierwszych scen. W pewnym momencie pojawił się jednak wątek - nazwijmy go "przestępczo-pobocznym", żeby nie ujawniać zbyt wiele fabuły - który trochę mnie zirytował (jakby został wprowadzony na siłę). Nie popsuło to na szczęście odbioru całego serialu, bo przedstawiona historia jest autentycznie poruszająca i bardzo dobrze zagrana, na pochwałę zasługują szczególnie odtwórcy głównych ról - Dominic West oraz nagrodzona Złotym Globem Ruth Wilson, a także grający ich współmałżonków Maura Tierney i Joshua Jackson.
Nie dajcie się zwieść pięknym widokom czy wakacyjnemu klimatowi serialu, bo "The Affair" jest nie tylko dosyć oryginalny (przez sposób ukazania historii) i bardzo dopracowany wizualnie (wystrój wnętrz!), ale i niesamowicie smutny. Ale warto dać mu szansę.



fotografie: listal.com

17 marca 2015

15. Tydzień Kina Hiszpańskiego

Między 19 marca a 2 kwietnia w wybranych kinach w Polsce odbędzie się Tydzień Kina Hiszpańskiego. O tym, gdzie i kiedy możecie zobaczyć poszczególne filmy przeczytacie TUTAJ.
Wybór jest zawsze duży (tym bardziej trudny) i absolutnie nie chcę Wam niczego narzucać, ale jeśli potrzebujecie pomocy w wyborze seansu, być może przydadzą się Wam moje wskazówki.
(nie widziałam jeszcze wszystkich proponowanych filmów, dlatego może pominęłam w moim zestawieniu prawdziwą perłę, za co z góry przepraszam!)

FAWORYT
"Wielka hiszpańska rodzina" 
reż. Daniel Sánchez Arévalo

Daniel Sánchez Arévalo to jeden z moich ulubionych hiszpańskich reżyserów. Jego poczucie humoru idealnie trafia w mój gust (bawi mnie nawet jego konto na Instagramie, gdzie niekwestionowaną królową jest jego pies...), dlatego też "Wielka hiszpańska rodzina" jest moim ulubionym filmem spośród tegorocznych propozycji Tygodnia Kina Hiszpańskiego.
To historia o pewnym ślubie, na którym spotyka się pięciu braci z całą masą niewyjaśnionych spraw. Gdy dodamy do tego mistrzostwa w piłce nożnej i barwną galerię postaci kobiecych, otrzymamy mieszankę wybuchową. Warto jednak mieć na uwadze, że film Sáncheza Arévalo nie jest prostą komedią. To historia o trudach miłości, desperacji, w jaką popadają ludzie w walce o godne życie czy o odpowiedzialności, która przygniata, gdy jest się zbyt młodym, żeby być pewnym swoich decyzji.
W obsadzie Antonio de la Torre, Héctor Colomé, Quim Gutiérrez oraz laureat nagrody Goya Roberto Álamo.


PYSZNE DZIWO
"Wiedźmy z Zugarramurdi" 
reż. Álex de la Iglesia


Zakręcona historia? Proszę bardzo. Manifesty feministyczne nawiązujące do średniowiecznych historii o czarownicach? Jak najbardziej. Sceny tak absurdalne, że aż zachwycające? Owszem, też są. Gwarantowane: dobra zabawa i uśmiech niedowierzania.
De la Iglesia to mistrz groteski. I tym razem autor nie rezygnuje ze swoich ulubionych motywów: miesza bardzo aktualne tematy (jak kryzys ekonomiczny, o którym traktował również jego wcześniejszy film "Życie to jest to") z pewną lokalnością (niektóre kwestie z filmów de la Iglesii zrozumieją tylko osoby, które naprawdę dobrze znają Hiszpanię, albo nawet poszczególne miasta) i umieszcza je w historii, która ma niewiele wspólnego ze znajomą nam rzeczywistością. A jednak brzmi niebezpiecznie znajomo.
Tym razem to walka o przetrwanie trzech mężczyzn - dwóch przystojnych, ale niezbyt rozgarniętych złodziejaszków i zmęczonego życiem taksówkarza oraz towarzyszącego im małego chłopca (później liczba nieboraków wzrasta do pięciu, po doliczeniu goniących za uciekinierami policjantów) w wiosce, którą rządzi rodzina czarownic, składająca się z trzech pokoleń silnych osobowości oraz całego tłumu ich przyjaciółek (czy wręcz wyznawczyń). W obsadzie Hugo Silva, Mario Casas, Carmen Maura i nagrodzona Goyą Terele Pávez.


DLA MIŁOŚNIKÓW KINA AKCJI I FAJNYCH FACETÓW 
"9 mil"
reż. Daniel Monzón

http://www.labutaca.net/imagenes/wp-content/original/2013_06/el-nino-imagen-daniel-monzon-1.jpg

Głównym tematem filmu jest przemyt narkotyków drogą morską z Maroka do Hiszpanii oraz wielka akcja policji, która ma na celu przejęcie pewnego mitycznego ładunku. Znajdziecie tu wszystko, co powinna mieć niezła sensacja: dobre dialogi bystrych policjantów (wśród których znajduje się oczywiście zdrajca), emocjonujące pościgi (w tym wypadku morskie), wartą akcję wynikającą z ciekawie poprzeplatanych wątków i poboczną historię miłosną. Plus całą plejadę hiszpańskich gwiazd, bo w filmie występują między innymi Luis Tosar, Bárbara Lennie, Sergi López i odkrycie ostatnich miesięcy, Jesús Castro.
Nie jest to może najlepszy hiszpański film wszech czasów, ale nie sposób odmówić mu efektowności. Dlatego jeśli w kinie szukacie niezłej rozrywki - polecam.


DLA PASJONATÓW KAMERALNYCH HISTORII
"Kanibal"
reż. Manuel Martín Cuenca


Akcja tego filmu rozgrywa się bardzo niespiesznie (nie mówiąc już o tym, że można by ją streścić w jednym zdaniu). W tym obrazie nie chodzi jednak o akcję ani natłok zdarzeń. To przede wszystkim film jednego aktora - Antonio de la Torre jest tu znakomity w roli spokojnego, żeby nie powiedzieć - flegmatycznego krawca z Granady - który ma bardzo nietypowe upodobania kulinarne: uwielbia kobiece mięso, będąc przy tym bardzo wrażliwym, zagubionym człowiekiem.
"Kanibal" jest więc z jednej stronie opowieścią o życiu fantastycznego rzemieślnika próbującego zmierzyć się z namiętnościami i jego próbie powrotu do normalności (w powszechnym tego słowa znaczeniu), a z drugiej strony prawdziwą estetyczną ucztą, bo każdy kadr jest w tym filmie precyzyjnie przemyślany.

fotografie: cinedor.es, labutaca.net

22 lutego 2015

Przedoscarowe typowania

Jak zwykle nie wyrobiłam się z obejrzeniem wszystkich nominowanych filmów, ale to nie przeszkadza mi w równym stopniu, jak w poprzednich latach, emocjonować się dzisiejszym rozdaniem Oscarów.
Mimo że nie widziałam wszystkich filmów, mam jednak swoje typy:

Najlepszy film

Jestem rozdarta między dwoma filmami. Za co powinny otrzymać statuetkę?


"Birdman" za złożoną, szalenie ironiczną opowieść, będącą z jednej strony zjadliwą satyrą na Hollywood, a z drugiej strony przejmującą opowieścią o mężczyźnie, który zmaga się z własnym ego i poczuciem życiowej porażki.
O filmie pisałam TUTAJ.

"Boyhood" za ciepłą, ale nie przesłodzoną, tworzoną na przestrzeni dwunastu lat historię o rozpadzie pewnej rodziny i próbach jej funkcjonowania, o dojrzewaniu (zarówno do życia, jak i pewnych decyzji) i za sprawienie, że pozornie zwyczajne zdarzenia ogląda się z zainteresowaniem, podziwem, a nawet zachwytem nad portretowaną codziennością.
O filmie pisałam TUTAJ.

Najlepszy reżyser

Tutaj ponownie nie mogę się zdecydować.



Alejandro González Iñárritu, jeden z moich absolutnie ukochanych reżyserów, w "Birdmanie" zmienił kompletnie rejestr emocjonalny swojej twórczości i przeszedł od tworzenia najbardziej depresyjnych filmów świata ("21 gramów", "Biutiful") do historii, która bawi w szalenie błyskotliwy sposób (nie przestając zmuszać do refleksji). 
uwaga na marginesie: w zeszłym roku Oscara w tej kategorii zdobył Alfonso Cuarón, również Meksykanin, prywatnie przyjaciel Gonzáleza Iñárritu (panowie razem z Guillermo del Toro zwani są los tres Mariachis). Dlatego tym bardziej byłoby miło, jakby to Alejandro w tym roku wrócił do domu ze statuetką.

Richard Linklater natomiast osiągnął coś, co wydaje się być zadaniem karkołomnym - pokazał dwanaście zwyczajnych (chociaż z reguły dosyć dramatycznych) lat pewnej rodziny i udało mu się dzięki temu stworzyć pewną uniwersalną historię o rodzinnej miłości.

Najlepszy scenariusz oryginalny

"Birdman" (Armando Bo, Alexander Dinelaris, Nicolás Giacobone, Alejandro González Iñárritu) lub "The Grand Budapest Hotel" (Wes Anderson)
O filmie Andersona pisałam TUTAJ.

Najlepszy scenariusz adaptowany

"Whiplash" (Damien Chazelle) lub "Gra tajemnic" (Graham Moore)

Najlepsza aktorka pierwszoplanowa


Mam podejrzenie, że nominacja dla Julianne Moore jest w pewnym sensie "uznaniowa" - jej rola w "Still Alice" jest dobra, Moore świetnie sportretowała dramat kobiety, która (w zbyt młodym wieku) dowiaduje się, że jest chora na Alzheimera, a jednocześnie wydaje mi się, że nie jest to najlepsza rola Moore w jej karierze (ja uwielbiam ją w "Daleko od nieba", "Godzinach" i "Uwikłanych"). Co nie zmienia faktu, że w tym roku chyba jednak góruje nad konkurentkami (i jej też najbardziej kibicuję).

Najlepszy aktor pierwszoplanowy


Według mnie jest to pojedynek feniksa odradzającego się z popiołów w pewnej złożonej, bardzo autotematycznej roli z bardzo młodym mistrzem aktorskiej techniki, a zatem statuetka trafi albo do rąk Michaela Keatona ("Birdman") albo Eddiego Redmayne'a ("Teoria wszystkiego").

Najlepsza aktorka drugoplanowa


Patricia Arquette, "Boyhood", najlepsze ogniwo całej produkcji.

Najlepszy aktor drugoplanowy 

 
Przejmujący, zawłaszczający cały ekran J.K. Simmons, "Whiplash" (chociaż Edward Norton w "Birdmanie" też był prześwietny)

Najlepszy film  nieanglojęzyczny


Nie widziałam wszystkich filmów nominowanych w tej kategorii (przede wszystkim jednego z faworytów, "Lewiatana"), niemniej całym sercem jestem za "Idą" (chociaż "Dzikie historie", których pisałam TUTAJ i "Mandarynki" to również kapitalne filmy).
Ta kategoria w ogóle zawsze wydawała mi się najdziwniejsza, bo okay, o ile można jakoś porównać ze sobą różne filmy pod względem produkcyjnym, czy gatunkowym, to jak porównywać filmy nie tylko różne gatunkowo, ale i zupełnie odmienne kulturowo?

Najlepszy montaż

"Boyhood" (Sandra Adair)

fot. Greg Williams

Najlepsze zdjęcia

"Birdman" (Emmanuel Lubezki)


Najlepsze kostiumy


Całym sercem jestem za Mileną Canonero ("The Grand Budapest Hotel"), która tworząc kostiumy do filmu Wesa Andersona inspirowała się malarstwem Klimta, Łempickiej i Grosza.

Najlepsza charakteryzacja i fryzury

"The Grand Budapest Hotel"

Najlepsza scenografia

"The Grand Budapest Hotel" (Anna Pinnock, Adam Stockhausen)



A Wy za kogo trzymacie kciuki???

fotografie: elcolombiano.com, elvistazo.es, metrotimes.com, indiewire.com, nymag.com

16 lutego 2015

Druga szansa

reż. Susanne Bier
scen. Anders Thomas Jensen
2014


"Druga szansa" ma te same cechy, co najlepsze filmy duetu tworzonego przez Susanne Bier (reżyseria) i Andersa Thomasa Jensena (scenariusz). To ponownie nieco nieprawdopodobna historia, pokazana jednak z zachowaniem wszelkich zasad logiki. To kino bezkompromisowe, nie uznające żadnych niedomówień, naturalistyczne i emocjonalne do granic możliwości, jak "Tuż po weselu" czy nagrodzony Oscarem "W lepszym świecie".


Andreas (Nikolaj Coster-Waldau) mógłby być nazwany człowiekiem sukcesu - ma kochającą żonę (Maria Bonnevie), cudownego małego synka oraz imponujący dom w przepięknej okolicy. Pracuje jako detektyw w parze ze swoim najlepszym przyjacielem, Simonem (Ulrich Thomsen). Rewersem dla życia Andreasa jest to, co dzieje się w pewnym mieszkaniu, do którego wraz z partnerem dociera on na skutek interwencji. Okazuje się, że przyczyną wezwania jest awantura w domu Tristana (Nikolaj Lie Kaas) - poznanego niegdyś narkomana, mającego na swoim koncie nie tylko problemy z twardymi używkami, ale i liczne pobicia swoich byłych dziewczyn. Na miejscu okazuje się, że Tristan i jego obecna partnerka wychowują wspólnie malutkie dziecko, które Andreas znajduje w stanie skrajnego zaniedbania. Pewne tragiczne wydarzenia sprawią, że drogi detektywa i Tristana ponownie się skrzyżują, co doprowadzi do serii kolejnych dramatów.


Film jest zbudowany na opozycjach (które, szczególnie na początku filmu, wybrzmiewają dzięki montażowi równoległemu, czyli przeplataniu poszczególnych scen przynależących do różnych wątków): podstawową tworzą oczywiście Andreas i Tristan, sielanka i patologia. Kolejna to Andreas i Simon, który jest nie stroniącym od alkoholu rozwodnikiem, mamy tu zatem budującą rodzinę i wyniszczającą samotność. Susanne Bier nie stworzyła jednak jednowymiarowego filmu, w którym wszystko jest czarne lub białe, a sprzeczne i kontrastujące wydarzenia, sceny bądź postacie okazują się być takie wyłącznie z pozoru.


Reżyserka na planie spotkała się z jednymi z najpopularniejszych i najlepszych duńskich aktorów. Nikolaj Coster-Waldau w roli Andreasa i Maria Bonnevie jako jego żona Anna stworzyli bardzo dobre, złożone role, jednak to Nikolaj Lie Kaas (który z Bier pracował już przy filmach "Bracia" czy "Otwarte Serca") w roli narkomana Tristana kradnie ekran w każdej scenie, w której się pojawia. Pozostając przy kwestiach obsadowych, smuci mnie jedynie niewykorzystanie potencjału Thomasa Bo Larsena (świetnego w "Festen" czy "Polowaniu" Thomasa Vinterberga), który tutaj pojawia się w epizodycznej roli barmana.


"Druga szansa" jest obrazem nieprawdopodobnie przykrym i trudnym w odbiorze (z powodu naturalistycznej estetyki oraz tematu), co nie powinno być rozpatrywane w kategoriach wady. Przeciwnie, to film bardzo przemyślany, który gra na emocjach widza i trzyma w napięciu od początku niemal do samego końca, próbując dać jedną z wersji odpowiedzi na pytanie o to, jak zachowuje się człowiek w obliczu tragedii i szoku, a także jak bardzo jesteśmy gotowi uwierzyć pozorom.


fotografie: dfi.dk

8 lutego 2015

Birdman

reż. Alejandro González Iñárritu
scen. Alejandro González Iñárritu, Nicolás Giacobone, Alexander Dinelaris, Armando Bo
2014


Akcja filmu rozgrywa się przede wszystkim wokół trzech postaci: są nimi Riggan Thomson (Michael Keaton), jego rozbuchane ego oraz niejaki Birdman, czyli filmowe wcielenie Thomsona sprzed lat, który nieustannie przypomina mu o tym, że jego sława straciła już swój dawny blask. Poznajemy Riggana w momencie, w którym wraca on na Broadway - ma szansę samodzielnie zaadaptować i wyreżyserować sztukę na podstawie opowiadania Raymonda Carvera. Planuje on też zagrać główną rolę i w ten sposób być może zetrzeć z siebie klątwę Birdmana. 
Riggan Thomson to rola nie tylko złożona, ale i wyjątkowo autotematyczna. Zapomniany nieco aktor, który niegdyś zdobył ogromną popularność wcielając się w kultowego superbohatera... Brzmi znajomo (Michael Keaton grał Batmana w filmowych wersjach Tima Burtona z 1989 i 1992 roku. Jego przeciwnikami byli wtedy Joker, człowiek-Pingwin, Kobieta-kot i Max Shreck)?


Wystawienie sztuki na Broadwayu jest jednak trudniejsze, niż Thomson przypuszczał. Przede wszystkim, akcja sceniczna miesza się z rzeczywistością, bo pary ze sceny mają ze sobą wiele wspólnego poza nią: jedna z aktorek (Andrea Riseborough) podejrzewa, że jest z Rigganem w ciąży, pozostała para, Lesley i Mike (świetni Naomi Watts i Edward Norton) również "dzieli jedną waginę". Ponadto okazuje się, że Mike (poza posiadaniem zdolności do doprowadzania kobiet, w tym Lesley, na skraj załamania nerwowego), tak jak Riggan jest samcem alfa, więc ich wspólna praca do przede wszystkim wojna osobowości, a dopiero w drugiej kolejności relacja aktor-reżyser. Do tego wszystkiego dochodzą problemy z córką po odwyku (Emma Stone), widmo przebrzmiałej legendy Birdmana i niezliczona ilość przyziemnych problemów z produkcją teatralną, nad którą czuwa menadżer Jake (uroczo zabawny Zach Galifianakis).


Najnowszy film Gonzáleza Iñárritu to prawdziwy majstersztyk. Świetny scenariusz pełen jest klisz z filmów o superbohaterach, które tutaj zyskują innego wymiaru. Heros u Meksykanina nie ratuje świata, ma natomiast bardzo destrukcyjny wpływ na głównego bohatera. Zachwyciły mnie rozwiązania przestrzenne: pomieszczenia teatralne tworzą tu perfekcyjnie skomponowane uniwersum, w którym rozgrywają się pozornie niewiele znaczące scenki, układające się jednak w całość i dopełniające główne wątki. "Birdman" to również bardzo błyskotliwa satyra na Hollywood (znacznie bardziej efektowna, niż "Mapy naszych gwiazd" Davida Cronenbrega, film, który powstał w podobnym czasie), a także na współczesne sztuki audiowizualne (performance), media społecznościowe, dziennikarzy oraz krytyków teatralnych.


W filmie zaintrygowało mnie również to, jak bardzo (i z jak pozytywnym skutkiem!) reżyser zmienił swój rejestr. O jego trylogii bólu ("Amores perros", "21 gramów" i "Babel") napisałam całą pracę magisterską, świetnie znam więc każdy poziom depresyjności tych trzech obrazów, natomiast "Biutiful" uznawany jest za jeden z najbardziej bezlitosnych filmów w kinie współczesnym (tak, jak "Tańcząc w ciemnościach" Larsa Von Triera - na pewno wiecie, o co chodzi. To rodzaj filmów, w których na bohaterów przez większą część spadają wszystkie możliwe nieszczęścia, by reżyser na sam koniec zesłał na nich kolejne i ostateczne, tak jakby czerpał z tego rodzaj perwersyjnej przyjemności). Tym razem Alejandro González Iñárritu serwuje widzom film, który nie jest może krynicą wesołości, ale przeniesienie akcentów ze smutku na śmiech czy sarkazm jest zauważalne i daje rewelacyjny efekt.


fot. listal.com

25 stycznia 2015

Dzikie historie

reż. Damián Szifrón
scen. Damián Szifrón
2014


Wyobraź sobie, że jesteś niespełnionym muzykiem, zdradzoną panną młodą, specjalistą od materiałów wybuchowych w średnim wieku z duszą społecznika, który ma nieustanne problemy z systemem (a w szczególności służbą drogową) czy kucharką z szemraną przeszłością, pracującą w przydrożnym barze, gdzie jadają tylko typy spod ciemnej gwiazdy...
I wyobraź sobie też, że pewnego dnia już naprawdę nie wytrzymujesz i puszczają Ci nerwy. Według reżysera Damiána Szifróna doprowadzić to może wyłącznie do rozlewu krwi.


"Dzikie historie" to film nowelowy. Każda z tytułowych historii opowiada pewien epizod z życia innego bohatera, sfrustrowanego swoim życiem lub sytuacją, w jakiej się znalazł. To film bardzo bezczelny, miejscami szalenie okrutny, a jednocześnie niebywale zabawny, świetnie napisany i zagrany, który może jednocześnie oburzyć, obrzydzić i zachwycić.


To, co najbardziej frapujące w filmie Szifróna to fakt, że reżyser bohaterami swoich dzikich historii czyni ludzi z bardzo różnych grup społecznych, których dzieli właściwie wszystko: płeć, wiek, sytuacja rodzinna i status materialny. Wszystkich łączą jednak atawistyczne instynkty. Budzą się one w najbardziej niespodziewanych momentach, odkrywając pokłady agresji, których sami na pewno by się nie spodziewali. 


Film jest nominowany do Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny (to prawdopodobnie jedna z najtrudniejszych, przez co najbardziej kontrowersyjnych kategorii - jak bowiem porównać filmy z tak różnych kręgów kulturowych?), zdobył również osiem nominacji do hiszpańskich nagród Goya - między innymi w kategoriach Najlepszy Film, Najlepszy Reżyser, Najlepszy Aktor (Ricardo Darín, który jest w filmie bardzo dobry, ale nie jestem pewna, czy najlepszy. Nie zmienia to faktu, że z całej obsady filmu jest bez wątpienia największą gwiazdą i moim ulubieńcem) czy Najlepsza Muzyka (którą skomponował wspaniały Gustavo Santaolalla).


PS. "Dzikie historie" pokazały również, jak wiele znaczy w Polsce nazwisko "Almodóvar". Firma producencka najpopularniejszego hiszpańskiego reżysera, El Deseo, była współproducentem filmu Szifróna, stąd na polskich plakatach "Dzikich historii" znalazł się dopisek: "Pedro Almodóvar przedstawia:"
I rzeczywiście, wielokrotnie zdarzyło mi się usłyszeć lub przeczytać o "nowym filmie Pedro Almodóvara, który trzeba zobaczyć" lub "wybraniu się do kina z myślą o tym, że idzie się na nowy film Almodóvara", etc. Pamiętajcie więc, że gdy ktoś coś przedstawia, niekoniecznie to reżyseruje. A jednak, może to być coś równie dobrego (w tym przypadku - nawet lepszego), niż ostatnie dokonania przedstawiającego


fotografie: blog.culturamas.es, zoomnews.es, revistapaco.com

13 stycznia 2015

Who Am I

reż. Baran bo Odar
scen. Baran bo Odar, Jantje Friese
(2014)

Benjamin (Tom Schilling) jest typem idealnego hakera - bardzo inteligentny, utalentowany i obdarzony ogromną wiedzą na temat meandrów programowania i łamania kodów, a jednocześnie zamknięty w sobie, nieśmiały i cichy - chciałoby się powiedzieć - niewidzialny. W dodatku sam się za takiego uważa i znacznie łatwiejsze wydaje mu się być włamanie na serwer uniwersytecki w celu wykradnięcia pytań egzaminacyjnych, niż poderwanie dziewczyny, w której jest beznadziejnie zakochany od czasów podstawówki.

Poznanie charyzmatycznego Maxa (Elyas M'Barek) i jego dwóch towarzyszy - Paula (Antoine Monot Jr.) i Stephana (Wotan Wilke Möhring), otwiera przed Benjaminem drzwi do nowego świata i daje początek powstaniu nowej grupy hakerskiej CLAY (Clowns Laughing At You). Włamanie się do sieci podczas posiedzenia neonazistowskiej partii i ośmieszenie wyznawanych przez nich wartości przez prezentację zmanipulowanego filmu? Nic trudnego. Zawładnięcie światłem i źródłami energii w budynkach wybranych firm i koncernów, żeby móc je obśmiać za pomocą własnych groteskowych instalacji? Proszę bardzo. Opanowanie sieci telefonicznej rozgłośni radiowej, by wygrać szpanerski samochód? Jak najbardziej. Pierwsze akcje (pozostające w duchu walki z konsumpcjonizmem i wypaczeniami ideologicznymi), uderzające lokalnie, w czuły punkt wybranych organizacji sprawiają, że CLAY ma apetyt na więcej - na (cyber)sławę. Benjamin, Max, Stephan i Paul nie zdają sobie jednak sprawy, że ich ambicja, podsycana przez enigmatycznego, nieformalnego przywódcę tej undergroundowej, internetowej społeczności, może zesłać na nich prawdziwe niebezpieczeństwo. Ale przynosi też kuszące wyzwania - nie jest bowiem tak trudno włamać się do haskiej siedziby Europolu...

Świat wirtualny jest w filmie pokazany jako namacalny, współistniejący z rzeczywistym. Ta wyglądająca jak duży wagon futurystyczna przestrzeń (przywodząca na myśl świat przedstawiony z filmu "Showpiercer: Arka przyszłości" Joon-ho Bonga), w której hakerzy spotykają się i dzielą swoimi dokonaniami, sprawia wrażenie realnej kryjówki, w której spotykać się mogą zamaskowani (czy raczej: skryci za swoimi awatarami) ludzie, dążący jednak do tych samych celów, z wykorzystaniem takich samych środków.
http://www.hiro.pl/cms-content/uploads/2014/12/309_1415281310.jpg

Narracja w filmie jest pierwszoosobowa - Benjamin jako uczestnik przesłuchania prowadzonego przez znaną ze swoich działań przeciwko cyberterrorowi, szefową Europolu Hanne Lindberg (świetna jak zawsze Trine Dyrholm), opowiada o wydarzeniach, których był świadkiem i uczestnikiem. Bardzo ciekawa jest w filmie metafora magicznych sztuczek - tutaj jest ona wielopoziomowa, bo oznacza zarówno tricki z wykorzystaniem znikających kostek cukru, jak i skomplikowane działania cyberterrorystyczne. W finale filmu metafora ta zyskuje jeszcze jeden, równie intrygujący, kontekst, który wprawia w konsternację nawet Hanne Lindberg. I właśnie ta wielopoziomowość filmu sprawia, że ogląda się go nie tylko jako emocjonujące kino akcji z elementami thrilleru, ale także pewną psychologiczną, niełatwą łamigłówkę. Film zyskuje na wartości szczególnie w drugiej części, gdy ilość zagadek zamiast się rozwiązać, niebezpiecznie się mnoży, co w moim odczuciu nie wprowadza zamętu, przeciwnie - staje się swoistym zaproszeniem do gry. Widz, zamiast biernie wpatrywać się w ekran, sam chce rozstrzygnąć, co z wydarzeń ukazanych na ekranie jest prawdą, a co manipulacją.

"Who Am I" przywodzi na myśl popularne akcje hakerskie (jak te znane z publikowanych ze sporą częstotliwością materiałów o działaniach grupy Anonymus), jednak wartka akcja i zaskakujący finał sprawiają, że film ogląda się bardzo dobrze i nawet znane z podobnych historii klisze nie psują tego efektu.

Za możliwość obejrzenia filmu dziękuję dystrybutorowi, Hagi Film.

fotografie:  moviepilot.de