31 lipca 2013

Motywy filmowe - homoseksualizm

Zazwyczaj nie wkręcam się w blogowe akcje, bo na co dzień mam naprawdę niewiele wolnego czasu i najbardziej lubię pisać zupełnie swoim tempem. A jednak, Piotrek z bloga FILM Planeta rozpoczął naprawdę interesujące przedsięwzięcie: gromadzenie Motywów Filmowych.


I tak na wielu blogach filmowych w możecie znaleźć zestawy siedmiu filmów najlepiej i najciekawiej (według autora danego zestawu) wyczerpujących dany temat. Paweł z Filmowego Abecadła wybrał dla mnie temat "Homoseksualizm" (dziękuję, świetny strzał!) i muszę przyznać, że wybór siedmiu filmów był dla mnie zadaniem karkołomnym, bo to temat mi bliski. Postanowiłam jednak kierować się przede wszystkim własnymi upodobaniami, bo obiektywne zdecydowanie, które filmy w tej kategorii byłby tymi Najważniejszymi, jest absolutną niemożliwością...

1. "Tajemnica Brokeback Mountain", reż. Ang Lee, 2005.


To jeden z najpiękniejszych, najbardziej poruszających i najbardziej intymnych portretów zakazanej miłości. Jack Twist (Jake Gyllenhaal) i Ennis Del Mar (Heath Ledger) poznają się w pracy - spędzone wspólnie długie godziny na wzgórzu Brokeback staną się początkiem ich skomplikowanej, ale jednocześnie jedynej w ich życiu naprawdę szczerej relacji. W ich konserwatywnym świecie pełnym ściśle ustalonych, obyczajowych reguł, pełen prawdziwych uczuć mikrokosmos Jacka i Ennisa staje się dla nich największym niebezpieczeństwem. 
Film nakręcono na podstawie noweli Annie Proulx (warto zaznaczyć, że autorka była bardzo zadowolona z adaptacji podkreślając niesamowitą wierność szczegółom jak dekoracje literacko opisanych przez nią wnętrz) i zdobył on trzy Oscary (w tym za reżyserię i genialną muzykę Gustavo Santaolalli).
Jeśli miałabym z tego filmu wybrać jedną jedyną scenę, byłaby to bez wątpienia słynna sekwencja z koszulą, która rozgrywa się w domu rodziców Jacka podczas odwiedzin Ennisa. Porzucona w szafie jeansowa koszula staje się sentymentalnym westchnieniem, prowokującym wspomnienia najszczęśliwszych chwil w życiu obojga.

(z tym filmem związana jest też mini-anegdota :) gdy "Tajemnica..." była w kinowym repertuarze, razem z Mamą postanowiłyśmy wybrać się na seans. Jedna z moich ówczesnych gimnazjalnych koleżanek nie mogła jednak zrozumieć, jak mogę dobrowolnie chcieć oglądać z Mamą film, w którym "dwóch mężczyzn robi TO". Cóż, od tamtej pory "Tajemnica..." stała się jednym z ulubionych filmów - zarówno moich, jak i mojej Mamy).

2. "Złe Wychowanie", reż. Pedro Almodóvar, 2004


Ten film jest dla mnie ważny z zupełnie osobistego punktu widzenia - poświęciłam mu cały rozdział mojej pracy licencjackiej, a recenzję publikowałam już kiedyś na blogu, TUTAJ
Pedro Almodóvar, znany do tej pory jako mistrz opisywania w filmach problemów i relacji na wskroś kobiecych, bohaterami swojego filmu tym razem czyni emocjonalnie poranionych mężczyzn. Ich przeszłość, traumy, namiętności i żądze portretuje jednak w charakterystyczny dla siebie sposób i z właściwym sobie temperamentem. Wątki "Złego Wychowania" przeplatają się z zadziwiającą finezją, żeby wkrótce rozwiązać się w sposób iście brawurowy. Trzy powieści, początkowo tworząc jakby trójkąt, ostatecznie okazują się być jedną historią rozgrywającą się na przestrzeni lat. Warto w tym filmie podkreślić finezję aktorstwa: na planie spotkały się gwiazdy kina hiszpańskiego (i hiszpańskojęzycznego), by dać prawdziwy koncert emocji, uczuć i uniesień (Gael García BernalLluís Homar czy Fele Martínez).


Pedro Almodóvar jest jedną z ikon europejskiego kina queer, a w jego filmografii nieustannie pojawia się motyw homoseksualizmu (także: "Pepi, Luci, Bom i inne dziewczyny z naszej dzielnicy", "Labirynt namiętności" czy "Przelotni kochankowie" - recenzja TUTAJ).

3. "Nie czas na łzy", reż. Kimberly Peirce, 1999


Teena Brandon (nagrodzona Oscarem Hilary Swank) to główny bohater opartego na autentycznych wydarzeniach dramatu "Nie czas na łzy" w reżyserii Kimberly Peirce. To (wyłącznie z biologicznego punktu widzenia) dziewczyna od dawna czująca się w pełni mężczyzną, która trafia do prowincjonalnego miasteczka gdzieś, gdzie diabeł mówi dobranoc. Nie wdzięczy się do widza, nawet nie od początku daje się lubić, jest recydywistką, nieustannie kłamie i nie stroni od bójek. Jednak, jej determinacja w ukryciu prawdziwej płci jest niesamowita. 
A "Nie czas na łzy" to nie tylko smutna opowieść o dziewczynie, która chciała być chłopcem. To zapis dramatycznego splotu wydarzeń, które mogły zakończyć się słodko-gorzkim happy-endem (społeczny wyrzutek znajduje dziewczynę, która go akceptuje i razem wyruszają w swoją młodzieńczą podróż ku lepszemu życiu), a doprowadziły do tragedii której a sprawcą byli wszyscy ludzie z zaściankowej mikrospołeczności, którzy w młodym przybyszu widzieli uosobienie najgorszego wynaturzenia.

4. "Zanim zapadnie noc", reż. Julian Schnabel, 2000


Znakomity film znanego nowojorskiego artysty jest biografią kubańskiego poety Reinaldo Arenasa. To historia wielkiego talentu, tłamszonego przez reżim. Buntownika i więźnia, którego główną zbrodnią była jego seksualna tożsamość i literacka odwaga.
Oglądając "Zanim zapadnie noc", warto zwrócić uwagę na malarskość kadrów, nieustanne podkreślanie wielkiej siły sztuki oraz namacalną wręcz ekscytację, z jaką Julian Schnabel odkrywa przed widzami kolejne epizody z życia pisarza, w których rzeczywistość miesza się z surrealistycznym snem.

To również film, w którym odkryłam dla siebie Javiera Bardema.

5. "Daleko od nieba", reż. Todd Haynes, 2002


Rok 1957. Cathy (Julianne Moore) i Frank (Dennis Quaid) to zamożne, poważane i atrakcyjne małżeństwo. Ich perfekcyjna, upływająca w idealnej harmonii z konwenansami egzystencja zostaje brutalnie zakłócona, gdy Cathy przyłapuje męża na zdradzie z innym mężczyzną.
"Daleko od nieba" to melodramat inspirowany klasycznym "Wszystko, na co niebo zezwala" Douglasa Sirka, do którego Todd Haynes dodał nie tylko swój styl, ale również zupełnie nowe konteksty. Reżyser jest również jedną z ikon kina queer, a mówiąc o tym motywie, nie można również zapominać o filmie "Idol" (więcej o nim TUTAJ)

6. "Lato miłości", reż. Paweł Pawlikowski, 2004


Mona (Natalie Press) i Tamsin (Emily Blunt) pochodzą z innych środowisk, ale podczas pewnych wakacji połączy ich nić przyjaźni oparta na wzajemnej, bardzo silnej i bardzo wieloznacznej fascynacji. Nowoczesna Tamsin stanie się inspiracją, pokusą, ale i oparciem dla nieco prowincjonalnej, wywodzącej się z bardzo religijnego otoczenia Mony. Największą siłą filmu Pawlikowskiego jest to, że reżyser traktuje swoich bohaterów z dużym zrozumieniem, zachowując się nie jak wszechwiedzący opowiadacz historii, ale raczej jak jej nieśmiały podglądacz.

7. "Moja piękna pralnia", reż. Stephen Frears, 1985


W filmie Frearsa wątki dotyczące tożsamości przeplatają się z dyskursem międzykulturowym, bo głównymi bohaterami "Mojej pięknej pralni" są mieszkając w Londynie Anglik Johnny (Daniel Day-Lewis) i Pakistańczyk Omar (Gordon Warnecke). 
Gdy Omar zaczyna kierować podupadającą pralnią, zatrudnia do pomocy swojego przyjaciela z dzieciństwa, należącego do grupy faszystów (walczącej ze społecznością pakistańską). W niedługim czasie doskonale zaczyna rozwijać się nie tylko pralnia, ale i relacja między Omarem i Johnnym. Postanowiłam umieścić "Moją piękną pralnię" w tym zestawieniu, bo to znów historia o miłości ponad podziałami (a takie zawsze mnie wzruszają), a także bardzo ważny, poruszający film.
Warto zaznaczyć, że rola u Frearsa stała się przełomem w karierze Daniela Day-Lewisa. Aktor w tym samym czasie zagrał również w "Pokoju z widokiem" Jamesa Ivory'ego i te dwie tak różne role pozwoliły Day-Lewisowi na wykreowanie wizerunku jednego z najbardziej różnorodnych współczesnych aktorów.

* * *

Zdaję sobie sprawę z niedoskonałości mojego zestawienia. Wiem, że niektórym z Was będzie brakowało tutaj Dereka Jarmana czy Gregga Arakiego. Mam świadomość, że powinien pojawić się akcent polski (wybrałabym chyba "Kochanków z Marony" Izabeli Cywińskiej). Oczywiście, że w ten sam lub pokrewny nurt wpisują się również filmy "Godziny", "I twoją matkę też", "Podwójna osobowość", "C.R.A.Z.Y.", "Monster", "Samotny mężczyzna", "Dom chłopców" czy "Ta przeklęta niedziela"...

Bardzo chętnie poczytam więc w komentarzach o Waszych typach w tej kategorii!

PS. Inni na swoich blogach nominują kolejnych blogerów do wspólnego tworzenia tego kompendium, ja jednak boję się wprowadzenia niepotrzebnego chaosu.

18 lipca 2013

Filmy, które można oglądać z Babcią

Czy ktoś z Was chodzi czasem do kina z babcią?
Moja Babcia i ja mieszkamy w innych miastach. Widujemy się często, ale nie zawsze mamy okazję na zgranie naszych terminów z repertuarem kin. Jednak, jeśli tylko możemy, wychodzimy razem. Szczególnie lubimy oglądać polskie filmy, bo obie jesteśmy miłośniczkami polskiego kina, a trzy z filmów, które widziałyśmy wspólnie w kinie wydają mi się szczególnie warte uwagi i jestem pewna, że każdy z nich można dostać na DVD lub wypatrzyć w programie TV. Wszystkie trzy (jeśli tylko możecie) polecam obejrzeć z babcią na domowym seansie:

"Plac Zbawiciela" (2006)


Dramat Joanny Kos-Krauze i Krzysztofa Krauze to oparta na faktach opowieść o destrukcji, jakiej może zostać poddana rodzina i o desperacji w momencie, gdy życie zaczyna runąć jak domek z kart. Utrata wymarzonego mieszkania i konieczność zamieszkania z apodyktyczną matką (Ewa Wencel) staje się dla Beaty (Jowita Budnik) i Bartka (Arkadiusz Janiczek) początkiem małej apokalipsy.
Sytuacja bez wyjścia nie tylko zmusza małżeństwo do absolutnego podporządkowania się matce, ale również staje się przyczyną zmiany ich dotychczasowej względnej sielanki w nieustającą gehennę. Mimo że emocje "Placu Zbawiciela" były i są mi zupełnie obce, film zrobił na mnie naprawdę ogromne wrażenie i myślę, że gdybym teraz obejrzała go ponownie, poruszyłby mnie równie mocno.


"Pora umierać" (2007)


Nie przestraszcie się tytułu - Babcia na pewno nie weźmie go do siebie, ani się nie obrazi. Możecie za to przeżyć wspólnie naprawdę magiczny seans, bo "Pora umierać" to piękny, ciepły film, który porusza ważkie tematy, jak samotność, relacje rodzinne (ich powierzchowność, znaczenie, ważność) czy prawdziwa pasja życia. Królowa polskiego filmu, Danuta Szaflarska, grająca główną rolę, stworzyła niespotykanie charyzmatyczną postać, której reżyserka filmu, Dorota Kędzierzawska pozwoliła odkryć cały blask duszy w tym czarno-białym i wizualnie bardzo wysmakowanym obrazie (z mistrzowskimi zdjęciami Artura Reinharta).


"Piąta pora roku" (2012)


Ten film widziałyśmy w ramach jeleniogórskiego Międzynarodowego Festiwalu Filmowego ZOOM-Zbliżenia (więcej informacji TUTAJ).
Reżyser Jerzy Domaradzki stworzył ciepły, pełen subtelnego humoru film drogi, w którym pierwsze skrzypce grają emerytowana nauczycielka muzyki, Barbara (Ewa Wiśniewska), owdowiały kierowca Witek, od zawsze mieszkający na Śląsku (Marian Dziędziel) i pewien samochód, w którym tych dwoje spędzi kilka godzin podróżując nad morze. Wydawałoby się, że Barbary i Witka nie łączy zupełnie nic - ani doświadczenia życiowe, ani pasje, ani styl życia, ani upodobania. A jednak, ta podróż sprawi, że oboje odnajdą trochę blasku w jesieni życia.


A na co do kina?
Przede wszystkim, trzeba pamiętać o kilku banalnych, ale fundamentalnych sprawach - najlepiej po prostu zapytać - czy babcia na pewno ma ochotę na czytanie napisów, oglądanie widowiska sci-fi, krwawego horroru czy postmodernistycznego kolażu, którym Wy bylibyście niesamowicie podekscytowani. Oczywiście, wszystko zależy od gustu babci oraz innych, często niezależnych od Was czynników, niemniej naprawdę pamiętajcie, że w tym wypadku również diabeł tkwi w szczegółach.

Z najbliższych premier, ja na pewno zabiorę babcię do kina na "Wałęsę. Człowieka z nadziei" Andrzeja Wajdy (planowana premiera: 4 października), ale jestem przekonana, że do końca tego roku warto wziąć pod uwagę również hiszpańską "Śnieżkę" (reż. Pablo Berger), "Konesera" (reż. Giuseppe Tornatore), "Dianę" (reż. Oliver Hirschbiegel), klasyczną "La Stradę" Federico Felliniego, która w październiku pojawi się w kinach oraz polskie "W ukryciu" (reż. Jan Kidawa-Błoński).
A Wy jakie filmy zaproponowalibyście na wspólny seans z Babcią?


Już jutro wyjeżdżam na kilkudniowe wakacje, dlatego na blogu znów będzie chwilowy przestój, zapraszam jednak do śledzenia profili blogowych na Facebooku i Instagramie, bo tam najprędzej pojawi się coś filmowego (lub okołofilmowego).

fotografie: cjg.gazeta.pl, filmweb.pl

10 lipca 2013

Mój Rower

reż. Piotr Trzaskalski
scen. Wojciech Lepianka, Piotr Trzaskalski
2012

Wydawałoby się, że niewiele więcej można powiedzieć w kinie o konflikcie pokoleń. I rzeczywiście, Piotr Trzaskalski w swoim filmie "Mój rower" nie dochodzi do przełomowych wniosków, ani nie odkrywa przed widzami nieznanych czy zapomnianych prawd. A jednak, ciężko byłoby chyba znaleźć film, który o trudnościach w międzygeneracyjnej komunikacji opowiadałby z takim wdziękiem, w tak urokliwych krajobrazach i z tak stylową oprawą muzyczną.


Włodek (Michał Urbaniak) jest alkoholizującym się byłym muzykiem. Gdy pewnego dnia porzuca go żona (Anna Nehrebecka) i na dodatek trafia do szpitala, z nieco odległych zakątków Europy do Włodka przyjeżdżają syn Paweł (Artur Żmijewski) i wnuk Maciek (Krzysztof Chodorowski). Mężczyźni postanawiają przekonać Włodka do uroków trzeźwości, odnaleźć babcię i przywrócić życie dziadka z powrotem na dobre tory.


Film ma bardzo niespieszne tempo, ale pełen jest scen, które nadają mu kolorytu (i podkreślają styl oraz wrażliwość reżysera, znane chociażby z nakręconego dziesięć lat wcześniej filmu "Edi"). Tytułowy rower z pozornie lekkiego i niewiele znaczącego leitmotivu filmu zmienia się w pewnym momencie w główny rekwizyt minitraktatu o odwadze i ojcowskiej miłości. 
Poszukiwanie matki okazuje się być dla Pawła także sentymentalną podróżą do dzieciństwa i okazją do poznania osób, które wcale nie są mu najbliższe: matki, ojca i syna.


Obsada też naprawdę mi się podobała, bo główne role to trzy przemiłe niespodzianki: Michał Urbaniak, tutaj nieco rubaszny, kreuje swoją postać z dużą dozą delikatności oraz instynktowną (to jego debiut na ekranie) frywolnością. Również debiutującego w długim metrażu Krzysztofa Chodorowskiego kamera wprost uwielbia, a ja polubiłam oglądanie na ekranie jego rozterek i przepięknie sportretowanej relacji jego bohatera z dziadkiem. I trzymam kciuki za kolejne role. 
Artur Żmijewski natomiast porzuca nieskazitelną dobroć ojca Mateusza, do której przyzwyczaił nas swoją rolą serialową (jasne, oglądam "Ojca Mateusza", niezbyt często, ale jak przypadkowo natrafię na jakiś odcinek skacząc po kanałach podczas kolacji, zawsze sprawia mi to sporą przyjemność) i w "Moim rowerze" staje się bardzo zdolnym, ale i nieznośnie egocentrycznym pianistą. A scena wspólnego, zupełnie przypadkowego muzykowania Włodka i Pawła jest przepiękna i autentycznie poruszająca.


Film jest być może nieco przewidywalny, ale pozostawia po sobie uczucie delikatnego niepokoju i wzbudza (przynajmniej we mnie wzbudził!) refleksje na temat bliskości, rodzinnej czułości i wyrozumiałości. Mam wrażenie, że wszystkie te uczucia wzmaga niepowtarzalny klimat filmu, wykreowany przede wszystkim za pomogą zdjęć Piotra Śliskowskiego oraz muzyki Wojciecha Lemańskiego. Obraz niesie ze sobą mimo wszystko również całą masę ciepła i pełen jest humoru, który trafił zupełnie w moją wrażliwość, dlatego seans "Mojego roweru" był dla mnie naprawdę sporą przyjemnością.


PS. Wielu z Was pewnie nie zdziwi, że niemal od razu po obejrzeniu polskiego filmu zabrałam się za jego opisywanie, ale jeśli ktoś z Was wpadł na blog przypadkiem, lub śledzi go od niedawna przypomnę, że polskie kino interesuje mnie szczególnie i kocham je miłością bezwarunkową. Inne teksty na temat polskich produkcji znajdziecie otagowane słowem Polskie.

fotografie: moj-rower.tvn.pl

4 lipca 2013

Bling Ring

reż. Sofia Coppola
scen. Sofia Coppola
2013

W marcu 2010 roku "Vanity Fair" opublikował reportaż autorstwa Nancy Jo Sales, który odsłaniał kulisy serii kradzieży, których ofiarami byli hollywoodzcy celebryci, między innymi Paris Hilton, Lindsay Lohan i Audrina Patridge. Złodziejską szajkę tworzyło natomiast kilku zblazowanych, niedowartościowanych i samotnych nastolatków.
Temat wydawał się idealny dla Sofii Coppoli, wspaniałej portrecistki młodzieńczych trosk i niepokojów, autorki przejmujących "Przekleństw niewinności", intrygującego "Między słowami" czy nietuzinkowej biografii Marii Antoniny. Niestety, "Bling Ring" to dla mnie film zmarnowanej szansy.


Sofia Coppola starała się co prawda pokazać motywacje swoich bohaterów, ale każda z postaci jest po prostu nieciekawa (czy na pewno taki był zamysł reżyserki?), banalna, czy wręcz głupia. Największy potencjał wydaje się nieść Nicki (grana przez Emmę Watson), wychowywana przez matkę (Leslie Mann) w duchu teorii New Age, ale nawet ta bohaterka (i medialna historia jej przemiany ze złodziejki w ikonę duchowości będącej skrzyżowaniem filozofii Paulo Coelho i estetyki MTV) ostatecznie nie wzbudza żadnych emocji...


Trzeba przyznać, że Sofię Coppolę cechuje nie tylko wrażliwość na frasunki młodości, ale także genialne wyczucie muzyki (spójrzcie na przykładowe utwory z filmów Coppoli TUTAJ). Rytmy wykorzystane w "Bling Ring" osładzają nieco rozczarowanie banałem historii, bo to niestety film, który w istocie jest efektowną wydmuszką.

"Bling Ring" nie udało się uniknąć porównań ze "Spring Breakers" Harmony'ego Korine'a - podobna tematyka, klimat i data polskiej premiery sprawiły, że w komentarzach do obrazu Sofii Coppoli historia pewnych wiosennych wakacji pojawia się wyjątkowo często. Według mnie, z tej potyczki zwycięsko wychodzi "Spring Breakers", bo korzystając z popkulturowych cytatów, nieskrępowanej wyobraźni i kampowej estetyki reżyserowi udało się obnażyć dekadencję amerykańskiej młodzieży. W "Bling Ring" brakowało mi oryginalności, odwagi i fantazji, które można odnaleźć w filmie Korine'a. O "Spring Breakers" pisałam TUTAJ.


Co ciekawe, w "Bling Ring" pojawiają się autentyczne wnętrza, między innymi posiadłość Paris Hilton. Podobno sama Sofia Coppola jest jedną z niewielu pozostałych prawdziwych fanek Paris-królowej błysku. Reżyserka fotografowała słynną dziedziczkę hotelowego biznesu podczas sesji dla ELLE US. Efekty współpracy możecie obejrzeć TU.

fotografie: listal.com, getthebigpicture.com

2 lipca 2013

Iluzja

reż. Louis Leterrier
scen. Boaz Yakin, Edward Ricourt, Ed Solomon
2013


Letni sezon ogórkowy w kinach rozpoczęłam w absolutnie bezbłędny sposób, wybierając seans "Iluzji". I zanim opowiem o filmie coś więcej, od razu zaznaczę, że jeśli szukacie w kinowym repertuarze lekkiej, ale miejscami nawet ekscytującej historii, dobrej obsady, imponującej oprawy wizualnej lub po prostu sporej dawki niezłej rozrywki - "Iluzja" Louisa Leterriera będzie strzałem w dziesiątkę.
Daniel Atlas (Jesse Eisenberg), Merritt McKinney (Woody Harrelson), Henley Reeves (Isla Fisher) oraz Jack Wilder (Dave Franco) to czwórka iluzjonistów - każde z nich znajduje się na innym etapie swojego życia, co ich jednak łączy to fakt, że wszyscy są znakomici, a także nie do końca docenieni. Kiedy cała czwórka otrzymuje karty tarota z enigmatyczną wiadomością prowadzącą ich do opuszczonego mieszkania, rozpoczyna się ich wielka misja, dzięki której mogą dołączyć do panteonu mistrzów sztuk magicznych i zyskać wieczną sławę.


Kiedy okazuje się, że działania iluzjonistów to nie tylko wielkie widowiska, ale także wielkie pieniądze, do akcji wkracza agent Dylan Rhodes (Mark Ruffalo) wspomagany przez piękną przedstawicielkę Interpolu, Almę (Mélanie Laurent). Ale, jak w pewnym momencie filmu mówi Daniel, mistrz sztuczek karcianych - "Im dłużej patrzysz, tym mniej widzisz" - dlatego w miarę rozwoju akcji sam Dylan zamiast zbliżać się do rozwiązania zagadki, pozornie się od niego oddala. 
Bohaterowie filmu nie są wyjątkowo oryginalni, ale wszyscy razem tworzą całkiem ciekawą galerię. Zdecydowanie najbardziej charakterystyczną (i charakterną!) postacią jest wykreowany przez Woody'ego Harrelsona Merritt, cyniczny hipnotyzer umiejący czytać w myślach. Daniel Atlas to niemal kopia Marka Zuckerberga - innej roli Jessego Eisenberga ("Social Network"), ja jednak wyjątkowo lubię tego aktora w wydaniu nadpobudliwych, gadatliwych i superbłskotliwych młodzieńców. Isla Fisher niegdyś wydawała mi się wprost nieznośna na ekranie, teraz, wręcz przeciwnie, coraz bardziej mi się podoba (warto wspomnieć jej niezłą rolę w "Wielkim Gatsbym"!). Chętnie też będę przyglądać się karierze Dave'a Franco, który w "Iluzji" uzupełniał tę grupę o młodzieńczy luz i urokliwie zawadiacką lekkość.
Obsadę zamykają Michael Caine jako mecenas tej trupy oraz Morgan Freeman, były iluzjonista i zapalony demaskator magicznych sztuczek (czy ktoś poza mną również miał wrażenie, że obaj aktorzy kreując te postaci mocno zainspirowali się swoimi rolami zagranymi u Christophera Nolana? Caine jest tu niczym Miles z "Incepcji", natomiast Freeman jak Lucius Fox z sagi o Batmanie).


Nie namawiam Was do samodzielnej próby odkrycia tajemnicy magicznych tricków ani usilnego rozwiązywania głównej zagadki, przeciwnie. Dajcie się ponieść temu, co widzicie na ekranie, bo to film, który przynosi takie same dobre emocje, jak pierwsza wizyta w wesołym miasteczku czy wyjątkowo udany pokaz fajerwerków.
"Iluzja" niesie ze sobą również dużo refleksji na temat samej magii - w nich ta, która na ekranie bywa destrukcyjną siłą i narzędziem skomplikowanych manipulacji, w wyobraźni i wyrażanych głośno opiniach jest nieskończonym zbiorem możliwości, zestawem najpiękniejszych fantazji, pakietem wyszukanych reguł, a nawet sensem istnienia świata.


Jestem pewna, że w scenariuszu filmu były pewne luki czy elementy nie do końca logiczne, a zakończenie nieco zbyt ckliwe. Prawdziwych miłośników i znawców technologii cyfrowych prawdopodobnie rozczarują też efekty specjalne. Ale dla mnie to nie jest takie ważne, bo to wszystko nie zmienia faktu, że "Iluzję" znakomicie się ogląda. Flm trzyma w napięciu do samego końca i mam wrażenie, że bardzo dobrze spełnia oczekiwania w zakresie spektakularnego filmowego widowiska.



PS. Zapraszam również na podglądanie blogowych profili w mediach społecznościowych: Facebook i Instagram oraz śledzenia bloga przez Bloglovin.


Fotografie: listal.com